Wiktoria Azarenka odniosła we wtorek wielki sukces, który jednak zszedł na dalszy plan. Sprawiła ogromną niespodziankę, pokonując w ćwierćfinale Australian Open Jessicę Pegulę 6:4, 6:1. Występująca z numerem trzecim Amerykanka była jedną z głównych faworytek turnieju. A nawet największą po odpadnięciu w 1/8 finału Igi Świątek. Późniejszą konferencję Białorusinki zdominował jednak zupełnie inny temat.
To, że Azarenka na kortach w Melbourne czuje się świetnie, wiadomo od dawna. To tam zdobyła oba swoje tytuły wielkoszlemowe. I zrobiła w dwóch kolejnych edycjach. Ta z 2013 roku to ostatnia, kiedy była w czwórce w tej imprezie. Rozstawiona z "24" tenisistka nie tylko odprawiła jedną z faworytek, ale i zanotowała pierwsze od 2021 roku zwycięstwo nad rywalką z Top5 światowego rankingu. Ale spotkanie z dziennikarzami poświęcone zostało w znacznej części mniej przyjemnym kwestiom.
Podczas pomeczowego wywiadu na korcie wspomniała, że 12 miesięcy temu w tym turnieju towarzyszyły jej pewne lęki. Dziennikarze poprosili ją o zgłębienie tego tematu i pytali, jak sobie poradziła wówczas z tą sytuacją. Doświadczona zawodniczka zastrzegła, że jej zdaniem takich rzeczy nie dostrzega się od razu.
- Wydaje mi się, że to w tobie rośnie, aż dotrzesz do takiego mrocznego miejsca, gdzie nic właściwie nie ma sensu. Masz poczucie zagubienia. Byłam na tym etapie, kiedy nie mogłam znaleźć nic dobrego w sobie. Nic - opowiadała, a atmosfera na sali robiła się coraz bardziej przejmująca.
33-latka wróciła wspomnieniami do jesiennego turnieju WTA w Ostrawie. Teraz już z lekkim uśmiechem przyznała, że zniszczyła wówczas kilka rakiet. I dalej relacjonowała trudny, ale i przełomowy dla siebie moment.
- Od tamtej chwili starałam się uprościć to. Zaczęłam od próby neutralnego nastawienia - ani pozytywnego, ani negatywnego. Zaakceptowania niepokoju i strachu, które we mnie są. Starałam się to przepracować. Krok po kroku. Próbowałam zrobić mały krok do przodu, podjąć kolejne wyzwanie i znów mały krok do przodu. Nauczyłam się, jak rozpocząć taki proces zamiast przeskoku do jakiegoś wniosku, wyniku czy celu. To jest dość trudne. Wymaga to sporo codziennej pracy i to robię - zaznaczyła.
Azarenka dodała, że dzięki temu procesowi czuje się pewniej i jest zadowolona. Pomaga jej to otworzyć się oraz być bardziej tolerancyjną i wyrozumiałą. Przyznała, że największy problem miała z tym ostatnim.
Jeden z dziennikarzy spytał, czy wspomniane lęki wywoływały u niej sprawy związane z tenisem, czy też pozasportowe. Była liderka światowego rankingu stwierdziła, że te sfery się łączą i nie podejrzewa, by mogły funkcjonować osobno.
- Myślę, że kort wyzwala u każdego - a u mnie szczególnie - wiele lęków, wiele niepokoju. To jest jak czyste płótno. Kiedy mamy moment wysokiego poziomu stresu, to pojawiają się dziwne emocje. Np. o czym do diabła myślisz na korcie? Ważne jest, by od tego nie uciekać. Wiele razy mnie uczono i słyszałam, jak mówiono: "Próbuj o tym nie myśleć". A ja na to: "O czym ty do cholery mówisz? Jak o tym nie myśleć?" Rozumiem koncepcję pozostania w "bańce" itp., ale trudno mi zrozumieć to, by nie myśleć o niczym - argumentowała.
Czego dotyczy główna jej obawa? Niepodołaniu i niemożliwości zrobienia tego, co chce. - To czasem podświadomie powstrzymuje cię przed zrobieniem czegoś. Dyskomfort jest przerażający. Miałam wcześniej ataki paniki - zwierzyła się.
Duży i emocjonalny wywód wygłosiła też, gdy jeden z dziennikarzy nawiązał do edycji turnieju w Melbourne z 2013 roku. Ostatecznie sięgnęła po tytuł, ale w półfinale musiała zmierzyć się z krytyką. Wówczas kontrowersje wzbudziła za sprawą prawie 10-minutowej przerwy, podczas której zniknęła do szatni. Przedstawiciel mediów zagaił, czy praca nad niedawnymi obawami i lękami pomogła jej lepiej zrozumieć sytuację sprzed dekady.
- Wiesz, co się wydarzyło 10 lat temu? W tym rzecz - skwitowała na wstępie Białorusinka. A zaraz potem stwierdziła, że to była jedna z najgorszych rzeczy, jakie przeszła w profesjonalnej karierze.
- To, jak zostałam potem potraktowana. To, jak musiałam się tłumaczyć o godz. 22.30, bo ludzie nie chcieli mi uwierzyć. Mogę zrozumieć to, o czym któregoś dnia mówił Novak Djoković. Czasem jest takie niesamowite pragnienie, by napisać historię bohatera i złoczyńcy. A my nie jesteśmy ani jednymi, ani drugimi. Jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy zmagają się z wieloma rzeczami. Założenia i osądy, wszystkie te komentarze, to po prostu gówno. Ponieważ nikt nie był tam, by mieć pełen obraz. Nieważne, ile razy opowiadałam swoją historię, nie przebijała się - tłumaczyła opanowanym, ale i stanowczym głosem.
Po chwili dodała zaś, że już to wszystko przepracowała, choć była to dla niej wcześniej trauma. - Zajęło mi 10 pieprzonych lat, żeby się z tym uporać. W końcu mam to za sobą - zaznaczyła w mocnych słowach.
A po chwili przeprosiła za przekleństwa. - Mam nadzieję, że nie dostanę kary - rzuciła.
Dziennikarze w możliwie delikatny sposób próbowali jednak jeszcze czegoś dowiedzieć się od 33-latki. Ona więc opowiadała dalej, że po wspomnianym incydencie zarzucano jej oszustwo.
- Że udaję, że próbuję zakłócić ludziom grę. To wszystko było tak bardzo błędne w odniesieniu do mojego charakteru, jeśli ktoś naprawdę mnie zna - broniła się Białorusinka.
I przyznała, że pod wpływem takich ataków człowiek zaczyna mieć wątpliwości. Ale ona już to przepracowała i uporała się z tym problemem, choć jego źródło wciąż istnieje.
- Teraz po prostu mnie to nie obchodzi. Jestem coraz bardziej pewna tego, co wiem o sobie i jestem z tym pogodzona. Te komentarze, osądy, one tam są. Zauważam je. Ale nie obchodzi mnie to - podkreśliła z pełnym przekonaniem Azarenka.