Król AO jest tylko jeden. Djoković usiadł na ławce i się rozpłakał. Łzy "Goliata"

Novak Djoković potwierdził tegorocznym występem w Australian Open, że kolejne kłopoty z ostatnich tygodni przekuł w motywację. Miejscowe media, zapowiadając finał, pisały o pojedynku Stefanosa Tsitsipasa z Goliatem. W niedzielę - wbrew opowieści biblijnej - górą był ten drugi. Ale łzy serbskiego tenisisty pokazują, ile kosztowało go wygranie po raz 10. imprezy w Melbourne i zdobycie 22. tytułu wielkoszlemowego.

Żaden inny tenisista nie wywoływał ostatnio takiego poruszenia jak Novak Djoković w związku z Australian Open. Dwanaście miesięcy temu po przylocie cofnięto mu wizę i deportowano, a w tle była sprawa szczepienia przeciwko COVID-19. I gdyby chodziło o kogokolwiek innego, ale mowa o zawodniku, który wygrał tę imprezę rekordowe w męskim singlu dziewięć razy. Z jednego strony byli wierni sympatycy i obrońcy, z drugiej krytycy. A 35-letni Serb niedzielnym triumfem pokazał, że negatywne komentarze na swój temat i kłopoty potrafi przekuć w swoją siłę.

Zobacz wideo

Idealny skład finału. Djoković przetrwał wszystkie kłopoty

"High Profile Match" - tak w terminologii wielkoszlemowej nazywa się spotkania cieszące się tak dużym zainteresowaniem, że dziennikarze muszę ubiegać się o specjalne przepustki, by móc wejść na trybunę prasową. Podczas tegorocznej edycji były trzy takie przypadki, a bez Australijczyka w obsadzie jedynie niedzielny finał. Trzeba było się liczyć z trafieniem na listę oczekujących. Mi na trybuny udało się wejść dopiero przy stanie 3:2 w trzecim secie. Czy było warto tyle czekać w biurze prasowym w kolejce? By doświadczyć atmosfery stworzonej przez komplet publiczności na Rod Laver Arena i zobaczyć na żywo, jak Djokoviciem po meczu zawładnęły emocje - warto.

Biorąc pod uwagę brak Australijczyka w finale, to obsada grecko-serbska była dla organizatorów idealna. Obie społeczności są w tym kraju bowiem bardzo liczne. "Armia Djokovicia" od lat stawia się tłumnie na terenie Melbourne Park i po każdym wygranym przez niego spotkaniu świętuje na całego. A że wygrywa tam bardzo często, to i fet było już sporo.

Greków też w Melbourne jest bardzo dużo. W związku z tym, choć Tsitsipas wciąż jeszcze pracuje na to, by dołączyć do grona największych gwiazd światowego tenisa, to organizatorzy umieścili go na pierwszym planie na jednym z plakatów reklamujących turniej. Czwarty w światowym rankingu gracz dotychczas na antypodach trzykrotnie dotarł do półfinału. Teraz zrobił krok dalej, wyrównując tym samym swoje największe osiągnięcie w Wielkim Szlemie. W meczu o tytuł wystąpił wcześniej raz - w Roland Garros przegrał właśnie z Djokoviciem.

Z Serbem przed niedzielą Grek miał niezbyt optymistyczny bilans 2-10. Dodatkowo nikt nie czuje się tak dobrze w Melbourne jak 35-latek z Belgradu. Już wcześniejsze jego dziewięć triumfów w tej imprezie było rekordem w męskim singlu. Po jednym z meczów tej edycji też mówił, że gdyby musiał wybrać jedne warunki do gry, to postawiłby właśnie na sesję wieczorną na Rod Laver Arena.

Fani 24-latka z Aten liczyli, że poza jego dobrą grą zadanie ułatwią ostatnie kłopoty rywala. Bo zamieszanie dotyczące poprzedniej edycji było tylko początkiem. O deportację sprzed roku był pytany przed turniejem i w jego trakcie nieraz. Raz mówił, że już wyrzucił to z pamięci, kiedy indziej, że motywuje go to dodatkowo. Tuż przed turniejem doszła kontuzja uda, a kilka dni temu zamieszanie dotyczące ojca tenisisty.

Srdjan Djoković po wygranym przez syna ćwierćfinale wyszedł do fanów, ale wraz z tymi trzymającymi serbskie flagi były też osoby z zakazanymi na terenie turniejowych kortów rosyjskimi i to właśnie jego zdjęcia z nimi wzbudziły oburzenie wielu osób. Zarzucano mu bowiem, że wyraził w ten sposób m.in. poparcie dla wojny na Ukrainie.

Tsitsipas nie dał rady przeciwstawić się Goliatowi. Wymowne łzy Djokovicia

Przed turniejem Djoković mówił, że rodzice przyjechali z nim na antypody po 15 latach przerwy. Wtedy po raz pierwszy sięgnął po tytuł tam. Wywalczenie go teraz ma szczególne znaczenie - oznacza nie tylko wyśrubowanie własnego rekordu zwycięstw w tej imprezie, ale i wyrównanie rekordu wszech czasów w męskim singlu pod względem wielkoszlemowych tytułów należącego do Rafaela Nadala.

W tej ważnej chwili ojca w boksie 35-latka nie było. Razem podjęli decyzję, by ze względu na zamieszanie związane ze środowym incydentem nie pojawiał się na trybunach w trakcie półfinału. Wówczas tenisista mówił, że chciałby, aby ojciec wrócił na finał, ale jego miejsce w niedzielę było puste.

Już, gdy Djoković junior wychodził na kort przed półfinałem, to - obserwując jego wyraz twarzy - można było odnieść wrażenie, że kolejny problem traktuje jako motywację. Biła od niego pewność siebie. Na przestrzeni całego turnieju zdarzały mu się trudniejsze momenty pod względem fizycznym, ale ani razu nie był w poważnych tarapatach.

Znając waleczne usposobienie Serba i jego osiągnięcia w Melbourne, w jednej z australijskich gazet zapowiedź meczu zatytułowano "Stefanos Tsitsipas kontra Goliat". W niedzielę zarówno na trybunach, jak i wśród widowni oglądającej ten pojedynek w pobliżu na telebimach przeważali kibice Djokiovicia. I to oni przez większość czasu mieli powody do radości, choć w końcówce trzeciego seta Grek miał dodatkowe wsparcie neutralnych fanów, którzy chcieli po prostu, żeby widowisko dłużej trwało.

Kciuki za niego z pewnością trzymali też kibice Nadala. 24-latkowi nie można odmówić wysiłku, ale w kilku ważnych momentach zabrakło mu dobrych i odważnych zagrać. Wolę walki pokazał jeszcze w tie-breaku trzeciego seta przegrywanym 0-5. Djoković oddychał już wówczas bardzo ciężko, wcześniej się złościł. Ale ostatnie słowo i tak należało do niego.

A to, jak wiele go kosztował ten sukces, najlepiej pokazały obrazki, jakie widzieliśmy tuż po spotkaniu. Najpierw podszedł pod swój boks i wydał z siebie głośny wrzask, potem wspiął się i utonął w ramionach bliskich, by rozpłakać się mocno. Gdy wrócił po chwili na kort i usiadł na krześle, to znów z jego oczu popłynęły łzy. A w przemowie podczas dekoracji przyznał, że to było jedno z jego największych wyzwań w karierze. Jako wisienkę na torcie potraktować zaś można to, że wróci na fotel lidera rankingu ATP, z którego został strącony w czerwcu ubiegłego roku.

Więcej o: