Odnosisz życiowy, naprawdę długo wyczekiwany sukces. Jaka jest twoja reakcja? Krzyczenie i bieganie w szoku przez parę dobrych minut? Skakanie z radości? Płacz ze szczęścia? Można też wznieść w górę ręce, otworzyć na sekundę usta i uśmiechnąć się. Potem wracasz do typowego w danej chwili działania. Tak właśnie wyglądała radość Magdy Linette po pierwszym w karierze awansie do wielkoszlemowego ćwierćfinału. Niemal 31-letnia Polka sama była zaskoczona. Ale z drugiej strony pokazuje to, że praca nad radzeniem sobie z emocjami, którą wykonała ze swoim sztabem szkoleniowym, już przynosi efekty.
Linette do 30. występu w głównej drabince Wielkiego Szlema czekała na przejście trzeciej rundy. Gdy już złamała tę granicę, to poszła za ciosem. Wykonanie kolejnego kroku - awansu do ósemki - dało jej poniedziałkowe zwycięstwo nad Caroline Garcią 7:6 (7-3), 6:4. Polka zadziwiła tenisowy świat, bo rozstawiona z numerem czwartym Francuzka od połowy poprzedniego sezonu była w świetnej formie i w Melbourne wymieniano ją w kilkuosobowej grupie faworytek.
W meczu 45. w rankingu WTA Linette emanuje spokojem. Podobnie było w poprzednich dwóch rundach, w których również wyeliminowała wyżej notowane rywalki. Po będącym wielką niespodzianką awansie do ćwierćfinału w pomeczowym wywiadzie dla Eurosportu mówi, że nie czuje euforii, bo przed nią jeszcze do rozegrania kilka meczów na antypodach. Pytamy ją o te słowa i nastawienie na konferencji prasowej.
- Ciekawe to jest, bo rzeczywiście jak wygrałam dziś, to nie czułam euforii. Po trzeciej rundzie była, bo miałam pewną barierę w głowie. Teraz czuję, że zaczyna się tu nowy turniej. Tak staram się do tego podejść. Jesteśmy w połowie, jest jeszcze trochę pracy do wykonania - opowiada nam doświadczona tenisistka.
Życiowy sukces i pokonanie czwartej rakiety świata ma przełożenie też na inne kwestie. Polka po raz pierwszy trafia w Melbourne do głównej sali konferencyjnej, w której wyznaczane są spotkania z dziennikarzami raczej wyłącznie graczy ze ścisłej czołówki i Australijczyków. Na wcześniejszych konferencjach z jej udziałem jeśli pojawiał się przedstawiciel mediów spoza Polski, to raczej w jedno- lub maksymalnie dwuosobowym składzie. W poniedziałek jest to już solidna ok. 10-osobowa grupa z reprezentantami uznanych gazet.
Linette opowiada o meczu z Garcią. Że rywalka od początku grała szybko, a ona na początku zbyt wolno serwowała. Gdy zaś musiała przyśpieszyć, to jednocześnie trzeba było zadbać, by utrzymać skuteczność podania. Ale ten pojedynek - może wbrew przypuszczeniom niektórych - nie był wiodącym tematem. Większość dziennikarzy pytała ją o przełomowy moment w karierze, którego właśnie doświadcza. Czy wierzyła wciąż - mimo tylu niepowodzeń - że wreszcie dotrze w Wielkim Szlemie do 1/8 finału?
- Byłam wiele razy w trzeciej rundzie i wiedziałam, że stać mnie na to. Potem zaczęłam wygrywać z takimi zawodniczkami jak Ash Barty czy Ons Jabeur. Dało mi to dodatkowego kopa, który pokazał mi, że mogę zajść daleko w tych turniejach. Myślę, że to była bardziej frustracja niż myślenie o tym, czy martwienie się. Frustracja, dlaczego mi nie wychodzi - ocenia Polka.
Powtarza też to, co mówiła już w ostatnich dniach kilka razy. Że korzystny okazał się wariant ze skróconą przerwą międzysezonową oraz łagodniejszymi obciążeniami przy przygotowaniu fizycznym, co było podyktowane jej wiekiem i przebytą operacją kolana. Ale teraz szerzej opowiada też o innym aspekcie - rozpoczętej latem pracy poświęconej radzeniu sobie z emocjami.
- Radzeniu sobie z niektórymi porażkami, ale nie tylko w kontekście końcowego wyniku, ale też małych błędów. Nigdy nie wychodziło mi to dobrze. Siedziały mi jeszcze w głowie przy kolejnej akcji i następnej. Zbyt dużo czasu zajmowało mi uporanie się z nimi - przyznaje.
I wspomina przełomowy moment, który nastąpił w finałowej fazie rozgrywanego pod koniec października challengera WTA w Tampico.
- Grałam z pewną dziewczyną i sprawiła mi dużo kłopotów. W pierwszym secie zupełnie się rozkleiłam. Moi trenerzy byli kompletnie zaskoczeni tym. Miałam poczucie, że wyrzuciłam z siebie całą złość. To był ostatni raz, kiedy się tak poddałam emocjom. Od tego momentu lepiej je kontroluję - podsumowuje Linette.
Dodaje od razu, że wraz ze sztabem szkoleniowym pracuje też dużo nad poprawą samej gry. - Zmiana kierunków, głębokość posyłanej piłki. Ale myślę, że to podejście, by patrzeć na to trochę inaczej, dojrzeć nieco emocjonalnie, to była ważna sprawa. I to jako zespół. Wszyscy tak zrobiliśmy. Nie tylko ja, także trenerzy - zapewnia.
Doświadczona tenisistka dodaje, że ważne jest, by próbować różnych rozwiązań. Nie wszystkie muszą dać korzystny efekt, ale warto je sprawdzić.
- Trzeba rozpoznać, co robisz dobrze, a co źle i wciąż próbować. W końcu widzisz, które rzeczy są właściwe. To bardzo ciężkie. Mam 31 lat i dopiero teraz mi się to udało, więc to z pewnością jedna z najtrudniejszych rzeczy dla mnie. Ale teraz jestem szczęśliwa - podkreśla Linette.
Przyznaje, że pod względem fizycznym rywalizacja stanowi dla niej obecnie znacznie większe wyzwanie niż kilka czy kilkanaście lat temu. Wskazuje jednak także plus - duże doświadczenie.
- Zdobyte na kortach centralny i bocznych. Myślę, że to mi teraz pomaga. Jestem spokojniejsza. Wiem, jak to wszystko się odbywa, jakie te korty są. I umiem sobie z tym wszystkim trochę lepiej poradzić - podsumowuje Polka.
Owo doświadczenie z pewnością przyda się jej w środowym ćwierćfinale, kiedy po drugiej stronie stanie Karolina Pliskova. Linette zaznacza, że wierzy, iż jest w stanie pokonać rozstawioną z numerem 30. i bardziej utytułowaną Czeszkę. Ale nie chce wybiegać zbytnio myślami dalej.
- Krok po kroku, skupiam się na najbliższym meczu. Cieszę się, że mi to wychodzi. Tak samo postępuję w meczu - liczy się tylko najbliższa akcja - zaznacza.