Gdy w styczniu lecisz z Polski do Australii, nie możesz się doczekać słońca i ciepła, a wszyscy wokół powtarzają, że chcieliby być na twoim miejscu. Ale fala 35-stopniowego żaru, która uderza na antypodach, sprawia, że trudno jest funkcjonować. A co dopiero grać w tenisa? We wtorek było ekstremalnie ciepło.
Australijczycy do lejącego się z nieba żaru o tej porze roku są przyzwyczajeni - dla nich to środek lata. Tych, którzy przyjechali na turniej zostawiając zimę w domu, czekała gigantyczna odmiana. We wtorek na kortach tenisowych Melbourne Park wszyscy równo korzystają z każdej dostępnej opcji ochłodzenia.
W historii Australian Open nieraz zdarzały się związane z upałem zasłabnięcia - zarówno wśród tenisistów, jak i pracujących przy turnieju osób i fanów. W związku z tym w 1998 r. wprowadzono Extreme Heat Policy (EHP). To modyfikowany na przestrzeni lat zbiór zasad dotyczących rywalizacji w tych trudnych warunkach pogodowych.
Obecnie obowiązuje wersja z 2019 r., zgodnie z którą kluczowa jest pięciostopniowa skala stresu cieplnego. Uwzględnia się cztery czynniki: promieniowanie cieplne (siła nasłonecznienia), temperatura powietrza w cieniu, wilgotność względną i prędkość wiatru. Przy poziomie czwartym można wprowadzić 10-minutowe przerwy w grze przed decydującym setem. Zawodnicy mogą wtedy skorzystać z prysznica bądź pokoju chłodzącego. Jeśli zostanie osiągnięty piąty, najwyższy stopień, to rywalizacja na zewnętrznych kortach zostaje przerwana. Gra może się toczyć tylko na trzech największych obiektach, które mają zasuwany dach.
We wtorek zmagania przerwano z powodu upału na ok. trzy godziny. Wydłużał się przez to czas oczekiwania na mecz 1. rundy Magdy Linette. Zgodnie z planem przedpołudniowy trening zdążył odbyć Hubert Hurkacz, który szykuje się do środowego meczu 2. rundy. Iga Świątek, która też awans wywalczyła w poniedziałek, musiała nieco zmienić swoje - jej trening został przeniesiony z kortu odkrytego do hali.
W porze najbardziej intensywnego upału przygotowane dla kibiców place z leżakami, z których można oglądać na wielkich ekranach mecze, opustoszały. Zostali tylko najwytrwalsi, reszta pochowała się, szukając cienia. Stale oblegane są też porozstawianie w kilku miejscach wiatraki z bryzą oraz specjalne chłodzące korytarze. Na nudę nie narzekały też osoby, których zadaniem było spryskiwanie chętnych wodą z plastikowych pistoletów. A zaraz po wejściu na teren Melbourne Park trafiamy na stoisko, gdzie za darmo każdy chętny może nasmarować się emulsją chroniącą przed słońcem.
Organizatorzy na klimatyzacji w biurze prasowym nie oszczędzają. Siedząc tam przez kilka godzin, można zmarznąć. Po przyjściu z zewnątrz kilka minut w chłodzie przynosi za to wielką ulgę. Niemal każdy od razu kieruje się do lodówki, w której trzymane są butelki z wodą. Dziś znikają błyskawicznie i regularnie pojawiają się nowe dostawy. Dodatkowo zaś wolontariusze raz na jakiś czas przechodzą po wielkiej sali między licznymi rzędami biurek i rozdają lody. Chętnych nie brakuje.
Melbourne jest znane jako miasto, w którym nie należy przywiązywać się zbytnio do prognozy pogody. Jest takie powiedzenie, że jednego dnia można tam doświadczyć czterech pór roku. I coś w tym jest, bo wieczorem na pierwszym planie był deszcz i suchą saunę zastąpiła mokra. Kolejna przerwa w grze zaś sprawiła, że część meczów przełożono - w tym to z udziałem Linette.
W środę ma się wyraźnie ochłodzić, zapowiadane są też większe opady. Prawdopodobnie więc mecze znów zostaną wstrzymane, a parasolki tym razem przydadzą się do ochrony przed deszczem, a nie promieniami słońca.