Raz, dwa, trzy i cztery - Beatriz Haddad Maia zaczęła półfinał z Igą Świątek od wygrania wszystkich punktów pierwszego gema, mimo że serwowała Polka. Kilkanaście minut po niespodziewanym zwycięstwie Karoliny Muchovej nad Aryną Sabalenką (7:6, 6:7, 7:5) notowana na 14. miejscu w rankingu WTA Brazylijka zaczęła mecz z absolutną faworytką tak, jakby chciała powiedzieć: "Mówicie, że zobaczyliście sensację? To patrzcie teraz".
Ale już chwilę później Iga odrobiła stratę przełamania. A kilkanaście minut później Iga przełamała Haddad Maię jeszcze raz. Na nic były aplauzy brazylijskich fanów po każdym pojedynczym punkcie zdobytym przez ich tenisistkę. Gdy Beatriz szczęśliwie wygrała jedną z długich wymian - piłka siadła na sypkim fragmencie mączki po stronie Igi - to odetchnęła z ulgą tak mocno, że chyba usłyszeli to wszyscy kibice zgromadzeni na Court Philippe Chatrier.
Ale to była ulga tylko chwilowa. To w tym gemie Świątek przełamała Haddad Maię po raz drugi i wyszła na 4:2. A przy 5:2 przełamała ją po raz trzeci i w 40 minut wygrała seta 6:2, górując nad rywalką w absolutnie każdym elemencie.
Uderzenia kończące: 8:4, niewymuszone błędy: 7:11, punkty wygrane po pierwszym serwisie: 73 proc do 40 proc, a po drugim podaniu: 44 do 33 proc. Wreszcie punkty wygrane ogólnie: 28:18. Pierwsza partia była pokazem siły naszej numer jeden światowego rankingu. I zdawała się być zapowiedzią, że tu sensacji nie będzie.
Ale Haddad Maia absolutnie nie zamierzała zadowolić się samym byciem w półfinale, mimo że to już jej największy sukces w karierze. Brazylijka walczyła tak, że i jej należą się owacje. Pierwszy gem drugiego seta trwał aż 10 minut. Iga w końcu wyserwowała i w wymianach wyszarpała sobie w nim zwycięstwo. Ale w kolejnym gemie serwisowym Świątek napór Haddad Mai już zaowocował przełamaniem. Przy stanie 6:2, 1:2 serwowała rywalka i pewnie odjechała na 1:3. Zrobiło się groźnie.
Zwłaszcza że Bia (taki przydomek ma Haddad Maia) pokazywała się już w tym turnieju jako wojowniczka, który nigdy się nie poddaje i potrafi odrobić naprawdę duże straty. Dopiero co była bliska odpadnięcia w ćwierćfinale z Ons Jabeur, a wcześniej w ostatniej chwili odwróciła mecze Sorribes Tormo i Aleksandrową. Spójrzmy na tę planszę. Wszystkie te mecze Haddad Maia ostatecznie wygrała:
W sumie w drodze do półfinału w pięciu meczach Brazylijka spędziła na kortach Roland Garros aż 12 godzin i 59 minut. A Polka - tylko pięć godzin i 36 minut.
Ale to nie kwestie kondycyjne były decydujące. Haddad Maia zupełnie nie wyglądała na zmęczoną. Ale Iga w odpowiedzi na jej ofensywę zmieniła buty, żeby z większą kontrolą pędzić do piłek bitych przez zdeterminowaną rywalkę. I robiła to. Od 1:3 w drugim secie znów zobaczyliśmy wspaniałą grę Świątek w defensywie z błyskawicznym przechodzeniem do ataku. A co do poruszania się, to Iga jeździła po tej pomarańczowej ziemi tak, jakby to był śnieg, a ona jakby założyła nie inne buty, tylko jakby miała na nogach narty i była tą wielką Mikaelą Shiffrin, z którą się kolegują, wspierają i wzajemnie inspirują.
Z 1:3 Iga wyszła na 4:3. Odzyskała prowadzenie, bo choć nie miała aż takiej przewagi, jak w pierwszym secie, to wygrywała decydujące punkty. A wygrywała je, bo ma mentalność zwycięzcy. Przy stanie 4:4 i 40:40 realizator transmisji pokazał widzom, że Haddad Maia w takich sytuacjach, czyli przy wyniku 40:40, wygrała w tym meczu tylko dwa z siedmiu punktów. Chwilę później Świątek skończyła tego gema i przy wyniku 2:6, 4:5 Brazylijka znalazła się w ogromnie trudnej sytuacji, mimo że to ona serwowała. Ale Bia przetrwała i po godzinie walki było dopiero 5:5. Po tych naprawdę trudnych, męczących 60 minutach, w których Haddad Maia dawała sto procent siebie w każdej akcji, dostaliśmy kolejne pół godziny, jeszcze bardziej intensywne!
Drugi set trwał ostatecznie aż półtorej godziny, panie rozegrały w nim prawie sto punktów, Iga wygrała 49:48. Najważniejsze, że wygrała ten punkt, gdy Haddad Maia miała setbola (na 7:5 w tie-breaku), że wcześniej wygrała ważne punkty, gdy rywalka mogła odjechać, bo prowadziła już 5:3, wreszcie że wygrała drugą piłkę meczową - na 9:7 w tie-breaku.
Świątek popełniła w drugim secie 19 niewymuszonych błędów (Haddad Maia 14) i miała mniej winnerów niż pomyłek (17, Haddad Maia 14). Ale to nieważne. Liczy się, że wygrała kluczowe akcje.
Iga Świątek to - znów nawiązując trochę do Shiffrin - gigantka tenisa. Im jest jej trudniej, tym szybciej i pewniej pędzi. 22-letnia dziewczyna spod Warszawy dojechała do meczu o swoje już trzecie mistrzostwo Roland Garros i o czwarty wielkoszlemowy tytuł w karierze.
Awansując do sobotniego finału Iga zapewniła też sobie kolejne tygodnie na pozycji liderki światowego tenisa. Świątek panuje nieprzerwanie od 4 kwietnia ubiegłego roku. I im częściej oglądamy ją w akcji, tym mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, że numer jeden jest przypisany do właściwego nazwiska.