Z poprzedniego meczu Igi Świątek z Jessicą Pegulą, który odbył się 6 stycznia, zapamiętaliśmy nerwowość Polki i jej łzy po porażce. Nieco ponad dwa tygodnie później, gdy odpadała z Australian Open, sama wróciła do przywoływanego przez nią nieraz w Melbourne tematu nieradzenia sobie z oczekiwaniami. Po niespełna miesiącu zobaczyliśmy zupełnie inną liderkę światowego rankingu. Taką, jaką pamiętamy z niesamowitego poprzedniego sezonu.
Ubiegły rok był przełomem nie tylko dla 21-letniej Polki. Pegula również spisywała się w nim świetnie. Niedawno okazało się, że w drugiej połowie roku zmagała się z rodzinnym dramatem, ale na korcie nie dała po sobie zupełnie tego poznać. Na Świątek jednak - tak jak i wiele innych tenisistek - nie miała recepty. A była w tym czasie jednym z największych pechowców, bo trafiła na zawodniczkę trenowaną przez Tomasza Wiktorowskiego aż cztery razy. Ugrała jednego seta.
- Miejcie nas w opiece - napisała na początku kwietnia na Twitterze Amerykanka. Była to jej odpowiedź na wpis dziennikarki pracującej dla organizacji WTA, która po efektownej wygranej Polki w Miami przypomniała, że ta dopiero teraz przeniesie się na ulubione korty ziemne. Pegula w półfinale imprezy na Florydzie zmierzyła się z nią po raz pierwszy w 2022 roku. Wówczas jej wpis odbierano żartobliwie, ale okazał się właściwie przepowiednią, bo Świątek kontynuowała potem swoją imponującą serię wygranych meczów (37), a rok zakończyła ośmioma wygranymi turniejami.
Gdy te same zawodniczki spotkały się na początku stycznia w drużynowym turnieju United Cup, obraz na korcie był jednak inny. Polka walczyła nie tylko z rywalką, lecz także z własnymi emocjami. Po porażce mówiła, że przeżywała, iż nie pomogła drużynie narodowej. Ale gdy dotarła do Melbourne, przyznała, że ostatnie tygodnie były dla niej ciężkie, bo nie radziła sobie z presją - wewnętrzną i zewnętrzną. W Sydney po przegranym meczu z Pegulą zapłakaną 21-latkę pocieszała Agnieszka Radwańska, która była kapitanką Biało-Czerwonych.
- Właśnie podczas tego meczu widziałam u Igi większą presję. Wcześniej radziła sobie pod tym względem dobrze, nie było w jej grze dużych zawahań. To o tyle zaskakujące, że Amerykanka to dziewczyna z czołówki, a to powinno z Igi zdjąć wówczas trochę presji. Bo to nie to samo, kiedy grasz z kimś, kto jest 100. czy 150. w rankingu i kiedy czujesz, że musisz wygrać. Natomiast ja właśnie wtedy widziałam i czułam nerwowość u Igi - wspominała w rozmowie ze Sport.pl w Melbourne finalistka Wimbledonu 2012.
Na potrzebę okrzepnięcia w nowej wciąż roli faworytki każdego turnieju zwracał uwagę wówczas też Wiktorowski. Ona sama mówiła wtedy o nierealnych oczekiwaniach innych, którzy oczekują, że będzie wygrywać wszystko.
Szkoleniowiec swoje słowa wypowiedział po meczu otwarcia w Australian Open. W nim Świątek trochę się męczyła, ale pokonała groźną Niemkę Jule Niemeier. Jej dwie kolejne rywalki - Kolumbijka Camila Osorio i Hiszpanka Cristina Bucsa - cieszyły się z faktu, że w ogóle mogły zagrać z pierwszą rakietą świata na wielkim korcie i fetowały każdy wygrany gem. Poważnym sprawdzianem okazała się dopiero Jelena Rybakina w 1/8 finału. Reprezentantka Kazachstanu grała w Australii bardzo dobrze, ale Polka sama po przegraniu z mistrzynią Wimbledonu 2022 przyznała, że ona nie zaprezentowała się wtedy z dobrej strony. Powtórzyła, że zbyt wiele energii na martwienie się.
- Miałam dziś wrażenie, że nie jestem w stanie już mocniej walczyć. Muszę nieco zmienić swoje podejście. Może chciałam za bardzo. Czułam presję i czułam, że nie chcę przegrać, zamiast chcieć wygrać. Myślę, że to jest baza, na której muszę się skupić w kolejnych tygodniach - analizowała wtedy.
Dodała też, że poza zewnętrzną presją problemem jest także jej własna nadmierna ambicja. - Cały czas pracuję, by obniżyć własne oczekiwania. Zdaję sobie sprawę, jak potrafię grać i cały czas właściwe tego od siebie wymagam. A czasami nie jestem w stanie tak zagrać. Są lepsze i gorsze chwile pod tym względem, ale chciałabym mieć jak najwięcej kontroli nad tym - tłumaczyła.
Celem Świątek na kolejne tygodnie miał być reset oraz skupienie się na treningu zamiast na walce z samą sobą. Obserwując jej grę w Dosze, wydaje się, że te kilka tygodni wystarczyło na wykonanie zadania. Grała bowiem bardzo pewnie, zbierając pochwały z każdego strony, a cierpiały jedynie rywalki. Żadną przeszkodą nie był też dla niej wiatr, który frustrował mocno m.in. jej sobotnią przeciwniczkę.
Czy ten występ Polki to prognostyk, że zaczyna podobny do ubiegłorocznego okres dominacji? Zbyt pochopne byłoby stwierdzanie tego po jednym turnieju. Zwłaszcza że rozegrała w nim jedynie trzy mecze, a w stawce nie było kilku groźnych przeciwniczek. Ale niewątpliwie nie da się wykluczyć, że i w tym sezonie żartobliwy apel Peguli będzie miał uzasadnienie.