Niepodzielnie królem kortu centralnego Rolad Garros jest Rafael Nadal, czternastokrotny triumfator tego prestiżowego turnieju. Na tytuł królowej zapracowała Chris Evert, która na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wygrała paryską imprezę siedem razy. Ale w ostatnich latach wśród singlistek arena im. Philippe'a Chatriera stała się drugim domem Igi Świątek. W czwartkowy wieczór jubileuszowy - dwudziesty - występ uczciła zwycięstwem, pokonując Beatriz Haddad Maię - 6:2, 7:6 (9-7).
22-letnia Polka w meczach na tej arenie może pochwalić się 18 wygranymi. Debiut zaliczyła w 2019 roku, gdy przegrała dotkliwie w 1/8 finału z Simoną Halep 1:6, 0:6. Od tego momentu jeszcze tylko raz schodziła z niej jako pokonana - w ćwierćfinale sprzed dwóch lat z Marią Sakkari (4:6, 4:6). Pierwsza rakieta świata czuje się tam więc już jak u siebie. W przeciwieństwie do Beatriz Haddad Maii, która po raz pierwszy w karierze zaprezentowała się tam zaledwie dzień wcześniej, w ćwierćfinale. Ale Brazylijka jasno pokazała, że atmosfera panująca na największych tenisowych arenach świata jej na pewno nie przytłacza. A jeśli już ma na nią jakiś wpływ, to raczej tylko mobilizujący.
Bilans meczów Igi Świątek na korcie centralnym Roland Garros
O ile w tej parze o Świątek można było powiedzieć, że jest specjalistką od wygrywania na korcie im. Philippe'a Chatriera, to Brazylijka dała się poznać jako ogromny walczak. Jako jedyna w Open Erze w drodze do półfinału Roland Garros odrobiła stratę seta w trzech kolejnych meczach. A to, że wyrzuciła do kosza pojęcie "rezygnacja", pokazywała już też we wcześniejszych startach.
- Mecz tenisowy jest jak maraton. To nie jest wyścig na 100 metrów. Jedną z rzeczy, które mnie wyróżniają, jest to, że czekam i jestem bardzo cierpliwa. Nigdy się nie poddaję i czekam na odpowiedni moment, bo wiem, że prezentuję wysoki poziom - opowiadała dziennikarzom w ubiegłym roku w Toronto.
Wtedy niespodziewanie dotarła aż do finału. Wtedy też w 1/8 finału pokonała Świątek w ich jedynym wcześniejszym pojedynku, który też był tenisowym maratonem, wygranym przez Brazylijkę 6:4, 3:6, 7:5. Po raz pierwszy zmierzyła się z tenisistką prowadzącą w rankingu WTA i nie przestraszyła się.
By pokazać, że jej specjalnością są mecze-maratony wystarczy wskazać, że trwający dwie godziny i dziewięć minut półfinał był drugim z jej najkrótszych meczów singlowych w tym roku w Paryżu. W sumie spędziła na korcie 15 godzin, a do tego trzeba jeszcze dodać dwie godziny na debla. Świątek zamknęła się w niespełna ośmiu godzinach.
Podczas dłuższych wymian i gemów rzeczywiście widać było, że Brazylijka czeka na swoje okazje, a Polce brakowało czasem cierpliwości. Ale w końcówce pojedynku role się odwróciły. Lepiej radząca sobie początkowo w akcjach przy siatce Brazylijka zaczęła popełniać dość proste błędy. Jednym z nich było zepsucie woleja przy stanie 5-3 w tie-breaku, które okazało się bardzo kosztowne, obserwując dalszy przebieg tej części spotkania.
A tie-breaki stały się w tym sezonie specjalnością 27-latki. Rozegrała ich już szesnaście (Polka dla porównania pięć) i rozstrzygnęła ich na swoją korzyść osiem. Jedynie Jelena Rybakina wygrała ich w tym czasie więcej (dziewięć).
U obu tenisistek widać też było nastawienie na to, by stworzyć sobie przewagę, atakując każdy słabszy serwis przeciwniczki. Pierwszy gem był popisem Haddad Maii, która rewelacyjnie odbierała wówczas podanie faworytki. W Toronto też była lepsza pod tym względem - miała aż 19 break pointów i wykorzystała cztery. Ale teraz w Paryżu Świątek uciekła całej reszcie stawki - zaliczyła aż 29 przełamań w 44 gemach returnowych.