Zieliński zderzył się z australijskim szaleństwem. Kolejnego powrotu nie było

Agnieszka Niedziałek
To ewidentnie nie był dzień Jana Zielińskiego i Hugo Nysa. Rewelacyjnie spisujący się wcześniej w Australian Open polsko-monakijski debel w finale nie znalazł sposobu, by pokonać Rinky'ego Hijikaty i Jasona Kublera i po raz drugi w tym turnieju uciszyć australijską publiczność. W kilku momentach mobilizowali się, zaciskając pięści, ale częściej zostawało im bezradne rozkładanie rąk.

To było jak zderzenie się z australijską ścianą i australijskim szaleństwem. Przed rozpoczęciem turnieju w Melbourne nikt raczej nie typował takiej obsady finału. Jan Zieliński i Hugo Nys wspólnie grają od marca ubiegłego roku, a w Wielkim Szlemie wystąpili razem właśnie po raz czwarty. Ale przy Hijikacie i Kublerze i tak są tymi bardziej doświadczonymi. Dla Australijczyków bowiem to pierwszy wspólny start. Zakończył się wygraną 6:4, 7:6 (7-4).

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Nie trzeba jednak daleko sięgać pamięcią, by wskazać poprzedni triumf w Melbourne australijskiego debla z "dziką kartą". Dokładnie 12 miesięcy temu na Rod Laver Arena trwała feta po triumfie Thanasiego Kokkinakisa i Nicka Kyrgiosa. Ci jednak są przede wszystkim bardzo popularnymi w ojczyźnie singlistami. Hijikata i Kubler o takiej sławie mogą - przynajmniej póki co - tylko pomarzyć. O ile więc rok temu trybuny na finale męskiego debla były pewne i trwało na nich szaleństwo od pierwszej do ostatniej piłki, to w sobotę wrzawa rosła jakby stopniowo. Tym bardziej, im bliżej było wymarzonego dla gospodarzy zakończenia.

Dwa czołowe deble tej edycji wyszły na kort dopiero o godz. 23 czasu miejscowego. Po zaciętym i widowiskowym trzysetowym pojedynku w finale singlistek. Z kompletu publiczności, który był wcześniej, została około połowa widzów. Na początku więc większe wrażenie robił doping znacznie mniej licznej grupy polskich fanów. "Janek, Hubi" niosło się po każdej udanej akcji polsko-monakijskiego duetu. Niestety, nie było ich wtedy za dużo.

Kluczowe w pierwszym secie okazało się przełamanie, które Australijczycy zdobyli w trzecim gemie przy podaniu Zielińskiego. Potem zaś obraz był stale taki sam - Polak i Nys próbowali, ale przeważnie wszystkie najważniejsze akcje, kiedy miałaby się pojawić szansa na odrobienie straty, przegrywali. W drugiej połowie tej partii Zieliński trafił wreszcie kilka piłek, ale wciąż szalejący na korcie rywale nie pozwolili jemu i Monakijczykowi choćby na "break pointa".

Żadnej okazji na przełamanie nie było w drugiej odsłonie. Widać było, że Polak i jego partneruj próbowali wyczyścić głowę i zacząć od początku. W kilku wcześniejszych meczach w Melbourne udawały im się efektowne powroty i zwycięstwa. Po kilku pierwszych udanych akcjach w secie numer dwa Zieliński zaciskał znacząco pięść i patrzył w kierunku swojego boksu. Stamtąd - poza trenerem Mariuszem Fyrstenbergiem wspierali go znów Łukasz Kubot i Agnieszka Radwańska. Ale tym razem ich obecność nie pomogła.

Wraz z kolejnymi minutami bowiem rozkręcali się znów Hijikata i Kubler, a ich rywalom zamiast zaciskać pięść w geście zwycięstwa coraz częściej przychodziło rozkładać bezradnie ręce. Ku uciesze australijskich kibiców, którzy w drugiej połowie tego seta już robili dużą wrzawę, a z dopingu w tie-breaku zadowoleni byliby z pewnością też Kyrgios i Kokkinakis.

W samym tie-breaku zaś kilka akcji mogło podciąć skrzydła Polakowi i Monakijczykowi. Np. gdy po długiej wymianie Nys przewrócił się i nie sięgnął piłki lub gdy jeden z Australijczyków returnem zapunktował po bardzo mocnym serwisie Zielińskiego. Po chwili znów ten ostatni patrzył bezradnie i złapał rakietę tak, jakby chciał ją złamać. Zniszczenia rakiety nie było, ale odwrócenia losów meczu też. Ostatnia akcja też była znamienna - w 14 uderzeniach było trochę chaosu i trochę tenisowej magii, a na koniec Polak próbujący posłać piłkę w róg minimalnie chybił.

Tuż po meczu usiadł na ławce i zakrył głowę ręcznikiem na kilka minut. Rozpogodził się dopiero nieco podczas dekoracji. Na powtórzenie deblowego sukcesu Kubota z 2014 roku i Wojciecha Fibaka z 1978 roku musi poczekać jeszcze co najmniej rok.

Więcej o:
Copyright © Agora SA