Djoković jest mentalnym strongmanem, ale po finale wyznał: Rozpadłem się emocjonalnie

- Gdy ściskałem osoby z mojego boksu, rozpadłem się emocjonalnie. Do tego momentu nie pozwalałem sobie, by rozpraszały mnie zmagania z urazem i inne sprawy niezwiązane z kortem - tłumaczy Novak Djoković. 35-letni tenisista ma za sobą trudne kilka tygodni, które zakończył 10. triumfem w Australian Open i 22. tytułem wielkoszlemowym. I wcale nie zamierza się zatrzymywać w śrubowaniu rekordów.

Zacięty wyraz twarzy, zdenerwowanie albo wręcz przeciwnie - żarty - tego typu zachowania podczas meczów Novaka Djokovicia to standard. Rzadkością zaś jest w jego przypadku potok łez. W niedzielny wieczór w Melbourne jednak właśnie w ten sposób słynny Serb dał ujście emocjom, które kłębiły się w nim przez ostatnie tygodnie, ale też i przez minione 12 miesięcy. 

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Djoković odsuwał od siebie wszelkie rozpraszacze. "To była kwestia przetrwania w każdym meczu"

Djoković pokonuje w finale Stefanosa Tsitsipasa 6:3, 7:6 (7-4), 7:6 (7-5) i może rozpocząć świętowanie kolejnego wielkiego sukcesu. Ten jednak smakuje wyjątkowo i to z kilku względów. I dlatego też 35-latek, gdy dołącza w boksie do swoich bliskich i współpracowników, kładzie się i zaczyna płakać. To nie koniec - potem wraca na kort, siada na krześle i znów z oczu lecą mu łzy.

- Rozpadłem się emocjonalnie. Do tego momentu nie pozwalałem sobie, by rozpraszało mnie zmaganie się z urazem czy inne rzeczy niezwiązane z kortem. To mogłoby mi łatwo przeszkodzić w grze. Wymagało to ogromnych pokładów mentalnej energii, by zachować skupienie i zajmować się tylko codziennymi sprawami - opowiada Djoković na odbywającej się późno w nocy konferencji prasowej.

A trudności, z którymi się ostatnio musiał mierzyć, było trochę. Jeszcze przed rozpoczęciem Australian Open miał kłopoty z udem. Przez większość turnieju grał w opasce uciskowej.

- Dwa i pół tygodnia temu moje szanse w tym turnieju ze względu na nogę nie były ciekawe. To była kwestia przetrwania w każdym meczu. W Wielkim Szlemie dobre jest to, że masz dzień przerwy między meczami, co dało mi więcej czasu niż na innych turniejach na leczenie. Od 1/8 finału noga mniej mi się dawała we znaki. Grałem właściwie swój najlepszy tenis - zaznacza.

Druga kwestia, z którą musiał się zmierzyć w ostatnich dniach dotyczyła zamieszania wokół jego ojca. Obecny w Melbourne Srdjan Djoković po ćwierćfinale robił sobie zdjęcia z kibicami. Do mediów przedostało się nagranie i fotografia, do której pozuje z osobami trzymającymi zakazane na terenie Melbourne Park rosyjskie flagi. Ojca tenisisty oskarżono o popieranie Rosji i ataku zbrojnego na Ukrainę. Ze względu na ten incydent mężczyzny nie było na trybunach podczas półfinału i finału.

- Myślałem, że sprawa ucichnie w mediach, ale tak się nie stało. Obaj uznaliśmy, że lepiej raczej będzie, jeśli nie będzie go na trybunach. To boli nas obu, bo to bardzo wyjątkowe chwile. Kto wie, czy się jeszcze powtórzą. Nie było to więc łatwe dla niego. Widziałem się z nim po meczu, był trochę smutny. Tak już bywa. Ale powiedział mi, że ważne jest to, iż ja się czuję dobrze na korcie, wygrywam i że jest dla mnie. I że jeśli lepiej dla mnie będzie, by go nie było w boksie, to niech tak się stanie - wspomina słynny tenisista, który wcześniej bronił już ojca.

"Gdybym to ja był w boksie, to prawdopodobnie zareagowałbym inaczej". Djoković nie chce kończyć

35-latek dodaje, że nie było mu łatwo uporać się z wydarzeniami ostatnich dni. Zwłaszcza na tym etapie rywalizacji wielkoszlemowej. - Ale musiałem to przetrzymać - rzuca.

Ciężkie chwile przeżywał w Melbourne również 12 miesięcy temu. Wówczas po przylocie cofnięto mu wizę i deportowano, a w tle była sprawa szczepienia przeciwko COVID-19.

- Oczywiście, biorąc pod uwagę ubiegłoroczne wydarzenia, byłem trochę zdenerwowany, przylatując teraz do Australii. Nie wiedziałem, jak zostanę przyjęty przez ludzi. Ale generalnie to było bardzo pozytywne doświadczenie - podsumowuje.

Podczas finału przeżywał jednak trudne chwile. Najbardziej widoczne było to w drugim secie. Wówczas bardzo często pokrzykiwał w kierunku swojego boksu. Będące w nim osoby z cierpliwością to znosiły.

- Zwracałem się do Gorana i to reszty teamu. To taka normalna pogawędka, jakie zwykle sobie ucinamy, kiedy nie czuję się komfortowo i szukam rady. Trudno wytłumaczyć, przez co przechodzisz, komuś, kto nigdy nie był w takiej sytuacji. Wiem, że moi współpracownicy tolerują wiele rzeczy z mojej strony i jestem im za to naprawdę wdzięczny. Gdybym to ja był w boksie, to prawdopodobnie zareagowałbym inaczej - przyznaje z uśmiechem Djoković.

Determinacji w Melbourne mu nie brakowało. Nie tylko walczył o wyśrubowanie własnego rekordu pod względem liczby triumfów w tej imprezie wśród singlistów, ale i o wyrównanie należącego do Rafaela Nadala rekordu wszech czasów pod względem liczby wielkoszlemowych tytułów w męskim singlu.

- Oczywiście, że motywuje mnie zdobycie tylu tytułów wielkoszlemowych, ile to tylko możliwe. Na tym etapie mojej kariery te trofea są największą motywacją do dalszej gry. Nigdy nie lubiłem się porównywać do innych, ale oczywiście to zaszczyt być częścią dyskusji jako jeden z najlepszych zawodników w historii - przyznaje Serb.

Ocenia, że - mimo dokuczających mu na początku turnieju dolegliwości, pod względem jakości tenisa grał teraz najlepiej, jak mu się zdarzało na antypodach.

- Równie dobrze jak w 2011 roku lub 2015, lub 2016, lub wtedy, kiedy miałem naprawdę dobre sezony - wylicza.

Djokoviciowi - mimo 35 lat na karku - motywacji do dalszej gry więc nie brakuje, ale wie, że dużo młodsi rywale nie ułatwią mu zadania.

- Nie chcę na razie skończyć. Czuję się świetnie, jeśli chodzi o mój tenis. Ale nic nie jest zagwarantowane. Mam też świadomość, że wielu zawodników chce zdobyć takie tytuły czy zostać numerem jeden. Długość mojej kariery zależy od różnych rzeczy. Nie tylko od ciała. Niezwykle ważne są wsparcie bliskich i równowaga w życiu, ale też aspiracja, by podążać za kolejnymi trofeami. Fizycznie jestem w stanie zachować sprawność. Oczywiście, 35 lat to nie 25, choć chciałbym wierzyć, że jest. Ale wciąż wierzę, że mam jeszcze czas. Zobaczymy, jak daleko zajdę - podsumowuje tenisista, który w poniedziałek wróci na fotel lidera listy ATP.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.