"Nadeszła właściwa pora" - tak napisała na Twitterze Jessica Pegula, zapowiadając swój artykuł na stronie The Players' Tribune. To tam pojawiają się teksty autorstwa sportowców światowej klasy dotyczące ich drogi na szczyt. W styczniu ukazał się tam artykuł Igi Świątek, która wracała wspomnieniami do swoich początków oraz do tego, jak zmieniło się jej życie po triumfie w Roland Garros 2020, kiedy wywalczyła pierwszy z trzech tytułów wielkoszlemowych. Teraz łamy udostępniono Peguli, a Amerykanka skupiła się na historii sprzed niespełna roku, kiedy jej rodzinę dotknęła tragedia - u jej matki nastąpiło zatrzymanie akcji serca.
Ubiegły rok w oczach kibiców 28-latki kojarzony był wyłącznie jako pasmo jej sukcesów sportowych. Okazuje się, że w międzyczasie zmagała się z rodzinnym dramatem. Do tragedii doszło w czerwcu, gdy wróciła na Florydę po udanym występie we French Open. Dotarła tam do ćwierćfinału singla i finału debla, zapewniła też sobie debiutancki awans do Top10.
Wydarzenia, które nastąpiły kilka dni później, brutalnie zepchnęły radość z sukcesu na zdecydowanie dalszy plan. Około północy do tenisistki zadzwoniła siostra Kelly, która reanimowała matkę Kim do czasu, aż pojawili się ratownicy.
- Na dwa tygodnie właściwie zamieszkaliśmy w szpitalu. Mieliśmy system zmian, przynosiliśmy sobie jedzenie, znaliśmy wszystkich lekarzy i pielęgniarki, znaliśmy nawet ich grafiki. Musieliśmy siłą wypędzać tatę, by pojechał do domu się zdrzemnąć. Przeważnie tego nie robił. Siedział w aucie albo przyjeżdżał do mojego domu. Nie chciał wracać do własnego, dopóki nie było w nim mamy - wspomina w artykule tenisistka.
- Kiedy mówią, że po jednym dniu spędzonym w szpitalu przez tydzień dochodzisz do siebie, to nie żart. Wszyscy byliśmy mentalnie i fizycznie wyczerpani - zaznacza.
Gdy zaczął się drugi tydzień pobytu matki w szpitalu, Pegula zaczęła wracać nieco do treningu. Traktowała to jako ucieczkę od szpitala i próbę skupienia się na czymś innym. Zrezygnowała z większej części sezonu na kortach trawiastych. Wiedząc już, że mama najgorsze ma za sobą, wystąpiła w Wimbledonie. Podczas turnieju zmagała się z zapaleniem zatok i pytaniami dotyczącymi matki. Jak wspomina, musiała nawet dementować plotki dotyczące śmierci Kim Peguli.
- Zaliczyłam kilka cennych zwycięstw i byłam dumna, że byłam w stanie wyjść i rywalizować, biorąc pod uwagę całą sytuację - podsumowuje Amerykanka, która w Londynie odpadła w trzeciej rundzie.
Wspomina też, że gdy stan zdrowia matki już się nieco ustabilizował, to jej przyjaciółki będące lekarkami, stwierdziły, że to cud, iż kobieta była w stanie po dwóch tygodniach rozpocząć rehabilitację. Czwarta rakieta świata nie ma jednak złudzeń, że przed jej mamą jeszcze długa droga.
- Wciąż walczy o powrót do zdrowia, robi postępy każdego dnia. Ma zaburzenia mowy i kłopoty z pamięcią. Ciężko sobie z tym radzić i wymaga dużo cierpliwości, by się z nią porozumieć, ale dziękuję Bogu każdego dnia, że w ogóle wciąż możemy się z nią komunikować. Lekarze są pod wielkim wrażeniem jej postępów, biorąc pod uwagę punkt wyjścia - podkreśla tenisistka.
A Kim Pegula w świecie sportu nie jest tylko matką Jessiki. To przede wszystkim prężnie działająca przez lata bizneswoman. Razem z mężem są głównymi właścicielami występującego w lidze NFL klubu Buffalo Bills. Jest też prezeską Pegula Sports and Entertainment, holdingu zarządzającego Bills i rywalizującą w lidze NHL drużyną Buffalo Sabres oraz tamtejszymi drużynami lacrosse i niższej dywizji hokejowej. Tenisistka podkreśla, że matka była zawsze bardzo pracowita i troszczyła się o pracowników.
- Teraz zdajemy już sobie sprawę, że większość z tego minęła. Ona nie będzie w stanie być dłużej tamtą osobą. Oczywiście, przede wszystkim to była rodzinna tragedia. Dodaj do tego jeszcze wszystkie jej zobowiązania i staje się to ogromnie przytłaczające dla każdego, kto jest w to teraz zaangażowany - opisuje Pegula.
Amerykanka przyznaje, że matka chciała, aby po zakończeniu kariery tenisowej przejęła jej obowiązki w rodzinnym biznesie. Ona zaś chciała już teraz większej odpowiedzialności.
- I oto jestem, wpakowana w dyskusje z moją rodziną odnośnie do opieki nad mamą, jej opiekunów, lekarzy, terapii i - co wydaje się najmniej ważne - mojej kariery tenisowej. Nagle twój świat wywraca się do góry nogami i nie masz pojęcia, co się do cholery dzieje - zwierza się 28-latka.
I dodaje, że w pewnym momencie jej dalsza kariera na korcie stanęła pod znakiem zapytania.
- Nagle przeszłam od "świętujmy awans do Top10" do "czy muszę zacząć myśleć o mojej karierze po tenisie znacznie szybciej niż sądziłam?", "Czy mój tata i rodzina potrzebują pomocy?", "Może powinnam wrócić do szkoły i pracować dla rodziny". Mam 28 lat i jestem dumna z tego, jak radzę sobie z każdą trudną sytuacją, ale to było sporo - przyznaje.
Jako ważny moment wspomina listopadowy triumf w prestiżowym turnieju WTA rangi 1000 w Guadalajarze. Przed finałem płakała w szatni. Jak zapewnia, nie były to jednak łzy smutku, a radości, bo czuła, że wygra. Cenny tytuł zadedykowała w przemowie matce.
- Chciałam, by wiedziała, że nawet po tych okropnych sześciu miesiącach wciąż walczyłam każdego dnia ze względu na nią. Skoro ona mogła walczyć po tym, co przeszła, to ja też. Płakała podczas dekoracji i mojej przemowy. Marzyłam o tej karierze, odkąd skończyłam siedem lat. Moi rodzice pomogli mi spełnić to marzenie, którym teraz żyję. Nie zawsze się zgadzaliśmy, ale nasze wzajemne tarcia doprowadziły mnie tu, gdzie dziś jestem. Moja mama - po tym, co przeszła - zasłużyła, by zobaczyć, jak wznoszę trofeum - zaznacza Pegula.
Kolejny trudny dla niej moment nadszedł w styczniu. Wówczas do zatrzymania akcji serca doszło u 24-letniego zawodnika Buffalo Bills Damara Hamlina. Pegula brała wówczas udział w turnieju drużynowym United Cup.
- Ścisnęło mnie w żołądku, bo czułam, że to znów się dzieje. Siedziałam na ławce w Sydney i chciało mi się wymiotować. Za 15 minut miałam grać miksta, a powiedziałam do kogoś z drużyny, że trochę świruję i mam wrażenie, że zaraz będę miała atak paniki. Takie rzeczy zwykle mnie nie dotyczą, ale bolało mnie serce na myśl o tym, przez co przechodzili Damar i jego rodzina. Wiedziałam, jak ważny jest czas. Wciąż o tym myślałam - opowiada w artykule Pegula.
Wyszła wówczas jednak na kort i wygrała z ekipą USA całą rywalizację. Wówczas zaczęła odczuwać coraz większą chęć opowiedzenia o stanie zdrowia matki. Wcześniej razem z resztą rodziny trzymała to w tajemnicy przed większością osób.
- Muszę wyrzucić to z siebie - napisała w jednej z wiadomości do męża.
W Melbourne podczas Australian Open zaczęła pisać cytowany artykuł. Jak zaznacza, było to dla niej formą terapii. A w turnieju występowała z trójką przypiętą do stroju - z takim numerem występuje na boisku Hamlin.
- Ale to nie było tylko dla niego. To było także dla mojej mamy. Ona wciąż ciężko pracuje, ale nie wiadomo, jak to się skończy. Przyjaciele, którzy wiedzieli o wszystkim, mówili mi: "Nie wiem, jak to przetrwałaś i jeszcze skończyłaś rok jako trzecia rakieta świata". Ja też nie mam zielonego pojęcia. Jedna rzecz, której się nauczyłam wtedy, to, że może to być świetny rok i kiepski rok i oba te stwierdzenia mogą być równocześnie prawdziwe - podsumowuje Pegula, która w Melbourne odpadła w ćwierćfinale.
I dodaje, że jest wdzięczna za to, że jej matka przeżyła. Kobieta spędza teraz czas w domu i ogląda mecze Bills i Sabres oraz tenisowe pojedynki córki.
- Nigdy wcześniej tego nie robiła, bo za bardzo się denerwowała. Teraz ogląda wszystkie - podkreśla 28-latka.