Gorzka pigułka i smutne piwo. Zieliński: "Czuję, że wiele osób dziś zawiodłem"

- Czuję, że wiele osób zawiodłem - mówi Jan Zieliński, który dwa tygodnie temu finał Australian Open wziąłby w ciemno. Po sobotniej porażce jednak wie, że życiowy sukces doceni dopiero za kilka dni. - Na razie mam w głowie "nie udało się". To gorzka pigułka do przełknięcia - przyznaje 26-letni tenisista.

Wielu tenisistów całe życie bezskutecznie marzy o występie w wielkoszlemowym finale i w ciągu ułamka sekundy przyjęliby w ciemno taką ofertę. Jan Zieliński do całkiem niedawna w pełni to rozumiał i zrobiłby tak samo. Zmieniło się to jednak, gdy rzeczywiście razem z Hugo Nysem dotarł niespodziewanie do decydującego meczu Australian Open i w nim przegrał. I teraz mówi dziennikarzom, że teraz nie ma co czekać na to, aż zacznie się cieszyć wynikiem osiągniętym w Melbourne. Zacznie to robić prawdopodobnie...w Japonii.

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Smutny smak piwa. Bez prezentu dla narzeczonej. Apetyt rósł w miarę jedzenia

Zieliński na rozmowę z dziennikarzami po przegranym 4:6, 6:7 (4-7) pojedynku z Australijczykami Rinkym Hijikatą i Jasonem Kublerem przyszedł z trzema otwartymi butelkami piwa. Co jakiś czas sięgał po jedną z nich i pociągał łyk napoju. To nie była forma świętowania, czekała go po prostu jeszcze kontrola antydopingowa. I na razie to piwo miało dla niego wyjątkowo smutny smak.

- Na razie mam w głowie myśl "nie udało się". Przeżywam to, bo byliśmy tak blisko. Za ciężko, by doceniać ten wynik tuż po przegranej - tłumaczy 26-latek.

Mecz z trybun oglądała m.in. jego narzeczona, która w sobotę obchodziła urodziny. Zieliński wspomniał o tym w swojej mowie podczas dekoracji i kibice na korcie centralnym odśpiewali jej "Sto lat".

- Ja nie byłem w stanie jej dać tego prezentu. Nie byłem w stanie tego zrobić dla taty, który całe życie mnie wspierał i odszedł kilka lat temu. Dużo rzeczy mi się dziś nie udało. Czuję, że wiele osób dziś zawiodłem, więc jeszcze długa droga przede mną - podsumował.

On i Nys nie byli typowani do udziału w finale. Zaczęli współpracę w marcu ubiegłego roku. Już w czwartym starcie w wielkoszlemowej imprezie dotarli do finału. Polak w sumie ma tylko o jeden występ w zawodach tej rangi więcej.

- Gdyby ktoś mi powiedział, że dotrę do finału, to brałbym to w ciemno. I sądzę, że Hugo myśli podobnie. Ale w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc obecnie ciężko przełknąć tę gorzką pigułkę. Myślę, że trzeźwo spojrzę na to i będę się cieszy dopiero za kilka dni - przyznał.

O krok od spełnienia marzeń. "Mogliśmy już dawno być w Japonii i oglądać finał w telewizji"

Nie da się ukryć - to nie był dla niego dobry dzień. Wielokrotnie starał się i walczył, ale z nie najlepszym skutkiem. Tuż po pojedynku usiadł na krześle obok kortu i zakrył głowę ręcznikiem. Dopiero po kilku minutach go ściągnął, gdy rozpoczynała się dekoracja. Potem stał obok Nysa, a ten go objął pocieszająco.

- Wiemy, że jeszcze wiele osiągniemy w tenisie. Czy to w tym sezonie, czy przyszłym, razem czy osobno. Mam nadzieję, że razem - zaznaczył szybko Zieliński.

I choć wierzy mocno w te przyszłe sukcesy, to na razie nie potrafi o nich myśleć. - Ciężko godzinę po meczu myśleć o przyszłych sukcesach i turniejach. Na razie ciężko przeżyć to, że byliśmy krok od spełnienia marzeń i się nie udało - podkreślił.

Hijikata i Kubler dokonali czegoś nieoczywistego - wywalczyli tytuł wielkoszlemowy w pierwszym wspólnym występie deblowym. Na co dzień specjalizują się zaś w singlu. Polak zapewnił jednak, że gra rywali nie zaskoczyła jego i starszego o pięć lat Monakijczyka.

- Wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale zrealizowali w stu procentach plan taktyczny. Nam brakowało może troszkę energii - ocenił.

Ale wyraźnie najbardziej żałuje tego, co wydarzyło się w końcówce. Od stanu 4-4 punktowali już tylko rywale.

- Ta niewykorzystana sytuacja przy piłce meczowej, która mogła być na naszą korzyść...Gdybyśmy obronili ją i potem podziałali serwisem, to może byłoby po 6-6. Gdybyśmy przetrzymali tego tie-breaka, to mogłoby się wszystko zmienić jak w mgnieniu oka. Ale to takie zastanawianie się z cyklu "co by było gdyby". Równie dobrze mogliśmy przegrać w pierwszej rundzie i być już dawno w Japonii i oglądać ten finał tylko w telewizji - rzucił Zieliński, nawiązując do lutowego meczu reprezentacji Polski w Pucharze Davisa.

Łatwiej jest tylko Djokoviciowi. Czy zniszczenie rakiety by pomogło?

Finał deblistów ze względu na długą i zaciętą rywalizację w meczu o tytuł singlistek oraz późniejszą dekorację, zaczął się dopiero ok. godz. 23 czasu miejscowego. Polak przyznał, że były to dla niego nowe, niełatwe warunki, do których ciężko się przyzwyczaić.

- Chyba że jesteś Novakiem Djokoviciem. Dla nas to było nowe odczucie. Szczególnie jak grasz w Melbourne przeciwko Australijczykom w finale Wielkiego Szlema. To też było dla nas nowe. Ja w sesji wieczornej w college grywałem, a na tourze to w poprzednim sezonie z Hubertem Hurkaczem w Montrealu. Wtedy też się nie udało. To gorzka pigułka do przełknięcia, ale mam nadzieję, że te najbliższe kilka dni dadzą mi takiego pozytywnego kopa, by zabrać się ponownie do pracy - zadeklarował.

Zieliński zależy do tenisistów, którzy nie chowają w sobie emocji. Nawet w Melbourne już zdarzyło mu się zniszczyć rakietę. W sobotę w pewnym momencie podniósł ją i trzymał za głową, ale nie ucierpiała ona.

- Czy ja wiem? Może przez chwilę dziś o tym pomyślałem. Zawsze jestem dosyć energiczny, nerwowy. Ale spontanicznie tego nie zrobiłem, nie przyszło. Może powinienem był, ale tak się już ułożyło. Rywale wyszli na kort i widać było po nich, że bardzo chcą wygrać - podsumował Polak.

O ile narzeczonej nie zdołał sprawić prezentu w postaci triumfu, to i tak można się było spodziewać, że on i Nys wraz bliskimi i współpracownikami chcieliby zjeść coś wspólnie na koniec tak udanego w całokształcie występy. Tyle że tu na przeszkodzie stanęła bardzo późna pora.

- Niestety, już dobrze po godz. 1 w nocy i wszystko jest pozamykane. Czeka na mnie pasta z jakimiś pulpetami. Tylko to było otwarte, z tego co Mariusz (Fyrstenberg - trenujący Zielińskiego) mówił.  Pewnie już nawet zimne" - rzucił z lekkim uśmiechem.

Świętowanie z pompą w Melbourne musi więc odłożyć do kolejnej edycji turnieju.

Więcej o: