Dotychczas przyjęło się, że u Huberta Hurkacza występy w turniejach ATP to zupełnie inna bajka niż w Wielkim Szlemie. W tych pierwszych ma na koncie pięć tytułów, w drugich - poza nielicznymi wyjątkami - odpadał nadspodziewanie szybko. Szczególnie wymowny pod tym względem był zawsze początek sezonu. Polak przeważnie dobrze sobie radził w pierwszych startach na antypodach pod szyldem ATP, ale gdy przenosił się na obiekty Melbourne Park, to cierpiał katusze. Teraz walczy, by zerwać z tą niekorzystną tendencją.
Na papierze zajmujący 60. miejsce w światowym rankingu Pedro Martinez nie wydaje się zawodnikiem, którego 11. w tym zestawieniu Polak powinien się bardzo obawiać. Wygrał też oba wcześniejsze pojedynki z Hiszpanem. Ale wracamy do "wielkoszlemowej klątwy" - już nieraz przegrywał w tych prestiżowych zawodach z dużo niżej notowanymi rywalami.
Czujący się zwykle świetnie na kortach twardych wrocławianin w Wielkim Szlemie ma na nich najsłabsze wyniki. W Melbourne w czterech poprzednich startach ani razu nie przebrnął drugiej rundy. Tak samo było w pięciu występach w US Open. Tymczasem z pięciu wygranych przez niego turniejów ATP w singlu cztery odbywały się właśnie na tej nawierzchni.
W poniedziałek nie od razu był w stanie odskoczyć. Od początku bardzo dobrze funkcjonował u niego serwis (10 asów w pierwszym secie), ale własnego podania skutecznie pilnował też Hiszpan. Faworyt nie był w stanie wywalczyć w partii otwarcia choćby jednego "break pointa".
Do meczu przystąpił dość zrelaksowany, podczas jednej z przerwy z uśmiechem wdał się w krótką rozmowę z chłopcem do podawania piłek. Ale na korcie było różnie. Dłuższe wymiany raz szły na jego konto, a kiedy indziej na Martineza. Ten ostatni popisał się udanym lobem, potem Polak posłał piłkę w aut, co go nieco zirytowało. W tie-breaku już jednak zrobił swoje - od stanu 1-1 punktował wyłącznie on. Już w końcówce tej odsłony Hurkacz przejmował inicjatywę i błysnął kilkoma popisowymi zagraniami. Jednym z nich był wolej w 12. gemie, po którym sam zachęcał publiczność do cieszenia się razem z nim.
Od drugiego seta sytuacja wykrystalizowała się znacznie szybciej. Polak skutecznie wywierał presję na przeciwnika przy siatce. Coraz częściej ręce do oklasków składali przedstawiciele miejscowej Polonii, którzy głośnym "Dawaj, dawaj Hubert" i "Let's go Hubert, let's go" regularnie zwracali na siebie uwagę pozostałych widzów. A brawa po efektownych zagraniach rozpędzającemu się coraz bardziej 25-latkowi bili też zasiadający na trybunach kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Davisa Mariusz Fyrstenberg i Łukasz Kubot.
W kolejnej rundzie poprzeczka powędruje znacznie wyżej, choć ranking tego nie oddaje. Polak najprawdopodobniej zmierzy się z 47. w notowaniu ATP Lorenzo Sonego. Włoch, który w poniedziałek zagra z Portugalczykiem Nuno Borgesem, nieco ponad rok temu był 21. i nie ustępuje zbytnio Hurkaczowi wynikami w Wielkim Szlemie. W Australian Open zaś nawet ma lepsze - w poprzednim sezonie dotarł do trzeciej rundy. Ma też korzystny bilans w pojedynkach z graczem z Wrocławia (3-1). Ale polskim kibicom pozostaje wierzyć, że ten ostatni wykona kolejny krok do odczarowania kortów Melbourne Park.