Tenisowe życie wymusiło na Magdzie Linette naukę cierpliwości. Doświadczona tenisistka w dziewiątym roku startów w głównej drabince wielkoszlemowych zmagań - a dokładnie w 30. podejściu - doczekała się złamania granicy trzeciej rundy. Dokonała tego teraz w Australian Open, pokonując Rosjankę Jekaterinę Aleksandrową 6:3, 6:4.
30-latka nieraz z jednej strony była blisko drugiego tygodnia zmagań w Wielkim Szlemie, ale nigdy nie była w stanie zrobić decydującego kroku. Tym lepiej smakuje jej ostatni sukces.
- To wiele dla mnie znaczy. Dużo czasu mi zajęło, by dostać się do tego etapu. Musiałam zagrać naprawdę dobry tenis i taki dziś pokazałam. Po drodze zebrałam sporo ciężkich doświadczeń. Teraz mam poczucie, że było to tego warte - ocenia na konferencji prasowej.
W przeszłości o krok od drugiego tygodnia najbardziej prestiżowych imprez tenisowych była sześć razy. Szczęśliwy okazał się też siódmy start w głównej drabince turnieju w Melbourne.
- To świetne uczucie, bo kiedy pracujesz tak ciężko przez wiele lat i tak wiele razy jesteś tak blisko w tylu turniejach wielkoszlemowych, to świetnie, kiedy wreszcie dostajesz nagrodę - podkreśla 45. rakieta świata.
Od kilku miesięcy gra świetnie. Zanotowała zwycięstwa nad kilkoma wyżej notowanymi przeciwniczkami, a na korcie imponuje pewnością siebie i spokojem. Jako główną przyczynę wskazuje zmiany w życiu osobistym.
- Stałam się nieco bardziej niezależna. To po pierwsze. Po drugie, patrzę na różne rzeczy nieco inaczej. Jestem starsza, bardziej doświadczona i nieco spokojniejsza. Emocjonalnie może nieco dojrzałam. Kiedy przegrywam, to już tak nie dramatyzuję z tego powodu. Wciąż jestem w stanie wtedy walczyć z rywalką, a nie tylko z samą sobą - podsumowuje.
Wspomniane wcześniejsze nieudane próby awansu do 1/8 finału wróciły do niej podczas meczu z Aleksandrową. W drugim secie prowadziła już 5:1, by przegrać trzy kolejne gemy.
- Myślałam, by iść cały czas za ciosem. Wiedziałam już, że zwolnienie tempa w przeszłości źle się kończyło. Tak było choćby w meczach z Paolą Badosą czy Ons Jabeur. Tak naprawdę dziś do stanu 5:1 była w bardzo dobrym rytmie. To nie była łatwa sytuacja, bo wygrałam sporo kolejnych gemów, pojawiło się zmęczenie i trochę zwolniłam pod koniec. Ale przy 5:3 dałam sobie więcej czasu. Byłam blisko. Już czułam, że zaczynam wracać, byłam agresywniejsza, grałam dłużej - analizuje Linette.
To jej drugi z rzędu mecz, w którym pokonała wyżej notowaną rywalkę. Przez rozstawioną z "19" Aleksandrową wyeliminowała Estonkę Anett Kontaveit, turniejową "16".
- Nie jestem tym zaskoczona. Wygrywałam z nimi wcześniej, więc wiedziałam, co jestem w stanie zdziałać. Miałam świadomość trudności mojej drabinki. Grałam naprawdę dobrze pod koniec ubiegłego roku i na początku tego w United Cup, więc zaskoczona nie jestem. Ale za to jestem naprawdę szczęśliwa i dumna, że zachowałam regularność - podkreśla doświadczona Polka.
W 1/8 finału czeka ją już pojedynek z rywalką ze ścisłej światowej czołówki. Występująca z numerem czwartym w Melbourne Caroline Garcia - tak jak Linette - w poprzednim sezonie złapała wiatr w żagle. W przypadku Francuzki oznaczało to zwycięstwo w drugiej połowie roku w czterech imprezach, w tym w turnieju w Warszawie oraz WTA Finals.
- Caroline miała świetny poprzedni sezon i na początku tego też gra naprawdę dobrze. Gra zupełnie inaczej, naprawdę agresywnie. Nie ma tu zbyt wielu okazji do returnu. Przeważnie akcja rozstrzyga się w jednym czy dwóch uderzeniach. To wszystko. Trudnością jest też brak rytmu. Będę musiała pozostać skupiona, bo za każdy moment zawahania ukarze mnie. Myślę, że jestem gotowa - deklaruje na koniec Linette.