Trybuny w Melbourne oszalały, gdy Iga Świątek w końcu przegrała gema

Trybuny oszalały, gdy Iga Świątek przegrała jedynego gema, bo jej mecz 3. rundy Australian Open z Cristiną Bucsą był jednostronną zabawą piłką tenisową. Hiszpańska kwalifikantka zapowiadała przed spotkaniem, że - wzorem rywalki - zamierza grać z dużą intensywnością, ale na chęciach się skończyło. Nie miała szans z walcem w postaci liderki światowego rankingu, która nie potrzebowała nawet dopingu z trybun.

Iga Świątek cieszy się dużą sympatią kibiców tenisa na całym świecie, ale w piątek największą euforię wzbudziło przegranie przez nią gema. Przy prowadzeniu 6:0, 5:0. Widownia doceniająca wcześniej udane zagrania Polki postanowiła nagrodzić i niejako pocieszyć Cristinę Bucsę, która nie miała szans w starciu z rozpędzoną pierwszą rakietą globu. 

Zobacz wideo Na co stać Igę Świątek w tym sezonie? "Zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko"

Świątek podjęła rękawicę rzuconą przez Pegulę

Margaret Court Arena po poprzednim dniu zmagań opustoszał dopiero po godz. 4 rano. Wówczas z drugiego z największych kortów kompleksu Melbourne Park zeszli, po prawie sześciogodzinnym pojedynku, Andy Murray i Thanasi Kokkinakis. Piątek też zaczął się pięciosetówką, choć znacznie krótszą, z udziałem Jannika Sinnera i Martona Fucsovicsa. A potem przejechały dwa walce - pierwszy nazywał się Jessica Pegula, drugi Świątek.

Rozstawiona z trójką Amerykanka od kilku miesięcy utrzymuje świetną formę i daje jasny sygnał, że będzie największą lub przynajmniej jedną z największych rywalek Polki w wyścigu o triumf w Australian Open. W trzeciej rundzie potrzebowała 65 minut, by awansować do 1/8 finału. Oddała przy tym przeciwniczce dwa gemy. Polka, która wyszła na ten sam obiekt tuż po niej, podjęła rzuconą rękawicę - zwycięstwo nad Bucsą zajęło jej o 10 minut mniej. Liczba straconych gemów - jeden.

Dwa poprzednie pojedynki Świątek rozegrała na korcie centralnym. Ten z drugiej rundy sporo wspólnego z piątkowym. Camila Osorio cieszyła się z samego faktu, że zagra na wielkiej arenie z pierwszą rakietą świata. Zajmująca 84. miejsce w tym zestawieniu Kolumbijka próbowała i walczyła - wystarczyło na zapisanie na swoim koncie pięciu gemów. I w pełni jej to wystarczyło do szczęścia - po ostatniej piłce szła do siatki z ręką zaciśniętą w geście zwycięstwa.

Bucsa po raz pierwszy w karierze doszła teraz w rywalizacji wielkoszlemowej do trzeciej rundy. Występ na Margaret Court Arena ze Świątek po drugiej stronie siatki - dla urodzonej w Mołdawii zawodniczki, która dopiero co zadebiutowała w Top100 - już był nagrodą, wisienką na torcie

Radość Bucsy skończyła się przed meczem. Świątek nie mogła się zatrzymać

Widać to było przed meczem, gdy czekając na wejście na kort stała z ojcem-trenerem i bliskimi, uśmiechając się i żartując. Polka w tym czasie powtarzała skupiona założenia taktyczne z trenerem Tomaszem Wiktorowskim.

Po wejściu na kort 25-letnia Hiszpanka była już oazą spokoju, co jest jej znakiem firmowym. Nie stresowała się, nie panikowała. Ale i tak była bezradna, bo rywalka weszła na najwyższe obroty, zostawiając ją daleko w tyle.

Tuż przed meczem z trybun słychać było "Dalej Iga", a w trakcie pierwszego seta znane dobrze "Jazda, jazda, jazda", ale w piątek Świątek dodatkowej mobilizacji nie potrzebowała. Robiła na korcie, co chciała. Gdy po 23 minutach wygrała pierwszego seta, to z głośników puszczono piosenkę lubianego przez nią zespołu Red Hot Chilli Peppers "Can't stop".

I po powrocie do gry Polka przez długi czas nie mogła się zatrzymać. Małe ożywienie na trybunach powstało, gdy serwując w pierwszym gemie przegrała dwa pierwsze punkty, ale szybko opanowała sytuację. Jedynego gema przy własnym podaniu Bucsa zapisała na swoim koncie po przegraniu wcześniej pięciu z rzędu. To wówczas na trybunach zrobiła się wrzawa porównywalna do tej, gdy ktoś wygrywa zacięty mecz. Po chwili nastąpiła powtórka, gdy kwalifikantka zaliczyła udany return. Na tym jednak jej doza szczęścia się wyczerpała. Walec Świątek wrócił na trasę.

Więcej o: