Wygrała ze Świątek gema, kibice zrobili wrzawę. Rywalka nie z tego świata

Agnieszka Niedziałek
Cristina Bucsa z poprzedniego meczu z Igą Świątek pamięta pewnie wrzawę zgotowaną jej przez publiczność, gdy wygrała jedynego gema. Teraz, cztery miesiące później, jest wyżej w rankingu WTA, ale wynikowo nie poszła za ciosem. Wciąż zaś można odnieść wrażenie, że Hiszpanka to tenisistka trochę nie z tego świata - nie po drodze jej ze sponsorami i mediami społecznościowymi. I chyba nikt inny nie grał w Wimbledonie w butach do golfa.

Gdy w styczniu Cristina Bucsa niespodziewanie dotarła do trzeciej rundy Australian Open, to wielu tenisowych kibiców usłyszało o niej po raz pierwszy. I nie tylko oni, bo wtedy też po raz pierwszy styczność z nią miało też wielu hiszpańskich dziennikarzy. Urodzona w Mołdawii 25-latka - po części na własne życzenie - była wcześniej postacią dość anonimową. W Melbourne zwróciła na siebie uwagę wyeliminowaniem Bianki Andreescu, mistrzyni US Open 2019. Igi Świątek, triumfatorki nowojorskiej imprezy z poprzedniego sezonu, już przejść nie zdołała. Teraz znów zmierzy się z Polką, tym razem na otwarcie w kolejnego turnieju wielkoszlemowego - Roland Garros.

Zobacz wideo

Dwa główne atuty Bucsy. Jedną czwartą zarobków w całej karierze zgarnęła w jednym turnieju

Paryski turniej będzie szóstym występem Bucsy w głównej drabince Wielkiego Szlema. Cztery miesiące temu po raz pierwszy w karierze dotarła w niej do trzeciej rundy. Tuż przed rozpoczęciem Australian Open zadebiutowała w TOP100 światowego rankingu, a za sprawą wygranej z Andreescu zaczęli jej się uważniej przyglądać rodacy i Polacy oraz cały tenisowy świat.

 

Pracujący przy turnieju w Melbourne Javier Cortes, dziennikarz hiszpańskiej agencji prasowej EFE, opowiadał mi wtedy, że atutami 25-latki są przede wszystkim duża regularność i spokój. Relacjonował też, że Bucsa bardzo się cieszy na myśl o pojedynku ze Świątek i zamierza próbować grać na równie dużej intensywności co Polka. Niewiele jednak z jej planów wyszło. Liderka listy WTA całkowicie ją zdominowała. Do tego stopnia, że kwalifikantka pierwszego i jedynego gema w tym meczu zdobyła przy wyniku 0:6, 0:5. I na długo chyba zapamięta ówczesną reakcję publiczności. Ta zgotowała jej wtedy wrzawę porównywalną do tej, gdy ktoś wygrywa bardzo zacięty pojedynek.

Po tym występie Hiszpanka poprawiła swoje notowania w światowym rankingu (86. WTA) i w kolejnych miesiącach notowała awans lub spadek o kilka pozycji. Obecnie jest 70. rakietą globu. Wcześniej starty w turniejach WTA zdarzały się jej sporadycznie, a najczęściej pojawiała się w obsadzie imprez niższej rangi - challengerów i zawodów ITF. W tym sezonie jak na razie regularnie rywalizuje w tourze, ale przełomu jeszcze nie zaliczyła. Na dziewięć startów zanotowała trzy wygrane mecze w głównej drabince. W trzech ostatnich turniejach odpadła w pierwszej rundzie, ale trzeba oddać, że za każdym razem po trzysetowym pojedynku. Ostatnio w Strasburgu, gdzie jej rywalką była Magda Linette, miała dodatkowo pecha - podkręciła kostkę.

Rywalki przestrzegają przed lekceważeniem Bucsy. - Nie jest z nią łatwo. Potrafi zagrać naprawdę trudne, zaskakujące piłki - wspominała Amerykanka Coco Gauff, która w drugiej rundzie w Indian Wells oddała jej łącznie sześć gemów.

O ile Hiszpanka w singlu nie poszła za ciosem po Melbourne wynikowo, to odniosła pierwszy sukces deblowy. W lutym cieszyła się z takiego tytułu w Lyonie. A jak ważny był w jej przypadku występ w Australian Open, to widać też po zarobkach. W całej karierze wywalczyła na korcie dotychczas nieco ponad milion dolarów, z czego w tym sezonie 280 tys., a większość tej sumy - 221 tys. - to premia za start w Melbourne.

Wolność i sponsorzy. Ojciec człowiekiem instytucją u Bucsy. Hiszpanka zrobiła wyjątek dla Facebooka

Na antypodach zwróciła też uwagę swoim podejściem do umów sponsorskich. Wśród tenisistów normą są te dotyczące choćby sprzętu sportowego. Bucsa nie miała wtedy podpisanej żadnej.

- Każdy element stroju i sprzętu ma innej firmy. Dotyczy to nawet poszczególnych części rakiety. Jednej używa znacznie dłużej niż większość tenisistów. Na cały turniej przywiozła siedem koszulek i siedem par spodenek czy spódniczek. Mówi, że tyle jej wystarczy - opowiadał mi wtedy dziennikarz EFE.

We wcześniejszym wywiadzie dla portalu Puntodebreak 25-latka wspominała, że kupowane przez nią ciuchy wystarczają jej na trzy-cztery lata. Do braku sponsorów jeszcze w Australii podchodziła z dużym spokojem. Stwierdziła bowiem, że ceni sobie wolność, a takie umowy ją ograniczają. Ze sprzętem do gry związana jest też anegdota, która dotyczy jej pierwszego występu w Wimbledonie sprzed czterech lat.

- Pojechałam na kwalifikacje do Londynu bez butów. Miałam ze sobą tylko takie z Decathlonu, to były buty do gry w golfa. Próbowaliśmy na miejscu kupić odpowiednie, ale nie było mojego rozmiaru. Musiałam więc grać w tych z Decathlonu. I wygrałam mecz - wspominała z uśmiechem Hiszpanka. 

Na debiut w głównej drabince tego prestiżowego turnieju zawodniczka - która uwielbia styl Francuzki Caroline Garcii, a z dawnych gwiazd Belgijki Kim Clijsters - musi jednak poczekać do tegorocznej edycji. 

Bucsę wyróżnia nie tylko brak umów sponsorskich. Do Hiszpanii przeniosła się z rodzicami, gdy miała trzy lata, a dwa lata później wzięła do ręki rakietę. Wciąż mieszka i trenuje w Kantabrii, która nie jest znanym ośrodkiem na tenisowej mapie. 25-latka ceni jednak spokój, który dają jej rodzinne strony i nigdy nie myślała, by przenieść się np. do Madrytu, Barcelony czy Walencji.

- Lubię miejsce, w którym jestem. Blisko domu mam bieżnię oraz siłownię, mogę ćwiczyć na plaży lub wędrować po górach - argumentowała.

Człowiekiem instytucją w sztabie szkoleniowym Hiszpanki jest jej ojciec Ivan. Były mołdawski biathlonista - dwukrotny olimpijczyk (1998 i 2002) - ma podobno bardzo szerokie kwalifikacje. Nie tylko jest trenerem, ale też osteopatą, fizjoterapeutą, masażystą, zna się na przygotowaniu fizycznym i odżywianiu. 25-latka uważa, że ojciec-szkoleniowiec to rozwiązanie idealne, bo zna ją bardzo dobrze i wie, czego potrzebuje. Doradzano jej wielokrotnie, by dołączyła do sztabu jeszcze jednego trenera, ale zawsze odrzucała taką opcję. 

Bucsa sama też lubi zdobywać wiedzę z różnych dziedzin. Studiowała psychologię, ale egzaminy czasem kolidowały z tenisowymi planami startowymi. W wolnym czasie czyta książki z zakresu filozofii i anatomii, lubi też podróże. Nie jest za to zwolenniczką socjalizacji - źle się czuje w dużych grupach. O ile większość tenisistów jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych, to Hiszpanka obyłaby się zarówno bez nich, jak i bez telefonu. Nie ma konta na Instagramie ani na Twitterze. Wyjątek zrobiła dla Facebooka, bo za jego pośrednictwem kontaktuje się z innymi zawodniczkami i umawia na wspólne występy w deblu.

Cortes ocenił w styczniu, że pod względem talentu Bucsa mogłaby być 50-70 zawodniczką świata. 70. już jest, ale trudno sobie wyobrazić, by po Roland Garros zaliczyła awans, bo musiałaby wyeliminować we wtorek broniącą tytułu Świątek. Ale Hiszpanka - co również nietypowe dla zawodników z tego kraju - twierdzi, że najbardziej lubi grać na trawie, więc - przynajmniej teoretycznie - najlepsze w tym sezonie jeszcze przed nią.

Więcej o: