Świątek zachwyciła w Stuttgarcie poza jedną sytuacją. "Nie powinna robić takich rzeczy"

Agnieszka Niedziałek
- Gdybym nie znała kontekstu, a widziałabym tylko przekaz, który jest w mediach, to o żarcie Aryny Sabalenki miałabym takie samo zdanie jak krytykujący ją fani. Ale osoby w Stuttgarcie nie odebrały tego w ten sposób. Jej zachowanie było zupełnie normalne - mówi Sport.pl Joanna Sakowicz-Kostecka. Opowiada też o sytuacji Igi Świątek oraz Magdy Linette i analizuje zachowanie pierwszej z nich w jednej z akcji finału. - Mogło się to bardzo źle skończyć - zaznacza komentatorka.

Początek sezonu Igi Świątek był nerwowy – Polka zaliczyła kilka słabszych występów, ale jednocześnie próbowała tłumaczyć, że nie jest maszyną. Aż w końcu kontuzja zmusiła ją do zrobienia przerwy. Po powrocie wygrała w Stuttgarcie, w finale pokonując rewelacyjną w tym roku  Arynę Sabalenkę. A Magda Linette? Po znakomitym Australian Open, w trakcie którego zagrała w półfinale, naszedł dla niej gorszy czas. I chwila refleksji, którą 31-latka podzieliła się w mediach społecznościowych. O obu polskich tenisistkach, ale też o Sabalence i pechowej Ons Jabeur rozmawiamy z Joanną Sakowicz-Kostecką, byłą tenisistką, obecnie komentatorką.

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Agnieszka Niedziałek: Spodziewała się pani, że Iga Świątek wróci w takim stylu?

Joanna Sakowicz-Kostecka: Skłamałabym, gdybym powiedziała, że właśnie tak to widziałam przed turniejem. Że po przerwie wróci znów na pełnych obrotach. Przed każdym meczem miałam lekkie obawy, jak to wszystko, co Iga wypracowała w ostatnich tygodniach, sprawdzi się w warunkach meczowych, w nowych okolicznościach. Może z wyjątkiem pierwszego seta spotkania z Karoliną Pliskovą - kiedy Iga sama mówiła, że za wolno weszła w ten mecz - rzeczywiście wyglądało to naprawdę świetnie. Przede wszystkim w finale, pod względem mentalnym.

Pozostaje jedna niewiadoma – jak potoczyłby się półfinałowy mecz z Ons Jabeur? Ogromny pech Tunezyjki. To było niesamowite jak wszyscy – nawet ci, którzy kibicowali Idze – żałowali, że to się tak skończyło. Wiele osób miało łzy w oczach – tak samo jak Ons. To niesamowicie lubiana i szanowana dziewczyna. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia i Iga będzie się mogła sprawdzić z zupełnie innym typem zawodniczek niż Aryna Sabalenka i Jelena Rybakina.

Aspekt mentalny to jedno. A czy dostrzegła pani w grze Polki skutki kilku tygodni przerwy pod kątem fizycznym?

Szczerze mówiąc, to nie. Zwłaszcza gdy widziałam, jak świetnie się broniła w finale, jakie piłki wyciągała, jak się poruszała. Pod tym względem jest bardzo dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie jak najdłużej.

Pomógł fakt, że wróciła do rywalizacji na ulubionej mączce, a nie na trawie, na której rok temu się męczyła?

Myślę, że tak. Z perspektywy byłej tenisistki mogę powiedzieć, że jeśli się ma konkretne preferencje co do nawierzchni, to na pewno z dużo większą ekscytacją wraca się na te warunki, które nam pasują. Generalnie nie można się doczekać tej części sezonu, a jeśli ktoś jest spragniony rywalizacji, to tym bardziej. Gdyby była taka sytuacja, że trzeba wrócić na trawę, to może byłoby troszkę inaczej. Ale znając Igę i jej nastawienie - dążenie do tego, by być lepszą w każdym aspekcie - myślę, że przyjdzie taki czas, że meczów na trawie też nie będzie się mogła doczekać. Niezależnie od okoliczności.

Czy kluczem do zwycięstwa w Stuttgarcie był zacięty ćwierćfinał z Karoliną Pliskovą?

I tak, i nie. Równie dobrze to mogła być każda inna zawodniczka, która postawiłaby twarde warunki. Bo w tym turnieju nie było opcji dobrego losowania, od samego początku trzeba było mierzyć się z wymagającymi rywalkami. To, że Iga mogła się sprawdzić w rywalizacji trzysetowej, też było dla niej dobrym testem, przetarciem.

Nawiązała pani wcześniej do kontuzji Ons Jabeur w półfinale. To nie był pierwszy w ostatnich kilku miesiącach moment, gdy Tunezyjka płakała z powodu kłopotów zdrowotnych.

To jest pokłosie tego, o czym się mówiło za kulisami. Dlaczego Ons - która w przyszłym roku będzie świętować 30. urodziny, przy takim talencie, tak wspaniałej ręce – tak późno awansowała do pierwszej dziesiątki? Za kulisami się mówiło, że to nie jest dziewczyna, która lubi ciężko pracować. Lubię to powiedzenie "Mamusię oszukasz, tatusia oszukasz, ale życia nie oszukasz". Jeżeli w pewnym momencie, mówiąc kolokwialnie, nie przycisnęło się, nie pracowało się odpowiednio nad pewnymi aspektami, to zawsze kiedyś to się musi odezwać. W momencie, kiedy Ons zrozumiała, na co zasługuje, jak daleko może zajść ze swoim talentem, obciążenia się zwiększyły i organizm – nie będąc do nich przygotowanym na tak długim dystansie – w jakiś sposób sygnalizuje, że jest przeciążony.

Czy te smutne obrazki zmagającej się z kłopotami Tunezyjki sprawiają, że spada ona na drugi plan wśród najgroźniejszych rywalek Igi Świątek?

Powiedziałabym, że w pierwszym szeregu są Iga, Sabalenka, Rybakina i Barbora Krejcikova. A Ons jest za nimi, razem z Jessicą Pegulą.

Jakie wrażenie zrobił na pani sam finał w Stuttgarcie? Prowadząca w rankingu WTA Polka zmierzyła się z Aryną Sabalenką, która w tym sezonie jak na razie spisuje się świetnie.

Dla mnie był niecodziennym przeżyciem, bo komentowałam go, ale nie miałyśmy z Klaudią Jans-Ignacik kabiny, tylko byłyśmy na widoku. Można było dokładnie zobaczyć, jakie były nasze emocje. To były dla mnie podwójnie emocjonujące. Po pierwsze, byłam świadkiem finału, który stał na niesamowicie wysokim poziomie, a po drugie, komentowałam go dla widzów w Polsce i tak samo jak oni przeżywałam to, co się działo na korcie.

Mieliśmy w nim powtórkę obsady z poprzedniej edycji, tyle że rok temu Iga Świątek była w trakcie triumfalnego marszu od tytułu do tytułu, a Sabalenka męczyła się ze swoim serwisem i nerwami. Białorusinka ugrała wtedy jednak tylko trzy gemy mniej. W pani ocenie jak duża jest różnica między tymi spotkaniami?

Poprzednio Iga była faworytką, teraz – tak twierdziłam przed finałem i nie zmieniam zdania po nim – nie. Sabalenka grała równo wszystkie spotkania w Stuttgarcie, z meczu na meczu coraz lepiej nawet. Trudno zaś było tak naprawdę ocenić aktualną dyspozycję Igi. Qinwen Zheng zagrała dużo poniżej swoich oczekiwań, mecz z Pliskovą był nieco szarpany, z Jabeur krecz, a wiadomo było, że niezależnie od wszystkiego Sabalenka zagra dobrze. Ona teraz spokorniała. Wielokrotnie mieliśmy okazję obcować z nią podczas turniejów i sama często podkreślała, że jest teraz inną osobą. Widać to było bardzo w tym roku w Stuttgarcie.

Ale mimo wszystko nie była w stanie pokonać wracającej po przerwie Polki. Czy w tym wypadku też duże znaczenie mogła mieć kwestia nawierzchni?

Myślę, że tak. Iga zdecydowanie lepiej się porusza, lepiej jest w stanie opanować ślizgi oraz kwestie związane z utrzymaniem balansu ciała na tej nawierzchni. Potwierdzam to, co mówił Piotr Wozniacki – Sabalenka jest mocna, wysoka i bardzo mocno uderza piłkę, ale Iga jest sprawniejsza, lepiej się porusza, lepiej zmienia kierunek, lepiej reaguje na to, co się dzieje na korcie. Myślę, że mączka jest taką nawierzchnią, która bardzo weryfikuje pewne umiejętności i dlatego warunki do rewanżu bardziej sprzyjały Idze.

Do tego stopnia, że gdyby grały w niedzielę na korcie twardym, to ze zwycięstwa mogłaby się cieszyć Białorusinka?

To naprawdę mocne gdybanie. Musiałabym poświęcić więcej czasu na analizę, by to ocenić.

Podczas dekoracji Aryna Sabalenka imitowała żartobliwie próbę rozbicia szyby w Porsche, które jest tradycyjną nagrodą dla triumfatorki imprezy w Stuttgarcie. Zawodniczka, która trzeci raz z rzędu przegrała tam finał, została za to skrytykowana przez całkiem sporą grupę polskich internautów zarzucających jej brak klasy. Tylko czy nie miało to bardziej związku z postrzeganiem jej przez pryzmat wojny w Ukrainie niż rzeczywistą oceną samego żartu? Jak pani to odebrała?

I teraz pewnie ja też będę krytykowana za to, co powiem. Osoby, które były w Stuttgarcie, nie odebrały tego w ten sposób, ponieważ widziały, jak Sabalenka zachowuje się przez cały tydzień. Motywem przewodnim wszelkich spotkań z mediami było właśnie pożądanie tego samochodu przez nią i ona się z tym nie kryła. Ale zawsze mówiła o tym żartobliwie i to jej zachowanie podczas ceremonii dla nas było zupełnie normalne. Publiczność zareagowała na to gromkim śmiechem, poza tym sama Iga się wtedy uśmiechnęła. Gdyby uznała to za jakąś prowokację czy obraźliwy wobec siebie gest, to ona potrafi odpowiednio spontanicznie zareagować. Nie odebraliśmy więc tego jako niewłaściwe zachowanie. Ale podkreślam, że gdybym nie znała kontekstu, gdyby mnie tam nie było, a widziałabym tylko ten przekaz, który jest w mediach, te GIF-y, to myślę, że miałabym takie samo zdanie jak ci kibice. Dlatego ich rozumiem. Z polityką bym tego nie łączyła.

Chwalona głównie za ten turniej Iga Świątek w jednej sytuacji jednak też zebrała trochę krytycznych komentarzy i to także od ekspertów. Sporo osób chyba wstrzymało na chwilę oddech, gdy w finale biegła w stronę szykującej się przy siatce do potężnego smecza rywalki.

My z Klaudią, komentując to spotkanie, też zaznaczałyśmy, że nie była to dobra decyzja ze strony Igi. Nie powinna robić takich rzeczy. Mogła zostać po prostu uderzona bardzo mocno piłką. I Sabalenka nie zrobiłaby tego specjalnie. Na jej miejscu mogła być jakakolwiek inna tenisistka, która mogła nie dostrzec Igi i ta mogła zostać trafiona. Mogło się to bardzo źle skończyć i tyle.

To kwestia młodości? Ambicji, by walczyć o każdą piłkę?

Pewnie tak. To była sytuacja, gdzie Sabalenka miała 200 procent pewności na zdobycie punktu. Iga nie miała żadnych szans, ale ona zawsze ich szuka. To na zasadzie "Nie wpuszczą cię drzwiami, to wejdziesz oknem". Zawsze szuka rozwiązania, by poszło po jej myśli.

Przed nią intensywne tygodnie, bo zaplanowane ma kolejno starty w Madrycie, Rzymie i za nieco ponad miesiąc kluczowy występ w Roland Garros. Czy to może być za dużo, biorąc pod uwagę niedawną przerwę, czy też potrzebuje teraz właśnie tak częstego grania?

Nawet wracając do Polski po turnieju rozmawialiśmy o tym. Przed Igą trzy duże turnieje i raczej nikt o zdrowych zmysłach nie zakłada, że w którymś z nich odpadnie na wczesnym etapie. Można siedzieć w tenisie wiele lat i do końca nie wiedzieć, co w danej sytuacji zrobić. Zakładając, że dotrze daleko w Rzymie, odstęp czasowy między tą imprezą a Roland Garros skróci się. Myślę, że tutaj trzeba będzie po prostu na bieżąco analizować sytuację i podejmować decyzje w oparciu o aktualne granie, obciążenia. Iga wspomniała o tym w niedzielnym przemówieniu, gdy powiedziała: "Wiele trudnych decyzji trzeba było podjąć, ale jak się okazało, podjęliśmy te właściwe".

Ile trzeba będzie czekać na jej pełną formę? A może to już nieaktualne pytanie?

Myślę, że stać ją na to, by jeszcze podkręcić tempo. Bo chyba nikt nie zakładał, że już w Stuttgarcie osiągnie szczytową formę. Jestem przekonana, że ma jeszcze rezerwy.

Najlepsza dyspozycja ma przyjść na Paryż.

Tak, wszystko jest podporządkowane pod każdy start w turnieju wielkoszlemowym. Cieszymy się oczywiście, że Iga jest w bardzo dobrej dyspozycji, ale z mojej perspektywy są jeszcze rezerwy, a trzeba uważać na zdrowie.

Na początku roku świetnym występem w Australian Open dużo radości przysporzyła nam Magda Linette. Ale w kolejnych turniejach nie było już tego błysku. Czy to znak, że przytłoczyła ją nowa rola faworytki w wielu meczach?

Myślę, że tak. O tym mówił Tomek Wiktorowski w serialu o Idze realizowanym dla Canal+. Doskonale analizujemy porażki, ale nie umiemy tak naprawdę tego robić w przypadku zwycięstw. Inaczej, tego się właściwie nie robi. Analizuje się zwykle przegrane spotkania. Dla Magdy to zupełnie inna sytuacja. Stała się tenisistką z Top20, co jest absolutnie fenomenalnym wynikiem. To ona jest teraz faworytką większości spotkań. A wychodzi się na nie w zupełnie innej roli. Po drugiej stronie jest dziewczyna, która za wszelką cenę chce być tam, gdzie ty. Trzeba to udźwignąć – fizycznie i mentalnie. I sprostać własnym oczekiwaniom. Bo tu mamy kolejny przykład dziewczyny bardzo świadomej swoich zalet i wad. Myślę, że dla niej najtrudniejszą przeprawą jest wytłumaczenie samej sobie, jak dużo osiągnęła i że po prostu na to zasłużyła.

Ostatnio zamieściła ważny wpis w mediach społecznościowych o zgubnym utożsamianiu poczucia własnej wartości z osiąganymi wynikami. Po sukcesie w Melbourne zapewniała, że doświadczenie pomoże jej odnaleźć się w nowej roli, a z jej wypowiedzi przebija się duża doza rozsądku. Mimo wszystko styczniowy sukces był zbyt duży, by go od razu przetrawić i ruszyć dalej?

To, co Magda napisała, można odnieść do wielu dziedzin. W kontekście np. ocen w szkole czy tego jak rodzice trenują swoje dzieci. Ważne, by te ostatnie miały poczucie własnej wartości niezależnie od ocen czy wyników sportowych. Czytając wpis Magdy, o tym pomyślałam. Bardzo często dziecko notujące gorsze wyniki w nauce czy sporcie mierzy się z krytyką. Tworzy to w nim przekonanie, że zasłuży na miłość dopiero, gdy będzie mieć sukcesy. A tak absolutnie nie powinno być. Magda poruszyła bardzo trudny i ważny temat.

Czy ten wpis może być sygnałem, że 31-latka jest coraz bliżej tego, by uporać się z trudnościami z ostatnich miesięcy? Czy trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo nie wiadomo, kiedy pojawi się światełko w tunelu?

Wciąż - w perspektywie jej całej kariery - minęło bardzo mało czasu od półfinału Australian Open. Myślę, że spokojnie można dać Magdzie jeszcze tego czasu. Zwłaszcza że widać, iż ona wciąż bardzo kocha grać w tenisa. Tak długo jak będzie to robić, tak długo ją wspierajmy i dajmy jej czas.

Więcej o: