Tenisowy cud w Roland Garros. Ledwo się trzymał na nogach, a po meczu padł i płakał

Agnieszka Niedziałek
Geal Monfils tuż po ostatniej piłce szalonego meczu 1. rundy Roland Garros pokazał publiczności wymownie, że to jeszcze nie koniec jego udziału w tym turnieju. 36-latek, który od niemal roku nie wygrał pełnego spotkania, w piątym secie odrobił stratę 0:4, choć wcześniej ledwo trzymał się już na nogach. Po meczu kuśtykał, jednocześnie uśmiechając się i zaciskając z bólu zęby, a następnie padł na kort i zaczął płakać.

Przez pierwsze trzy dni tegorocznej edycji Roland Garros już dwukrotnie z kortów niosła się Marsylianka. Najpierw po awansie Lucasa Pouille, który ma za sobą zmagania z depresją i alkoholizmem. Potem doszedł mu jednak groźny konkurent w walce o serca francuskich kibiców. Gael Monfils, który ma za sobą liczne kryzysy związane z kłopotami zdrowotnymi i spadkiem formy, dokonał właściwie tenisowego cudu i zaliczył - jak to określono w relacji na stronie paryskiego turnieju - jeden z najbardziej nieprawdopodobnych powrotów w historii Wielkiego Szlema. 

Zobacz wideo Pobili go na meczu B-klasy. "Siła ataku była na tyle duża, że odleciałem kawałek"

Monfils wziął przykład ze Zvereva. Przez ponad rok walczył głównie z kontuzjami

We wtorek w ciągu dnia na koncie Roland Garros na Twitterze opublikowano krótki film. Monfils po przywitaniu z Alexandrem Zverevem powiedział mu, że pamięta jego szalony ubiegłoroczny pojedynek 2. rundy z Sebastianem Baezem. Niemiec odrobił wówczas stratę dwóch setów i wygrał 2:6, 4:6, 6:1, 6:2, 7:5. Kilka godzin później później sam pokonał Argentyńczyka w jeszcze bardziej zwariowanych okolicznościach. Francuz po trzech godzinach i 47 minutach zwyciężył 3:6, 6:3, 7:5, 1:6, 7:5. Mimo że w piątym secie przegrywał 0:4 i 30:40, mimo że wydawało się, że nie ma już kompletnie sił i mimo że niemal od roku nie wygrał pełnego spotkania.

36-latek jest obecnie 394. rakietą globu, ale to oczywiście w żaden sposób nie oddaje jego możliwości i umiejętności. To dawny szósty tenisista świata, dwukrotny półfinalista wielkoszlemowej rywalizacji (m.in. w Paryżu w 2008 roku) i ośmiokrotny ćwierćfinalista. Tyle że od kwietnia ubiegłego roku wystąpił w sumie wcześniej tylko w dziewięciu turniejach. Zwycięstwo w pełnym spotkaniu zanotował ostatnio w sierpniu. W tym roku jedyną wygraną zaliczył po kreczu rywala, a jego głównym przeciwnikiem był kontuzje.

W pewnym momencie w pojedynku z 42. w rankingu ATP Baezem Francuz już ledwo trzymał się na nogach, co chwilę we znaki dawały mu się skurcze. Ale kiedy wydawało się, że za chwilę odpadnie, to zaliczył odrodzenie. Po ostatniej akcji najpierw założył na głowę koszulkę, jakby nie dowierzając, że mu się udało.

Po chwili publiczności ukazała się jego uśmiechnięta twarz, a tenisista wykonał w jej stronę palcem przeczący gest. Jakby chciał powiedzieć: "To jeszcze nie koniec". Następnie pokuśtykał do siatki, by podziękować rywalowi za grę, a na jego twarzy był widoczny grymas, który był połączeniem uśmiechu i zaciskania z bólu zębów.  Po chwili wrócił na środek kortu z szeroko otwartymi ramiona, a potem padł na ziemię i zaczął płakać ze wzruszenia.

Na kamerze Monfils napisał tylko jedno słowo. Głośny doping Switoliny mogli słyszeć inni hotelowi goście

- Pod koniec skurcze mocno mi dokuczały. Oczywiście byłem też zmęczony, ale głównie chodziło o skurcze na tle nerwowym. (...) Z jednej strony, wiem, że za to zapłacę, ale musiałem wytrzymać do końca. (...) To był z pewnością jeden z moich dwóch najlepszych meczów w karierze. Parę lat temu grałem podobne spotkanie na korcie im. Suzanne Lenglen z Pablo Cuevasem. Była wtedy niewiarygodna atmosfera. To zwycięstwo ma inny smak. Jestem starszy i miałem mniejsze szanse na zwycięstwo - tak Monfils podsumował pojedynek na korcie centralnym, który zakończył się już po północy.

Był to jego pierwszy wygrany mecz w Wielkim Szlemie od Australian Open 2022. I 11. pięciosetowe zwycięstwo w Paryżu, dzięki czemu zrównał się z rekordzistą Szwajcarem Stanem Wawrinką. Tuż po spotkaniu na kamerze napisał tylko Skaï, dedykując sukces urodzonej w październiku córeczce. Ukraińska tenisistka Jelina Switolina popis męża oglądała w hotelu - w środę w pierwszej części dnia sama walczyła w drugiej rundzie.

- Krzyczałam w moim pokoju. Jeśli ktoś to słyszał, to byłam ja dopingująca Gaela (śmiech). To był niewiarygodny mecz - przyznała szczęśliwa po awansie do kolejnej fazy turnieju.

Monfils zaś, choć wymęczony po zaciętym nocnym pojedynku, pojawił się następnego dnia, by dopingować z trybun żonę.

- Nie mam pojęcia, co on tu teraz robi. Uważam, że powinien odpoczywać. Ale jestem oczywiście mu wdzięczna, że przyszedł i mnie wspierał. Teraz jego kolej na awans - dodała po chwili Switolina.

36-latek jednak o trzecią rundę już tym razem nie powalczy. Dobę po zakończeniu jego widowiskowego spotkania poznaliśmy cenę, jaką przyszło mu za ten występ zapłacić. Ogłoszono wtedy, że wycofał się z dalszej rywalizacji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.