Trener zdradza, dlaczego Linette błyszczy na korcie. "Zaskoczył mnie tylko moment"

- Nikt nie zasłużył na sukces bardziej. Nie widziałem w tenisie nikogo, kto by pracował ciężej - mówi Sport.pl trenujący Magdę Linette Mark Gellard. Jego drugie podejście do współpracy z Polką zaowocowało zmianami, które póki co dały awans do półfinału Australian Open. Kłóci się z nią w słusznym celu i cieszy się, że ona podejmuje coraz więcej decyzji. I nie pozwala jej się użalać. - Jeśli chcesz się rozwijać, to nie możesz mieć mentalności ofiary - zaznacza.

Magda Linette świetny występ w Australian Open i przełamanie po wielu latach bariery trzeciej rundy Wielkiego Szlema traktuje jako nagrodę za wszystkie trudne momenty w karierze. Życiowy sukces w Melbourne, który może być jeszcze większy (w czwartek zagra z Aryną Sabalenką o finał), odniosła pod trenerskim okiem Marka Gellarda. W ich przypadku okazało się, że warto dać sobie jeszcze jedną szansę, bo do współpracy wrócili po rocznej przerwie. A świetną grą na antypodach Polka sprawiła też Brytyjczykowi wymarzony prezent na 38. urodziny, które obchodził w niedzielę.

Zobacz wideo Wiadomo, gdzie będzie mieszkał Fernando Santos. Ważna decyzja podjęta

Agnieszka Niedziałek: Magda Linette po awansie do półfinału powiedziała dziennikarzom, że - tak jak rundę wcześniej - na śrubowanie życiowego sukcesu w Wielkim Szlemie reaguje dziwnie spokojnie. Ale po koniec ćwierćfinału zastanawiała się, czy pan nie zasłabnie. Było dużo emocji?

Mark Gellard: Cóż, było to trochę przytłaczające. To nie jest kwestia tylko tego turnieju. To kwestia lat ciężkiej pracy Magdy. To mierzenie się ze złymi i trudnymi chwilami, kiepskimi porażkami czy treningami. Wszystkiego, co zrobiła. Całej pracy, którą wykonała. Nikt nie zasłużył na to bardziej niż ona. Nie widziałem w świecie tenisa nikogo, kto by pracował ciężej i starał się mocniej od niej. Zasłużyła na ten moment. A czekała na to znacznie dłużej niż 2 tygodnie. Wiedziałem, że może to zrobić, ale opanowanie wszystkich emocji, gdy mowa o takiej sytuacji...Magda po prostu zasłużyła na to.

Kiedy pan uwierzył, że Polka jest w stanie tego dokonać?

Nie sądzę, by to był konkretny moment. Uważam, że mówimy tu o progresie. W ubiegłym roku mieliśmy wzloty i upadki. Magda zanotowała cenną wygraną z Ons Jabeur we French Open. Chcieliśmy, by miało to miejsce regularnie. Dołączył do nas drugi szkoleniowiec - Iain Hughes, który ma doświadczenie w pracy z wieloma topowymi zawodniczkami. Dobrze działamy jako team - razem z trenerem przygotowania fizycznego. Opracowaliśmy plan długofalowy. Wiedziałem, że ten moment nadejdzie. Wiele osób jest zaskoczonych. Ja jestem, ale tylko tym, że stało się to teraz. Nie zaś tym, że w ogóle się to wydarzyło.

Wiedziałem, że to nastąpi. Zaczęło się w październiku. Nieco później, w turnieju finałowym Billie Jean King, Magda pokonała Madison Keys i Karolinę Pliskovą. Potem był świetny okres przygotowawczy i wspaniały występ w United Cup. Wiedziałem, że to nadchodzi i że to tylko kwestia czasu.

Czyli nastawiał się pan, że nastąpi to trochę później?

Tak, ale równie dobrze mogło to też nigdy nie nadejść. Jest tu z 1000 czynników. Nie jestem zwykle najbardziej optymistycznie nastawioną osobą, ale - ze względu na obserwowane przez ostatnie sześć miesięcy zmiany - widziałem, że coś się dzieje. Magda zaczęła wierzyć, że ma takie możliwości. Jak więc mówiłem, ten sukces zaskoczył mnie, ale tak naprawdę nie zaskoczył (uśmiech).

Linette w rozmowach z dziennikarzami w Melbourne podawała kilka elementów, które uważa za istotne w tym kontekście. Jednym z nich były krótsze niż zwykle przygotowania do sezonu.

Myślę, że w przeszłości popełniliśmy kilka błędów. Jednym z nich było przepracowanie w trakcie okresu przygotowawczego. Zbyt dużo czasu spędzone na korcie. Teraz skróciliśmy go o połowę - zamiast 4 godzin dziennie było ich 2 czy 2,5. Zamiast tego zaś dołożyliśmy dwa razy więcej ćwiczeń kondycyjnych – średnio ok. 2 godziny, czasem nawet 2,5 godz. dziennie.

Zawsze mieliśmy kłopoty na początku sezonu. Nigdy nie zaliczyliśmy dobrego początku sezonu w Australii. Gra zaczynała się układać dopiero w okolicy marca/kwietnia. Powiedziałem Magdzie, że musimy coś zrobić inaczej, bo w przeciwnym razie nic się nie zmieni. Poza tym - teraz grała jeszcze późno w turnieju finałowy Pucharu Billie Jean King. To był listopad, co też samo w sobie skróciło nam przerwę międzysezonową. Magda nie miała za wiele odpoczynku, może z 10 dni. W przeszłości ta przerwa była za długa, dochodziła nawet do 10 tygodni.

To chyba trochę zaskakujące, że prawie 31-letniej tenisistce bardziej służy krótszy odpoczynek niż dłuższy. 

W jej wieku nie można za bardzo cisnąć. Nie można tego robić równie mocno jak 5 czy 10 lat temu. Musimy teraz pracować mądrzej. Myślę, że to daje dużą poprawę. Liczy się wyzwanie. Wcześniej była wyczerpana okresem przygotowań. Teraz było: "Jestem gotowa, jestem podekscytowana i chcę już grać".

Wracając do wymienionych przez Linette ważnych spraw, wspomniała o rozpłakaniu się podczas challengera WTA w Meksyku. To był zapewne trudny, ale i ważny pod kątem emocjonalnym moment. Jak pan go wspomina?

To była ważna wiadomość. Magda grała już dobrze po Wimbledonie, ale potem jesienią nastąpiło kilka trudnych tygodni. Monastyr, Kluż-Napoka, Guadalajara - nic jej tam zbytnio nie wychodziło. To nie było żadne załamanie nerwowe na korcie - zebrała się w sobie w ciągu bodajże 30 sekund. Uporządkowała emocje i przeszła przez ten mecz, a potem było już dobrze. W tamtej imprezie dotarła do finału, potem bardzo dobre mecze w Pucharze BJK i United Cup. W tym drugim turnieju przegrała z Keys, ale Amerykanka grała świetnie. W Hobart Magda też spisała się dobrze, ale uległa świetnie grającej wtedy Alison Riske. Mieliśmy więc wiele świetnych meczów przez ostatnie pół roku.

To było budowanie, dobra praca, a nie nagły skok. Mówiłem Magdzie - rób dalej swoje, nie poddawaj się. Mieliśmy tego przykład w drugim secie ćwierćfinału tutaj. Dwa razy z rzędu przy podaniu rywalki miała wysokie prowadzenie, ale nie zanotowała przełamania. Może w przypadku jednego punktu można powiedzieć, że zagrała źle, ale reszta to była walka. Pliskova grała naprawdę dobrze wtedy. Inne zawodniczki w takiej sytuacji by powiedziały, że miały dwie szanse, których nie wykorzystały i by je to zniechęciło. Ale nie Magdę. Ona dalej robiła swoje i wreszcie w końcówce jej się udało dopiąć swego.

Wracając na chwilę jeszcze do sytuacji z płaczem na korcie, to Polka mówiła nam, że zmiany nastąpiły nie tylko w niej, ale i w sztabie trenerskim. Na czym one polegały?

Myślę, że jednym z błędów, który robiłem wcześniej przez lata, było to, iż cisnąłem czasem zbyt mocno, a za mało jej ufałem. Magda prosiła mnie o to w czasie okresu przedsezonowego, przy planowaniu startów itp. Mówiła: "Mam 30 lat. Wiem, czego potrzebuję. Powiedziałem więc: "Ok, ty decydujesz, zaufam ci z tym". Wiele decyzji podejmowała teraz ona. I o to też tu chodzi. My - jako sztab - tylko jej pomagamy.

Mam wrażenie, że emanuje od niej teraz duża dojrzałość. Nie widać u niej presji i stresu.

Jak mówiłem, nie znam ciężej pracującej zawodniczki. Myślę, że Magda i Shelby Rogers to jedyne tenisistki z Top100 rankingu WTA, które skończyły studia. Przez to do niedawna przez ostatnie kilka lat pracowała naprawdę bardzo ciężko.

Rozmawialiśmy z nią niedawno o tym i opowiadała o kryzysie związanym ze studiami. Spytałam wtedy, czy miała kiedyś poczucie, że może przez duży wysiłek włożony w kontynuację edukacji, straciła coś tenisowo. Odparła, że zastanawialiście się nam tym jakiś czas temu razem.

Studia to był jej wybór. Pracowała wtedy mocno na korcie i potem też poza nim. Myślę, że jednak to jej przede wszystkim pomogło – nauczyła się lepiej zarządzać czasem. Zaszła też inna zmiana w naszym podejściu do tenisa. Zaczęliśmy bardziej skupiać się na samej grze niż na wyniku. Niezależnie od tego, co by się wydarzyło finalnie w środowym ćwierćfinale tutaj, nawet gdyby przegrała, to był świetny mecz. Chciałem, by kontynuowała takie podejście. Myślę, że daje jej to komfort, pewność. Bo myśli wtedy "Ok, muszę zrobić co mogę, zagrać najlepiej jak potrafię - a co będzie, to będzie". W przeszłości zbyt duży nacisk kładliśmy na wynik. To kwestia odpowiedniego podejścia.

Linette sama przyznała, że po przejściu teraz w Melbourne trzeciej rundy poczuła, iż uporała się z pewną barierą. To był kluczowy moment turnieju?

Nigdy z Magdą nie patrzymy na drabinkę. Wiemy tylko, z kim gramy na otwarcie i nie mamy pojęcia, co może być dalej. Ta trzecia runda to był wielki mecz, prawdopodobnie najbardziej emocjonalny tutaj. Aleksandrowa to bardzo dobra zawodniczka i nigdy nie gra się z nią łatwo. Ta wygrana to była ciężka, wymagająca praca. I tak, kluczowy moment dla mnie i Magdy. Naszym celem był awans do 1/8 finału, dostanie się do drugiego tygodnia w Wielkim Szlemie. A teraz Magda zagra w półfinale. To niesamowite.

Czy pewność i dojrzałość Linette sprawiły, że skupiają się państwo teraz przede wszystkim przed meczami na jej grze, a nie na dopasowaniu do stylu rywalki?

W stu procentach. Oczywiście, musimy być świadomi, jak gra przeciwniczka, co zamierza zrobić na korcie. Ale to jest z tyłu głowy, a na pierwszym planie jest gra Magdy. Pod tym względem zrobiliśmy duży krok do przodu. Mamy nastawienie: "kontrolujmy to, co możemy i zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi".

Czy granie półfinału Australian Open już w czwartek i brak typowego dla Wielkiego Szlema dnia przerwy między meczami to duża trudność?

Nie, takie same warunki są dla obu dziewczyn. Robimy swoje, a w tym względzie nic nie możemy zdziałać. Magda ma dalej walczyć i nie myśleć o tym. Ja tradycyjnie przejrzałem wideo z grą rywalki, by ją przeanalizować z Magdą i dać jej potrzebne informacje.

To pana drugie podejście do współpracy z Polką. Czy przez to ten sukces w Melbourne smakuje jeszcze lepiej?

Trenerzy wiedzą, jak trudno jest znaleźć chemię z zawodnikiem. A to jest najważniejsze. Proszę spojrzeć na przykład Ashleigh Barty i Craiga Tyzzera. To kluczowa sprawa. Miałem szczęście pracować z wieloma świetnymi zawodniczkami, ale z Magdą naprawdę dobrze się rozumiemy. Jak zerka na boks podczas meczu, to wie, kiedy jestem zadowolony z jej gry, kiedy podirytowany, a kiedy oczekuję od niej więcej. I czyta to wszystko bardzo szybko.

Macie jakieś sygnały czy wystarczy, że spojrzy na pana?

Wystarczy jej zobaczyć moją twarz (śmiech). Chodzi o ekspresję, nawet sposób, w jaki siedzę. Magda zna mnie bardzo dobrze od dłuższego czasu, ale myślę, że teraz jestem bardziej wydajny. Daję jej nieco więcej przestrzeni na popełnianie błędów zanim ją poprawiam lub przekazuję informacje. Teraz realizuje też na korcie własne pomysły. Po styczniowym meczu z Madison Keys podeszła do mnie i mówi: "Zmieniłam trochę przy forhendzie...". Sama wprowadza modyfikacje. To znacznie lepiej niż gdyby tylko realizowała to, co dostaje ode mnie. Dzięki temu bardziej wierzy w siebie na korcie.

Mówił pan, że znalezienie chemii w relacji trener-zawodnik jest trudne. U pana i Linette od razu się pojawiła?

Od samego początku, ale nasza relacja rozwijała się. Oboje jesteśmy dość emocjonalni…

Efekt to częste kłótnie?

O tak! (śmiech). Tzn. teraz jest lepiej pod tym względem. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że podchodzę do swojej pracy z wielką pasją. Stąd też te kłótnie, bo obojgu z Magdą bardzo nam zależało. Tu nie chodzi o mnie i moje racje. Chcę po prostu wszystkiego najlepszego dla niej. Bo widzę, ile z siebie daje. Mam nadzieję, że to zostanie zauważone. Tu nie chodzi tylko o tą edycję Australian Open. Ona ósmy rok z rzędu rywalizuje w Wielkim Szlemie i na najwyższym poziomie międzynarodowym. To niesamowite osiągnięcie. Mam wrażenie, że ludzie nie doceniają tego wystarczająco.

Nieraz mówiło się, że ma pecha, bo najpierw grała w erze Agnieszki Radwańskiej, a zaraz potem wystrzeliła Iga Świątek. 

Nie uważam, że to pech.

Motywacja? 

Uważam, że Aga i Iga bardzo wpłynęły na rozwój tenisa w Polsce. Dzięki nim więcej osób go ogląda, pojawiają się sponsorzy. Gdyby nie Iga, to prawdopodobnie Polska nie dostałaby się niedawno do United Cup. Choć oczywiście w drużynie był też Hubert Hurkacz.

Pamiętam moją rozmowę z Magdą sprzed kilku lat i wydawała mi się wtedy dość sfrustrowana pomijaniem przez potencjalnych sponsorów.

Pod kątem finansowym to trudna sprawa. Chciałbym, by Magda nie musiała się martwić o pieniądze. O to, jak opłacić mnie i resztę sztabu szkoleniowego czy bilety lotnicze. Posiadanie sponsora pomogłoby. Może nigdy tego nie mieć, ale jednocześnie powiedziałem jej kiedyś: "Jeśli chcesz się rozwijać, to nie możesz mieć mentalności ofiary. Osoby, która nie dostaje pomocy. Nie, trzeba przyjąć, że dostajesz to, na co zasługujesz". Magda zasługuje na wiele, ale zerkanie na Igę czy Huberta pod kątem wsparcia sponsorów nie ma sensu. Trzeba pamiętać, że życie Magdy jest marzeniem większości osób. Nie mam zbyt wiele współczucia dla osób użalających się nad sobą (uśmiech).

Czy Linette jest uparta?

Bardzo. Ja też, może nawet jeszcze bardziej i stąd też te nasze kłótnie. Ale najważniejsze, że oboje wiemy, iż intencje drugiej strony są dobre. Nie cisnę jej z innego powodu niż dlatego, że wierzę, iż dane rozwiązanie jest dla niej właściwe i najlepsze, by jej pomóc. Ona ma tak samo. Koniec końców to ona kładzie na szali swoje zdrowie i ciało. Teraz trzyma swoją grę znacznie bardziej niż rok temu czy dwa. To przynosi efekty.

Co było powodem państwa rozstania?

Wiele rzeczy się na to złożyło. Kwestie finansowe, potem przyszła pandemia COVID-19. Chodziło też o przerwę ode mnie, sprawdzenie innej perspektywy.

Kto wyszedł z tym pomysłem?

To była wspólna decyzja, ale ja ją zainicjowałem. Powiedziałem Magdzie: "Sądzę, że bardziej cię teraz hamuję niż pomagam. Myślę, że powinnaś spróbować czegoś innego".

A jak było z powrotem?

W międzyczasie pracowałem z Shelby Rogers, która zachowała się świetnie. Nie planowałem wtedy podróżować znów tyle, ile teraz. Magda musiała rozstać się z Dawidem Celtem, który chciał poświęcić więcej czasu rodzinie i innym sprawom. I Magda zagadnęła mnie wtedy: "Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?" Jest super, ale dalej robimy swoje. Niezależnie od tego, jak się zakończy ten turniej, to będziemy się nim cieszyć. A potem nadal będziemy pracować. Nie zwolnimy.

Więcej o: