Do niedawna chiński tenis miał jedynie kobiecą twarz. Na Li to była wiceliderka światowego rankingu i zdobywczyni dwóch tytułów wielkoszlemowych. Dwa takie triumfy w deblu odniosła Shuai Peng, która była też pierwszą rakietą świata w tej konkurencji (14. w singlu), choć teraz mówi się o niej głównie z powodu niepewności co do jej bezpieczeństwa. Obecnie w Top100 singla jest pięć Chinek, w tym dwie w okolicach "20". Za sprawą Yibinga Wu tenis z tego kraju zaczyna zyskiwać też wreszcie męskie oblicze.
Na pierwszego Chińczyka w Top100 listy ATP trzeba było czekać do jesieni ubiegłego roku, choć to nie Wu przetarł szlaki - uprzedził go Zhizhen Zhang. 26-latek jak na razie nie zdołał przebić się choćby do "90", a młodszy o trzy lata Wu od poniedziałku jest 58. rakietą świata. Ustanowił też kilka innych historycznych dla chińskiego tenisa osiągnięć - większość z nich dzięki ubiegłotygodniowemu sukcesowi w Dallas.
Dwa z tych osiągnięć zapewniło mu pokonanie w sobotę Taylora Fritza. Tym samym został pierwszym w Open Erze Chińczykiem w finale turnieju ATP i pierwszym, który pokonał gracza z Top10. Na wyeliminowaniu ósmego tenisisty globu jednak nie poprzestał. Dzień później dołożył do tego zwycięstwo nad innym znanym Amerykaninem - po zaciętym i emocjonującym meczu pokonał Johna Isnera 6:7 (4-7), 7:6 (7-3), 7:6 (14-12). Dzięki temu w poniedziałek awansował na światowej liście o 39 lokat i został najwyżej notowanym Chińczykiem w historii. A w czołowej "100" zadebiutował zaledwie tydzień wcześniej.
Z Wu Państwo Środka od dawna wiązało nadzieje, których potwierdzeniem były m.in. sukcesy juniorskie i historyczny awans do trzeciej rundy ubiegłorocznej edycji US Open. Do tego etapu w nowojorskiej imprezie nie dotarł wcześniej żaden singlista z tego kraju, a w Wielkim Szlemie miało to miejsce poprzednio w Wimbledonie w 1946 roku.
To, że Wu w ogóle trafił do tenisa, jest efektem zbiegu okoliczności. W jednym z artykułów na stronie ATP podano, że pierwszą styczność z rakietą miał jako czterolatek, w kilku innych miejscach wskazano, że miał wówczas sześć lat. Na tym rozbieżności się kończą. Wu został wysłany przez ojca, byłego pięściarza, do znajomego trenera lekkoatletycznego. Cel był jasny - chłopiec miał schudnąć. Szkoleniowiec skierował go do grupy badmintonowej.
- Siatka była zawieszona za wysoko i nie mogłem grać. Gdy opuszczaliśmy tamten kompleks, okazało się, że obok był kort. Tu wysokość siatki już nie była problemem - wspominał Wu podczas US Open 2022.
Od razu jednak dodał, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Głównie ze względu na to, jak wyglądały treningi i dlatego, że dostał on rakietę, która była niemal takich rozmiarów jak on sam.
- W grupie mieliśmy 15 osób i ćwiczyliśmy razem. Odbijaliśmy piłkę i po uderzeniu biegaliśmy w kółko, bo było nas za dużo, a kortów za mało. To moje pierwsze wspomnienie dotyczące tenisa. Czułem się jak członek ekipy sprzątającej, bo machając wielką rakietą wymiotłem chyba wszystkie liście z kortu - opowiadał po latach.
Talent, szybkie postępy i wyniki osiągane, gdy był nastolatkiem, zwróciły uwagę krajowych trenerów, ekspertów i dziennikarzy.
- Nie myślałem wtedy o tym, bo przez ostatnie 15 lat widziałem zbyt wiele "utalentowanych dzieci", które potem nic nie osiągnęły. Jednak Wu udowodnił, że jest wyjątkowo utalentowany - przyznał ceniony tenisowy dziennikarz Bendou Zhang.
W 2017 r. - jako niespełna 18-latek - wygrał juniorski US Open i został pierwszą rakietą świata w tej kategorii wiekowej. W tym samym sezonie razem z rodakiem Di Wu wystąpił w prestiżowym turnieju ATP w Szanghaju w deblu.
- Pod względem rozumienia tenisa wyprzedzał rówieśników. (...) Jako nastolatek pokazał potencjał przyszłego gracza światowej klasy - wspominał niedawno 31-letni Di Wu.
W kolejnej edycji imprezy w Szanghaju Yibing Wu, jako 415. tenisista świata, dotarł do drugiej rundy. Przegrał trzysetowy mecz z Japończykiem Kei Nishikorim, wtedy 12. rakietą globu. Komentarzy chwalili go i powtarzali, że jeżeli nadal będzie się tak rozwijał, to może dać chińskim kibicom jeszcze wiele radości.
Te prognozy mogły się ziścić wcześniej, gdyby nie prześladujący Wu pech. W marcu 2019 roku przebił się do Top300, ale potem - ze względu na serię kłopotów zdrowotnych - wypadł z rywalizacji na trzy lata. Miał problemy z łokciem (skończyło się operacją), dolną częścią pleców, ramieniem i nadgarstkiem. Pod koniec stycznia ubiegłego roku wrócił zaledwie na jeden turniej - w spotkaniu drugiej rundy skręcił kostkę.
Na dobre wznowił starty pod koniec kwietnia, gdy był 1749. w rankingu ATP. Kilka tygodni wcześniej spadł na 1869. miejsce. Efektowne i regularne odbudowywanie pozycji zawdzięcza głównie udanym występom w turniejach niższej rangi - challengerach ATP i imprezach ITF. Swoje zrobił też wspomniany awans do 3. rundy US Open, w której przegrał z Rosjaninem Daniiłem Miedwiediewem, ówczesnym liderem światowej listy.
- Nie myślę o rankingu. Chcę się cieszyć każdym meczem, który gram. Każdą chwilą na korcie. (...) Jak dobrze grasz, to przyjdą punkty rankingowe, a nawet pieniądze. Nie martwię się o to - opowiadał Wu kilka miesięcy temu w Nowym Jorku.
A ostatnio w Dallas po finale przyznał, że w przeszłości miał wiele chwil zwątpienia. - Przeszedłem operację, a rehabilitacja nie szła dobrze. Zajęła więcej czasu niż powinna. Skłamałbym, gdybym powiedział, że byłem wtedy pewny, że dotrę do tego miejsca, w którym jestem teraz. Ale najważniejszy jest tu proces. Ufam sobie i ciężko pracuję. W siłowni, na korcie i poza nim. Ciągle myślę o tenisie. Podchodzę do niego teraz z większym luzem i frajdą niż kiedyś - podsumował 23-latek.
W niedzielnym finale przetrwał tradycyjny napór serwisowy Isnera (44 asy) i obronił cztery piłki meczowe. 37-letniemu Amerykaninowi trudno się było pogodzić z bolesną porażką, ale pochwalił rywala za ogromny spokój. Na to, jak świetnie Chińczyk radzi sobie z wewnętrzną i zewnętrzną presją wskazał też Di Wu. Sam Yibing Wu tłumaczy to tym, że przeszedł wiele zarówno pod względem zdrowotnym, jak i życiowo w okresie dorastania.
A wzorem pod względem opanowania jest dla niego Kevin Durant. Słynny koszykarz to jego ulubiony sportowiec.
- Jest bardzo spokojny, nie widać po nim zbytnio emocji. Chcę być taki jak on. Chcę być opanowanym facetem na korcie. Mało gadania, mało głupot. Robisz swoją robotę we własnym stylu. Uważam, że to jest super - przekonuje tenisista, którego relaksuje gotowanie.
Opanowanie podczas gry nie oznacza jednak, że brakuje mu poczucia humoru czy dystansu. Podczas US Open, gdy jeden z dziennikarzy stwierdził, że Wu stał się rewelacją w chińskich mediach społecznościowych, ten rzucił żartem: "Pewnie dlatego, że tak dobrze wyglądam".
Wszystkich zgromadzonych rozbawił też, gdy po jednym z meczów w Dallas przeprowadzająca z nim wywiad kobieta wspomniała, że ma na koncie już kilka sesji zdjęciowych. 23-latek ułożył wtedy ręce za głową w charakterystycznej pozie modela, patrząc z uśmiechem w kierunku swojego boksu. - Mogę wyglądać lepiej. Ze zrobionymi włosami i makijażem, tu jest zawsze sporo miejsca na poprawę - rzucił z uśmiechem.
Gdy zaś po triumfie znów spoważniał, to wspominał m.in. o rodzinie, której nie widział ponad rok. Ze względu na obowiązujące w Chinach obostrzenia związane z pandemią COVID-19 nie wolno mu wracać do bliskich tak często jakby chciał.
- Rodziców czy dziadków mogę zobaczyć raz na tydzień, czy dwa razy w ciągu dwóch tygodni. Oglądają wszystkie moje mecze, zwłaszcza mama i dziadek. Robią nawet notatki! Nie osiągnąłbym tego bez nich wsparcia - podkreślił.
Na triumf w Dallas patrzy z szerszej perspektywy, a nie tylko jako jego pierwszy w karierze tytuł. - Tu bardziej chodzi o tworzenie historii, także historii mojego kraju. To wielka rzecz dla następnego pokolenia. Co do mnie, to muszę dalej robić swoje, utrzymywać w zdrowiu ciało, a jestem pewny, że kolejne sukcesy przyjdą - zapewnił.
A jak miał zamiar uczcić odniesiony w niedzielę życiowy sukces? Okazuje się, że bez fanfar. - Może napiję się piwa i pogram trochę w gry wideo - stwierdził.