W żadnym z 49 startów w turniejach wielkoszlemowych w karierze seniorskiej Agnieszce Radwańskiej nie udało się triumfować. W roli legendy, jak określa się przy okazji imprez tej rangi utytułowanych i znanych byłych zawodników, dokonała tego już w drugim podejściu.
Finalistka Wimbledonu 2012 karierę zakończyła nieco ponad cztery lata temu. W roli legendy w wielkoszlemowej rywalizacji zadebiutowała podczas ubiegłorocznego Wimbledonu. Wówczas w parze z Serbką Jeleną Janković odpadły po fazie grupowej. Teraz na koniec razem z Hantuchovą otrzymały pamiątkowe patery za zwycięstwo. 33-latka cieszy się, choć zaznacza, że w tym wypadku sportowa rywalizacja nie była na pierwszym planie.
- Przede wszystkim tu chodzi o to, żeby się dobrze bawić, pokazać trochę tenisa z jak najlepszej strony. Wszystko, co możemy, to chyba zagrałyśmy - podsumowała z uśmiechem Radwańska w rozmowie z polskimi dziennikarzami.
Triumf jej i Słowaczce dało zwycięstwo nad Austriaczką Barbarą Schett i Chorwatką Ivą Majoli 6:3, 6:3. A skoro chodziło o show, to byłe gwiazdy kortu trochę go dostarczyły. W drugim secie w pewnym momencie Schett przeniosła się na drugą stronę, zostawiając partnerkę samą. Po chwili do Majoli dołączyła więc Polka i po kolejnych kilku przebiciach to właśnie pod nogi Polki spadła piłka.
Nieco później z kolei Chorwatka ustąpiła miejsce siedzącej w pobliżu kortu Casey Dellacquie. Była australijska tenisistka podjęła wyzwanie, choć nie była w stroju sportowym. Nie okazała się jednak tajną bronią swojej drużyny - po wymianie kilku odbić posłała piłkę daleko poza pole gry, wywołując śmiech wszystkich uczestniczek.
Czwartkowy mecz odbył się na Rod Laver Arena. Był to więc dla Radwańskiej powrót na kort centralny w Melbourne po kilku latach przerwy.
- Ostatnio grałam na nim chyba w 2017 lub 2018 roku. Trochę czasu minęło, ale czas szybko płynie. Fajnie było znów na nim się pojawić. Wspominam przy okazji tego pobytu w Australii mecze nawet sprzed 15 lat - zaznaczyła 33-latka.
W Londynie w ubiegłym roku zasady były nieco inne niż teraz w Melbourne. Na antypodach były tylko trzy kobiece duety, które grały systemem "każdy z każdym", a dodatkowo każda z tenisistek zaprezentowała się w mikście. Polce partnerował w środę Czech Radek Stepanek i w tym zestawieniu też odniosła zwycięstwo.
- Z facetami gra się zupełnie inaczej. Robią całą robotę jeśli chodzi o show. Było więc przyjemnie. Tym bardziej, że zarówno Tommy Hass jak i Radek dalej są w formie, dalej trenują. To czysta przyjemność grać z takimi osobami, które ciągle pokazują tenis w najlepszym wydaniu i mają niesamowite czucie piłki. To była czysta przyjemność być z nimi na korcie. Żałuję, że tak krótko - przyznała Polka.
Ona sama jednak też miała swój wkład w dostarczenie rozrywki widzom w Melbourne. Zwłaszcza w swoim pierwszym meczu deblowym, gdy zaskoczyła serwisem od dołu. Takie zagranie jest w tenisie dopuszczalne, choć odbierane jest jako nieeleganckie. W wykonaniu dwukrotnej półfinalistki Australian Open wywołało jednak tylko powszechne rozbawienie na korcie.
- Absolutnie nie miałam tego wcześniej w planach. Po prostu przeciwniczka mnie do tego zmusiła, bo zaczęła stać pod plandeką i zostawiła mi taką opcję - tłumaczyła nam ze śmiechem była tenisistka.
Po finale odbyła się krótka ceremonia dekoracji. Polsko-słowacki duet triumfatorek miał szansę powiedzieć kilka słów. Radwańska - poza podziękowaniami - zapewniła, że świetnie się bawiła i ma nadzieję wrócić na kolejną edycję.