W sobotę widzieliśmy Aryną Sabalenkę w dwóch wydaniach. W tym znanym tak dobrze z poprzedniego sezonu - popełniającą seryjnie błędy serwisowe, złoszczącą się i niepanującą nad emocjami. Ale też w wersji tegorocznej, ulepszonej - spokojną, precyzyjną i posyłającą tenisowe bomby na drugą stronę kortu. Dało to efekt w postaci wygranej 4:6, 6:3, 6:4.
Kiedy naprzeciwko siebie stają dwie zawodniczki o największej silne rażenia w tourze, to wiadomo, że trzeba się nastawić na pojedynek wagi ciężkiej, a nie na wymiany pełne subtelnych skrótów. Z jednej strony obie tenisistki dysponują wielką mocą, ale z drugiej mocno się różnią zachowaniem na korcie.
Reprezentująca Kazachstan Rybakina już podczas ubiegłorocznego Wimbledonu dała się poznać jako "morderczyni o twarzy dziecka". 23-latka w trakcie meczu zwykle była cały czas skupiona, a po każdy z kolejnych zwycięstw reagowała stonowaną radością, nawet po tym ostatnim, finałowym. Lekki uśmiech - tego można było się spodziewać po niej - zarówno przed meczem, jak i po. A poza tym włączała tryb maszyny. Maszyny do serwowania.
W Londynie w ubiegłym roku w drodze po pierwszy i jedyny jak na razie tytuł wielkoszlemowy posłała 53 asy. Teraz w Melbourne w drodze do finału miała ich już 45, a w sobotni wieczór dołożyła jeszcze dziewięć, ale ten kosmiczny wynik tym razem nie zapewnił jej triumfu w meczu.
Niezawodny dotychczas serwis znacząco pomógł urodzonej w Rosji zawodniczce wyeliminować wcześniej trzy mistrzynie wielkoszlemowe, na czele z Igą Świątek. Poza Polką, która przegrała z nią w 1/8 finału, "ofiarami" Rybakiny były też Łotyszka Jelena Ostapenko i Białorusinka Wiktoria Azarenka.
Niektórzy dziennikarze żartobliwie komentowali po kolejnych jej zwycięstwach, że została zmobilizowana przez organizatorów imprezy w Melbourne. Triumfatorka Wimbledonu 2022, która była rozstawiona z numerem 22., mecz otwarcia rozegrała na korcie nr 13. To jeden z najmniejszych obiektów kompleksu Melbourne Park, jeden z tych, na które trafiają raczej mało znani zawodnicy.
- Nie ma dla mnie znaczenia, na jakim korcie zaczynam turniej. Liczy się to, na którym skończę - skwitowała to później Rybakina i w kolejnych dniach swoją grą potwierdziła, że jej miejsce jest na największych tenisowych arenach.
O ile w jej wypadku wielkie wrażenie robi statystyka asów serwisowych, to wizytówką Białorusinki przed finałem był bilans setów 20-0 w tym sezonie. Ostatnie dwa w tym sezonie zapewniła sobie w półfinale, w którym pokonała Magdę Linette.
Ta statystyka to symbol przemiany, jaka zaszła w 24-latce. W poprzednim sezonie nie była w stanie robić pełnego użytku ze swojej wielkiej siły. Krzyczała i męczyła się na korcie, ustanawiając niechlubny rekord podwójnych błędów serwisowych. Nowa Sabalenka jest znacznie spokojniejsza. Niedawno opowiadała mediom, że próbowała w ubiegłym roku wszystkiego, w tym technik relaksacyjnych, pomagał też biomechanik. Wysiłki przyniosły teraz efekt.
Pierwszy w karierze finał wielkoszlemowy zrobił jednak swoje i na początku meczu zobaczyliśmy dawną Białorusinkę. Dwa podwójne błędy w trzecim gemie i po chwili strata podania. Potem doszła coraz większa frustracja i krzyki po nieudanych zagraniach, a miny członków jej sztabu szkoleniowego były coraz bardziej posępne.
Gdy przegrała pierwszego w finale i w tym sezonie seta, to siedzącemu w boksie trenerowi Antonowi Dubrowowi pozostało tylko uspokajanie jej gestami. Jakby dawał jej znać, że takie rzeczy się zdarzają, ale trzeba iść dalej. W rozmowach z dziennikarzami oboje wcześniej nieraz powtarzali, jak ważne jest takie nastawienie. I ewidentnie Sabalenka sobie o tym przypomniała, po przerwie przebijać zaczęła się jej wersja 2023.
Uregulowała celownik i poszła na noże z Rybakiną. Przerobiła jeszcze w tym meczu niejeden trudny moment, bo rywalka nie przestraszyła się jej siły. Dzięki temu w drugiej i trzeciej partii można było zobaczyć kilka popisowych wymian. I to nie takich na dwa strzały, to była - ku uciesze kibiców - wymiana ognia na dłuższym dystansie.
Piąta rakieta świata nie wyeliminowała całkiem podwójnych błędów, ale precyzyjnymi i potężnymi uderzeniami coraz bardziej uprzykrzała życie przeciwniczce. Niezwykle opanowana Rybakina pokazała się mało znaną dotychczas twarzy. Zaczęła machać zdenerwowana rakietą. A Sabalenką konsekwentnie szła do przodu i doprowadziła do decydującej partii. W niej dalej pewniejsza siebie była zawodniczka z Mińska, ale w końcówce wróciły do niej demony z przeszłości. Seria zepsutych serwisów znacząco przyczyniła się do tego, że wykorzystała dopiero czwartą piłkę meczową, po drodze broniąc jeszcze meczbola.
Po autowym zagraniu Rybakiny mogła wreszcie położyć się na korcie i dać upust emocjom. Zakryła twarz rękami i popłakała się. A po kilku minutach odebrała puchar za największy sukces w karierze. Przy jej nazwisku jednak nie ma narodowej flagi. To konsekwencja wojny na Ukrainie - zawodnicy z Rosji i Białorusi grali w Melbourne bez podania reprezentowanego kraju. To pierwszy taki przypadek "anonimowego" triumfu w historii Wielkiego Szlema.