Z "piekła tenisowego" do finału Wielkiego Szlema. Polak zaryzykował i się opłaciło

Droga Jana Zielińskiego do finału Australian Open w deblu prowadziła przez "piekło tenisowe" - słabo płatne turnieje ITF, na których często oszukiwano. Jako dziecko dojeżdżał na treningi rowerem i autobusem, a - by dalej grać - wyjechał na studia do USA. Niszczy czasem rakiety, ale parę razy pomogło to wygrać. A trener Mariusz Fyrstenberg ma deja vu, bo 26-latek pod wieloma względami jest kopią Marcina Matkowskiego.

Tego, że to właśnie Jan Zieliński zamknie występy Polaków w tegorocznym Australian Open, i to finałem, nie przewidział raczej nikt. Mimo niespodziewanego sukcesu po przegranym meczu o tytuł był bardzo zły i rozczarowany. - Ciężko przeżyć to, że byliśmy krok od spełnienia marzeń i się nie udało. Czuję, że wiele osób dziś zawiodłem - mówił wtedy przygnębiony. Ale przewidywał, że po kilku dniach zacznie pewnie doceniać to życiowe osiągnięcie. Które robi duże wrażenie nie tylko z powodu dość krótkiego stażu współpracy z Hugo Nysem, ale i faktu, że jego droga do tenisa na najwyższym poziomie nie była usłana różami.

Zobacz wideo Paweł Fajdek zwrócił się do Marcina Najmana: Jesteś karykaturą sportowca... tak nisko jeszcze nie upadłem

Jest nowy lider rankingu ATP. Hubert Hurkacz wraca do elityJest nowy lider rankingu ATP. Hubert Hurkacz wraca do elity

Świeżak, który szybko się oswaja. Autobusem i rowerem na treningi

Po raz pierwszy rozmawiam z Zielińskim w Melbourne po tym, jak awansował do ćwierćfinału, wyrównując swój najlepszy wynik wielkoszlemowy w karierze. To jego piąty start w zawodach tej rangi. A dało mu go pokonanie w trzysetowym dreszczowcu najlepszego obecnie duetu świata - Rajeeva Rama i Joe Salisbury'ego.

- Co dalej? Wciąż jestem świeżakiem, to mój drugi rok w tourze, więc ciężko mi wybiegać myślami do półfinałów czy finałów. Dopiero poznaję ludzi i to miejsce, bo rok temu odpadłem w 1. rundzie. Oswajam się jeszcze z tutejszą atmosferą. W poprzedniej rundzie pierwszy raz grałem przeciwko Australijczykom w Melbourne, teraz pierwszy raz pokonałem światowe jedynki i broniłem piłki meczowej. Stawiam pierwsze kroki na tych największych arenach, ale czuję, że tutaj przynależę. Że mam ten poziom, by wygrywać nawet te turnieje - opowiadał wtedy Sport.pl.

W ciągu zaledwie kilku dni dostał potwierdzenie tej przynależności. W finale nie zagrał najlepiej, ale nie tylko on mocno wierzy, że kolejne, jeszcze większe sukcesy to w jego wypadku tylko kwestia czasu.

- W ciemno każdy by wziął u nas przed turniejem i ćwierćfinał, i półfinał, a co dopiero finał. W Janku porażki chwilę zostają, ale to jest bardzo twardy gość. Udowodnił tutaj, że ma jaja. Mam nadzieję, że po wygraniu Wielkiego Szlema o tym przegranym spotkaniu zapomni - mówi nam Mariusz Fyrstenberg.

Z Zielińskim pracuje od trzech lat. Tenisista zadzwonił do kapitana reprezentacji Polski w Pucharze Davisa po powrocie z USA. 

- Miał wówczas problemy finansowe. Nie pochodzi z zamożnej rodziny. Na początku więc było to dla nas wyzwanie, ale potem zaczął super grać - wspomina utytułowany deblista.

Zieliński przypomina z kolei, że brał udział w treningach Fyrstenberga, kiedy ten w czasach największej świetności przychodził poćwiczyć do akademii Michała Gawłowskiego.

- Michał często wystawiał mnie, obywałem się z deblem i największym tenisem regularnie. Mariusz był zawsze pomocy i uprzejmy, odpowiadał na wszystkie pytania i doradzał. Gdy wróciłem z USA i podjąłem decyzję, że skupiam się na deblu, to nie zastanawiałem się długo, do kogo się zwrócić. Ta współpraca owocuje z roku na rok coraz lepszymi rezultatami - zaznacza 26-latek.

Novak Djoković z pucharem za zwycięstwo w Australian OpenDjoković jest mentalnym strongmanem, ale po finale wyznał: Rozpadłem się emocjonalnie

I przyznaje z uśmiechem, że jak na trenera Fyrstenberg jest dość łagodny. - Nigdy nie podnosi głosu, choć czasem by się przydało, bo bywa, że jest dużo śmiechu na treningu i trzeba nas z Hugo trochę ukrócić. Ale kiedy trzeba ostro pracować, to pracujemy - zapewnia.

A starań, by grać w tenisa, od samego początku musiał dokładać niemało. - To bardzo ciężki sport pod względem finansowym. W młodszych latach płacą rodzice, więc jak nie jesteś z bogatszej rodziny, to jest to bardzo trudne. Nie ma na początku sponsorów, więc praktycznie wszystko samemu trzeba sobie opłacić. Tym bardziej kiedy ceny prądu rosną, to trenowanie zimą w Polsce jest hardcorowe, o ile nie masz dostępu do lepszych kortów w klubie - zastrzega.

Mający w dorobku dwa tytuły wielkoszlemowe w deblu Łukasz Kubot w dzieciństwie wstawał o godz. 5 rano i dojeżdżał autobusami PKS na treningi. Pochodzący z Warszawy Zieliński ma analogiczną historię.

- Całe dzieciństwo jeździłem tramwajami, autobusami i rowerem. Zima, lato. Nie byłem wożony przez rodziców, bo pracowali. Nie brałem taksówek, bo nas nie było na to stać. Trening o godz. 6,7 rano, potem szkoła i znów trening. Czasem byłem tak zmęczony, że wsiadałem do autobusu z rowerem, bo nie byłem w stanie jechać na nim. Ale uważam, że to mnie ukształtowało jako człowieka. To, co teraz osiągnąłem, nie zostało mi dane, tylko zapracowałem sobie na to ciężko i zbieram tego plony - podsumowuje.

A rodzicom jest wdzięczny zarówno za to, że pchali go w kierunku tenisa, jak i za to, że podawali mu wszystkiego na tacy. Kilka razy w Melbourne wspominał o ojcu, m.in. po finałowej porażce. - Nie byłem w stanie tego zrobić dla taty, który całe życie mnie wspierał i odszedł kilka lat temu - rzucił wtedy smutny. Mężczyzna zmarł 29 kwietnia 2019 roku. Datę tę Zieliński ma wytatuowaną na przedramieniu.

Magda Linette, Australian Open, styczeń 2023rLinette najwyżej w karierze. Fenomenalny awans w rankingu WTA. Świątek traci przewagę

Studia w USA ostatnią deską ratunku. Bolesne zderzenie z "piekłem tenisowym"

Zanim trafił pod skrzydła Fyrstenberga, spędził 3,5 roku na Uniwersytecie Georgii. Taka ścieżka kariery uznawana jest często za ryzykowną, bo oznacza przerwę w występach w zawodowym tourze. Zieliński uważa, że postrzeganie to już się zmienia.

- Średnia długości kariery się wydłuża, można grać nawet do czterdziestki. Studia kończysz w wieku 22, 23 lat, a jesteś na innym poziomie mentalnym. Zyskujesz inne spojrzenie na świat, uczysz się samodzielności. Masz wykształcenie, a cały czas trenujesz na jak najwyższym poziomie. Uważam, że więcej osób powinno spróbować tego, bo przejście z czasów juniorskich do turniejów seniorskich jest bardzo ciężkie. Jak nie masz zaplecza finansowego, które funduje ci trenera i wszystkiego, co jest bardzo potrzebne w młodym wieku, to jak najbardziej polecam tę drogę - zapewnia.

Tym bardziej, że jak dodaje, od tego roku wprowadzane są zmiany, które pozwalają na połączenie tenisa college'owego z zawodowym. - Mnie tego trochę brakowało. Byłem dwójką w singlu i jedynką w deblu, ale nie miało to żadnego przełożenia na grę zawodową. Musiałem zacząć od zera i to w czasach reform ITF z m.in. podwójnymi rankingami i ciężko było zacząć starty w turniejach - wskazuje.

26-latek nie kryje też, że w pewnym momencie właściwie stanął przed wyborem "studia w USA lub koniec kariery". Wszystko przez to, że bardzo ciężko mu się było przebić na początku seniorskiej rywalizacji i źle znosił to psychicznie.

- Byłem juniorem z Top30, a potem nagle ze świata turniejów wielkoszlemowych, jedziesz na najmniejsze turnieje, do tzw. piekła tenisowego. Egipt, Turcja, Tunezja - imprezy z pulą nawet 10 tys. dol. Nie zarabiasz żadnych pieniędzy, chyba że wygrasz turniej, to może wychodzisz na zero. A ja maksymalnie przechodziłem rundę, może dwie w singlu, a w deblu docierałem do półfinału czy finału. To była męka - wspomina.

I po chwili kontynuuje, że uderzyła go również inna zmiana. Ze świata turniejów juniorskich, na których miał dużo znajomych, z którymi znał się od lat, trafiał na zupełnie innych rywali.

- Nagle grasz z 35-latkiem, który przyjeżdża z żoną i dwójką dzieci, by zarabiać pieniądze, a ty masz 18-19 lat i nie wiesz za bardzo, co się dzieje. Jedziesz do Egiptu, grasz z miejscowym, oszukują cię co piłkę, nie wiesz, jak zareagować. Masz dosyć grania. Bardzo ciężko się przebić przez te najniższe rangi - powtarza.

I zwraca uwagę, że szczególnie trudne jest to kiedy nie ma się zaplecza finansowego i premia z każdego turnieju warunkuje najbliższą przyszłość.

- To trochę siedzi w głowie, że jak nie zrobisz wyniku teraz, to nie będziesz miał pieniędzy na następny turniej. A jak go nie zagrasz, to nie awansujesz w rankingu. Wrócisz do domu na 3-4 tygodnie i musisz samemu zacząć zarabiać, bo w tym wieku rodzice już nie chcą dokładać cały czas do twojego "widzimisię tenisowego". Bo jak dalej nie zarabiasz, to trzeba coś powoli zmieniać. Stąd decyzja o wyjeździe do USA - by odciążyć trochę rodziców i spróbować trochę innej drogi. Zaryzykowałem i opłaciło się - podsumowuje.

Idealne połączenie odmiennych charakterów. Niszczenie rakiet, które daje zwycięstwa

Przed podjęciem ostatecznej decyzji rozmawiał z Marcinem Matkowskim, którzy przeszedł kiedyś taką drogę. Były deblista pomógł mu przy tym wyborze. Z byłym partnerem z kortu Fyrstenberga ma znacznie więcej wspólnego.

- Jakbym miał powtórkę (śmiech). Janek tak samo lubi prowokacje, karmi się tym na korcie. To showman. I tak jak Marcin w najważniejszych momentach gra najlepszy tenis. To pokazuje, że jest naprawdę dobry - podkreśla kapitan Polaków w Pucharze Davisa.

Z Matkowskim Zieliński ma jeszcze więcej wspólnego - obaj nie lubią porannego wstawania. - Janek jest też fanem sportów amerykańskich, w tym NBA. Ale to nasz chłopak - bardzo skromny, wielki profesjonalista - chwali swojego zawodnika Fyrstenberg.

I podobnie jak on charakterologicznie bardzo różnił się z Matkowskim, a na korcie odnosili razem sukcesy, tak samo jest też z Zielińskim i Nysem. 

- Dokładnie tak jest - ja jestem tym spokojnym, a on zwariowanym (śmiech). Jestem starszy o 5 lat, więc czasem zachowuję się jak jego starszy brat. Ale chodzi tu bardziej o rady lub danie znać, że musi trochę ochłonąć w danej sytuacji. Staram się nie być jak trener, bo to nie jest dobre dla teamu, jeśli ktoś próbuje nim być - mówi Sport.pl Monakijczyk.

Zarówno on, jak i Fyrstenberg z uśmiechem podają przykłady impulsywnego zachowania Zielińskiego na korcie. Ten drugi przywołuje, jak po jednym z meczów w Melbourne 26-latek walił się zły rakietą po kolanach. Nys z kolei opowiada pewną anegdotę.

Djoković - finałDjoković poddawał się 77 zabiegom dziennie. "On jest z innej planety"

- Ostatnie dwa razy, kiedy zniszczył rakietę, to odwróciliśmy niekorzystną sytuację w meczu i wygraliśmy. Tak było w półfinale w Metz w poprzednim sezonie i teraz w meczu z Ramem i Salisburym - wskazuje.

Gdy pytam, ile rakiet miesięcznie średnio cierpi po kontakcie z nim, Zieliński zaczyna się śmiać. - Od razu żeby cierpiały. Nie prowadzę statystyk. Ale jak przychodzi taki moment, to jakaś musi się poświęcić. W Metz złamałem ją w super tie-breaku przy stanie 1-7, a podczas Australian Open w tie-breaku przy 0-3. To szybkie, krótkie i skuteczne wyrzucenie z siebie emocji. Może nie jest to najlepszy sposób, ale niestety taki mam charakter. Fakt, mam zawsze w torbie o kilka rakiet więcej - przyznaje rozbawiony.

Nys zaznacza zaś, że póki po tych wyładowaniach emocji Polaka wygrywają, to nie ma nic przeciwko. - Czasem mówię mu, by trochę ochłonął, ale generalnie jak z kimś grasz, to musisz go zaakceptować w całości takim, jakim jest - dodaje.

I zarówno oni dwaj, jak i Fyrstenberg zgodnie stwierdzają, że ta różnica charakterów sprawia, że stanowią taki skuteczny duet na korcie. 

Po raz pierwszy spotkali się dwa lata temu w finale w Metz, ale wówczas byli rywalami. Zieliński partnerował Hubertowi Hurkaczowi. - Przyjaźnimy się z Hubertem od lat. Ma duży udział w tym moim "wyskoku" w tourze. Zagraliśmy razem trzy turnieje - zdobyliśmy jeden tytuł i dotarliśmy do półfinałów prestiżowych turniejów ATP rangi 1000 i 500. Bez Hubiego nie wiem, gdzie bym był. Na pewno byłoby o wiele ciężej - nie kryje Zieliński.

We wspomnianym meczu w Metz okazał się lepszy od Nysa. Podczas poprzedniej edycji Australian Open zaś odbyli pierwszy wspólny trening. 

- Od razu widać było, że mamy dobrą komunikację, że jest nić porozumienia. W marcu zaoferowałem mu współpracę. Byłem wtedy poza "40" rankingu ATP, a on poza "70", ale wiedziałem, że chcę z nim grać - wspomina Monakijczyk.

Po sukcesie w Melbourne on jest 22., a Polak 15. A w jakich godzinach trenują?

Ojciec Djokovicia nie oglądał z trybun finału AO. Ojciec Djokovicia nie oglądał z trybun finału AO. "Mam nadzieję, że będzie przy mnie"

- Jeśli nie musimy, to nie rano. Ale Jan to walczak i jak trzeba, to daje z siebie wszystko nawet o godz. 8 - zapewnia z uśmiechem Nys.

Więcej o: