Dla Agassiego był jak ojciec, Seles nazwała jego akademię więzieniem. "Najlepsi tylko z nim i dzięki niemu"

Konrad Ferszter
Jedni widzieli w nim wybitnego trenera, inni zimnego tyrana. Dla Andre Agassiego przez dekadę był jak ojciec, Monica Seles jego akademię nazwała więzieniem. Nick Bollettieri nie był postacią jednoznaczną, ale jego wychowankowie zdobyli łącznie 180 wielkoszlemowych tytułów. Bez niego tenis dziś byłby innym sportem. Legendarny trener zmarł w poniedziałek w wieku 91 lat.

- Nie mam wielkiej wiedzy o tenisie. Nie wiem połowy tego, co wiedzą najlepsi trenerzy na świecie. Nie znam niuansów o ustawieniu bioder, ruchu ramionami, dynamice uderzenia, siły i precyzji. Wiem jednak, że chcę być zwycięzcą. I ze zwycięzcami - mówił o sobie Nick Bollettieri.

Zobacz wideo Kibicu, piłkarze reprezentacji mają cię w dupie. Mocne kulisy

- Każdy, kto widział go pierwszy raz, ten się śmiał. Nick wyglądał zabawnie. Garbił się, dziwacznie pokrzykiwał, prawie zawsze chodził bez koszulki, jego opalenizna była bardzo mocna, a okulary przeciwsłoneczne zdecydowanie za duże. Ale na korcie był Napoleonem, a jego zawodnicy gwiazdami - opisał byłego trenera Boris Becker.

Nie ma chyba cytatu, które lepiej opisałby Bollettierego. Na pierwszy rzut oka wyglądał na sympatycznego, szalonego dziadka z pasją do tenisa i podejściem do dzieci. Ale 91-latek był też maszyną zaprogramowaną na zwycięstwo i produkcję tenisistów takich jak on sam. Bollettieri, najsłynniejszy i najlepszy trener w historii tego sportu, zmarł w poniedziałek po długiej chorobie.

Dziesiątki liderów rankingu, 180 wielkoszlemowych tytułów

- Musiałem być kontrowersyjny. Musiałem się czymś wyróżniać, bo nie miałem za sobą żadnej przeszłości. Zrobiłem coś, o czym nikt wcześniej nawet nie pomyślał. Złamałem zasady. Zabierałem dzieci od rodziców do wyjątkowej akademii. Gdybym tego nie zrobił, tenis nie wyglądałby tak jak dziś - powiedział Bollettieri w filmie, jaki nakręcił o nim Amazon.

Z ostatnim zdaniem nie można się nie zgodzić. Amerykanin napisał potężną część historii tenisa. Przez jego akademię przewinęły się dziesiątki liderów i liderek światowego rankingu. Jego wychowankowie zdobyli łącznie aż 180 wielkoszlemowych tytułów.

W akademii w Bradenton na Florydzie trenowały największe gwiazdy tego sportu. Agassi, Becker, Jim Courier, Monica Seles, Mary Pierce, Maria Szarapowa, siostry Williams, Anna Kurnikowa, Tommy Haas, Jelena Janković, Kei Nishikori, Sabine Lisicki - to tylko niektórzy z wychowanków Bollettierego. Z jego akademią współpracowali też Pete Sampras, Martina Hingis i Marat Safin. 

Mimo że przez lata w Bradenton pojawiły się tysiące młodych tenisistów, to dla Bollettierego najważniejsi byli ci najlepsi. Chociaż Amerykanin często podkreślał, że od tytułów ważniejsze dla niego jest odciśnięcie pozytywnego piętna na młodych zawodnikach, to ci, którzy go znali, mówili, że nikt jak on nie lubił się ogrzewać w blasku wychowanków.

- Nick chciał, żeby jego zawodnicy byli najlepsi na świecie. Ale najlepsi tylko z nim i dzięki niemu. Nic nie sprawiało mu większej frajdy niż moment, w którym jego zawodnik szczególnie dziękował mu po wygranym turnieju. Był wspaniałym człowiekiem o niezaspokojonym ego - mówił o Bollettierim Becker.

Odzyskał Agassiego dla tenisa...

Oprócz wielkiego ego Amerykanin miał też twardy charakter i ostre zasady współpracy z zawodnikami. To prawdopodobnie przez nie rozleciała się jego wyjątkowa relacja z Agassim, którego sam Bollettieri nazywał oczkiem w głowie. Obu długo łączyła relacja ojciec-syn, której ośmiokrotny triumfator turniejów wielkoszlemowych nie zaznał w domu.

Ojciec Agassiego - Emanoul - jako były olimpijczyk robił wszystko, by jego syn również zawodowo zajmował się sportem. Twarda ręka i przymuszanie do treningów sprawiły, że Agassi nieomal nie porzucił tenisa. W wielu wywiadach Amerykanin mówił, że jako dziecko po prostu nienawidził tenisa. "Ojciec mówił, że tenis miał być całym moim życiem. Miałem o nim myśleć, gdy jadłem, piłem i oddychałem. Ale ja miałem już dość" - pisał Agassi w swojej biografii. Jego podejście zmienił dopiero Bollettieri.

Poznali się, gdy Agassi miał 13 lat. Ojciec wysłał Andre do akademii na trzy miesiące, bo nie było go stać na zapłacenie 12 tys. dolarów rocznej opłaty. Ten czas zmienił wszystko. Agassi przekonał się do tenisa, a Bollettieri nie wziął od niego centa za dalsze treningi i pobyt w akademii. Trener wielokrotnie powtarzał, że nie mógł uwierzyć w skalę talentu nastolatka. Ci, którzy znali Bollettierego, mówili, że Agassi pozwolił mu zaspokoić niespełnione marzenie o wielkiej tenisowej karierze. Bollettieri chciał doprowadzić go tam, gdzie sam chciał być jako młody zawodnik.

Bollettieri i Agassi spędzali ze sobą mnóstwo czasu. - Pewnego dnia żona postawiła mi ultimatum. Albo ona, albo Andre. Szybko zrozumiała, że może składać pozew o rozwód. Nie mogłem z niego zrezygnować. Był dla mnie całym życiem - powiedział Bollettieri amerykańskim mediom.

... i zostawił po pierwszym sukcesie

W 1989 r. z powodu zażyłej relacji obu panów z akademii w Bradenton odszedł Courier. Czterokrotny zwycięzca turniejów wielkoszlemowych obraził się na Bollettierego po tym, jak ten nie pogratulował mu pierwszego zwycięstwa nad Agassim.

- Nie ograłem go ani razu jako nastolatek. Udało mi się to dopiero we French Open. Chociaż graliśmy w jednej akademii, to w boksie Agassiego siedział Bollettieri, a w moim jego asystent. Po jednej z piłek widziałem jego złość. On nie chciał, żebym wygrał. Po prostu wybrał jednego z dwóch synów. Nie miałem wyjścia - mówił Courier.

Trzy lata później Agassi zdobył pierwszy tytuł wielkoszlemowy, wygrywając Wimbledon. Niedługo potem Bollettieri zaszokował świat informacją o rozstaniu. Nigdy nie poznaliśmy prawdziwych powodów decyzji. - Złamał pewne zasady - rzucił jedynie Bollettieri w jednym z wywiadów. 

Większość domysłów wskazuje na to, że trener miał być niezadowolony z początków burzliwego życia Agassiego. Chociaż obaj zapewniali o wzajemnym szacunku, to ich relacje do końca pozostały co najwyżej neutralne. Kiedy kilka lat temu Amazon nagrywał film o Bollettierim, Agassi odmówił udziału w nim.

Wylewne nie było też pożegnanie, jakie były tenisista umieścił w mediach społecznościowych po śmierci trenera. "Dał wielu szansę na spełnienie marzeń. Pokazał, jak żyć pełnią życia" - napisał Agassi. Mało jak na ponad 10 lat bardzo bliskiej relacji i współpracy.

 

Człowiek zasad, w którym widzieli tyrana

Nie wszyscy chwalili sposób, w jaki Bollettieri szkolił kolejne gwiazdy. Kiedy on sam mówił o sobie, że jest "człowiekiem zasad w świecie wiecznych kompromisów", inni widzieli w nim zimnego, zdystansowanego trenera. Momentami nawet tyrana. 

- W Bradenton czasami czułam się jak w więzieniu o minimalnym rygorze. Sam Nick też zachowywał się różnie. Jednego dnia wrzeszczał i się wściekał, drugiego zapewniał, że będziemy numerami jeden na świecie i mówił, że nas kocha i jesteśmy dla niego wszystkim - powiedziała Seles.

Bollettieri chciał, by jego zawodnicy nauczyli się nie tylko tenisa, ale też życia. Plan każdego dnia był taki sam. 6:50 - śniadanie. 7:30 - szkoła. 11:45 - obiad w stroju tenisowym. 13:30-18:00 - treningi. 18:30 - kolacja. 19-20:30 - nauka. Do 22:00 czas na spotkania towarzyskie. Uczniowie akademii mieli absolutny zakaz nie tylko palenia papierosów i picia alkoholu, ale też żucia gumy czy przeklinania. Okazywanie uczuć i seks też nie wchodziły w grę.

Bollettieri był twardy poza kortem i jeszcze twardszy na nim. Choć Kurnikowa powiedziała, że Amerykanin nigdy nie podniósł na nią głosu i zawsze był jak drugi ojciec, to nie wszystkich traktował równo. Bollettieri potrafił się wściekać i wrzeszczeć o konieczności ciężkiej pracy, wytrwałości i trzymania dyscypliny. Amerykanin potrafił zrugać swojego zawodnika nawet po łatwo i wysoko wygranym meczu. Zawsze przyczepiał się do szczegółów. 

- Wielu zarzucało mu, że bardziej niż gry w tenisa uczył ciężkiej pracy i tego, jak być twardym psychicznie i agresywnym. Mnie to odpowiadało. Inni mieli z tym problem - powiedział Wayne Johnson, który trenował w akademii Bollettierego, ale sukcesu w tenisie nie osiągnął.

Problem z metodami Amerykanina mieli nie tylko uczniowie akademii, ale też ich rodzicie. Wielu zarzucało Bollettieremu, że za wcześnie zabierał ich dzieci do Bradenton. Wielu uważało, że daleki wyjazd od rodziny i przyjaciół nie służył siedmiolatkom. 

- Nikogo do niczego nie zmuszamy. Ale dajemy dzieciom niepowtarzalną szansę zrobienia wielkiej kariery. Nawet jeśli nie osiągną sukcesu jak Agassi, nauczą się wielu rzeczy i będą dobrymi ludźmi - bronił się Bollettieri.

Inwestycja za dwumilionową pożyczkę

Wybuchowy charakter trenera łączy się z jego włoskimi korzeniami. Bollettieri fascynację tenisem zawdzięczał swojemu ojcu farmaceucie, który zapisał go do jednego z klubów w Pelham w stanie Nowy Jork. 

Jego miłości do tenisa nie przerwała nawet wojna koreańska, w której brał udział jako żołnierz amerykańskiej armii. W jej trakcie uczył kolegów z frontu gry, na czym zarobił spore pieniądze. Po powrocie do USA Bollettieri przeprowadził się na Florydę, gdzie jego kariera trenerska nabrała tempa.

Bollettieri prowadził akademię, w której jak sam mówił, miał tylko dwa korty i automat z napojami gazowanymi. Amerykanin prowadził też zajęcia w kurortach i hotelach należących do słynnej rodziny miliarderów - Rockefellerów. Przełomowa dla jego kariery była końcówka lat 70., kiedy w finale French Open zagrał jego zawodnik Brian Gottfried - trzeci w rankingu ATP.

W 1981 r. Bollettieri zdecydował się założyć akademię w Bradenton. - To było potężne ryzyko. Pożyczyłem dwa miliony dolarów i kupiłem 40 akrów ziemi. Zrobiliśmy coś z niczego - mówił Amerykanin.

- Ale to cały ja. Jestem szaleńcem, a oni robią to, co inni uważają za niemożliwe. Gdybym był rozsądny, nigdy nie podjąłbym się tego zadania. Włożyliśmy w to mnóstwo pracy. Nie było innej drogi. Życie nauczyło mnie, że nie zrobisz sałatki z kurczaka z gówna - dodał.

"Byłeś jedyny w swoim rodzaju"

Śmierć Bollettierego nie była szokiem. Amerykanin chorował od dłuższego czasu, a kilka dni przed śmiercią jego córka opublikowała na Twitterze post, w którym poinformowała o bardzo ciężkim stanie ojca. Nawet wtedy Bollettieri pozostawał w dobrym nastroju. "Wbrew tym informacjom wciąż żyję i mam się dobrze! Nic nie jest w stanie powstrzymać tego starego Włocha" - odpowiedział w sieci.

W poniedziałek świat tenisa pogrążył się jednak w żałobie. W mediach społecznościowych zaroiło się od wpisów żegnających człowieka, który osiem lat temu został wpisany do tenisowej galerii sław. "Dziękuję za poświęcony czas, wiedzę, zaangażowanie, fachowość, chęć dzielenia się swoimi umiejętnościami, osobiste zainteresowanie i zapewnienie mi najlepszych możliwości podążania za marzeniami. Byłeś marzycielem i pionierem. Byłeś jedyny w swoim rodzaju" - napisał Haas.

"Nasza dyscyplina straciła jednego z najbardziej oddanych trenerów i pasjonatów. Nick zawsze był pozytywnie nastawiony i potrafił wydobyć wszystko, co najlepsze z każdego, kto miał szczęście z nim pracować" - dodała Billie Jean King.

Lisicki: "Dałeś wielu dzieciom miejsce do pracy nad spełnianiem marzeń. Wspierałeś nas wiedzą i wiarą w to, że wszystko jest możliwe. Miałam szczęście być jednym z nich. Zrobiłeś tak wiele dla tego sportu, a jeszcze niedawno opowiadałeś mi o najbliższych planach. Będę za tobą bardzo tęsknić".

"Nie da się opisać, jak bardzo zmienił profesjonalny tenis w ciągu ostatnich 40 lat. Absolutny gigant i legenda tej dyscypliny" - podsumował dziennikarz Ben Rothenberg.

Więcej o:
Copyright © Agora SA