Oskarżenia wobec prezesa PZT coraz mocniejsze. "Sprawa jest dramatyczna"

Słowa posłanki Katarzyny Kotuli wzmocniły oskarżenia dotyczące molestowania nieletnich przez prezesa Polskiego Związku Tenisowego. Mirosław Skrzypczyński znów zaprzeczył, a zarząd związku i ministerstwo sportu nie reagują. - Spodziewałbym się, że prezes po całkowitym odrzuceniu tak poważnych zarzutów odda się do dyspozycji zarządu - ocenia Tomasz Redwan, ekspert od marketingu sportowego.

Afera dotycząca Mirosława Skrzypczyńskiego wybuchła niemal miesiąc temu. Wówczas pojawił się pierwszy z kilku już artykułów Onetu poświęconych prezesowi Polskiego Związku Tenisowego. Zarzutów było kilka. Ten najpoważniejszy dotyczy molestowania seksualnego i stosowania przemocy wobec nieletnich zawodników ok. 30 lat temu, gdy obecny szef krajowej federacji był trenerem. Po pierwszym tekście Skrzypczyński zaprzeczył i argumentował, że nikt z byłych podopiecznych nie wypowiedział się pod nazwiskiem. W poniedziałkowy ranek jako pierwsza zrobiła to posłanka Lewicy Katarzyna Kotula, która udzieliła Onetowi wywiadu. Pod wieczór Skrzypczyński wydał krótkie oświadczenie, w którym znów zaprzeczył zarzutom. Do słów kobiety nie odnieśli się ani zarząd PZT, ani ministerstwo sportu.

Zobacz wideo Podejrzeliśmy, w jakich warunkach mundial oglądają sami Katarczycy

Zarzut medialny i sprawa polityczna. "Nie trafia do mnie argumentacja, że to walka o wpływy i władzę"

W PZT trwa kryzys i to przez duże K. Pierwsze czarne chmury zaczęły się zbierać nad obecnymi władzami związku na początku września. Wówczas Onet opisał, że firmy pracujące przy budowie kortu im. Lecha Kaczyńskiego i centrum szkoleniowego PZT w Kozerkach nie otrzymały pełnego wynagrodzenia, a zorganizowany tam turniej odbył się nielegalnie. Potem okazało się, że nie uregulowano także jeszcze zaległości finansowych względem sędziów. Znacznie mocniejszym uderzeniem był jednak artykuł, który ukazał się pod koniec października. Opisywał Skrzypczyńskiego jako winnego molestowania seksualnego w przeszłości nieletnich zawodniczek, przemocy wobec prowadzonych w przeszłości tenisistów oraz córki i byłej żony.

Artykułów było potem więcej - dotyczyły m.in. wykorzystywania koneksji politycznych przez szefa PZT w celu pozyskania finansów dla związku oraz funkcjonowania działającej od tego roku SuperLIGI. Ale najbardziej uwagę przykuła sprawa wykorzystywania nieletnich i przemocy domowej. W poniedziałek doszedł nowy tekst odnoszący się do tego tematu. Pod nazwiskiem wypowiedziała się Kotula, która w okresie gry w Energetyku Gryfino trenowała pod okiem Skrzypczyńskiego.

Po pierwszym artykule jeszcze tego samego dnia pojawiło się pięć oświadczeń - prezesa PZT, jego córki, byłej żony, zarządu związku i trenerów oraz działaczy Akademii Tenisowej Tenis Kozerki. W żadnym z nich nie padło złe słowo pod adresem Skrzypczyńskiego, a to ostatnie - najbardziej zaskakujące w tej sytuacji - było wręcz laurką dla szefa związku. Teraz jak na razie - ok. 10 godz. po publikacji wywiadu z posłanką - pojawiło się kilkuzdaniowe oświadczenie prezesa PZT, która cytuje Interia. Zarząd związku tym razem milczy.

- Mamy strategie działania w sytuacjach kryzysowych, zgodnie z którymi warto wydawać oświadczenia, a te mają być konkretne i odnosić do sprawy. Po pierwszym artykule mieliśmy zarzut medialny. Gdyby córka i była żona poszły na policję i złożyły oświadczenia, to mielibyśmy już konkretny zarzut. Od poniedziałkowej publikacji to jest sprawa polityczna. Bo pani posłanka jest z lewicy, to osoba publiczna. Nie trafia do mnie argumentacja, że to walka o wpływy i władzę. Mowa o emocjonalnie zmaltretowanej kobiecie, która opowiada, jak była wykorzystywana przez trenera - zaznacza w rozmowie ze Sport.pl Tomasz Redwan. 

Sprawa dotycząca Kotuli jest na tyle odległa czasowo, że pod kątem prawnym mowa tu o przedawnieniu. Według eksperta od marketingu sportowego i tak powinna jednak była zgłosić się teraz do prokuratury.

- Nieważne, czy tam by przyjęto sprawę, czy nie, ale wyglądałoby to poważniej - ocenia. 

Nie dziwi go zaś, że skrzywdzone osoby nie opowiedziały o sprawie przedstawicielom mediów kilkadziesiąt czy kilkanaście lat temu. - Wtedy ktoś powiedziałby "A kto to jest Mirosław Skrzypczyński?". Teraz mowa o osobie publicznej - podkreśla.

"Sprawa jest dramatyczna i wymaga radykalnych, gwałtownych i honorowych kroków"

Redwan dodaje też, że system broni oprawcy, a małoletnia ofiara przemocy seksualnej nieraz odczuwa wstyd, który może doprowadzić ją do myśli samobójczych.

- Było też kiedyś przyzwolenie rodziców, którzy powtarzali dziecku, że sport to szansa, której nie można zmarnować. A trener był osobą, której całkowicie ufano. Pamiętajmy, że 30 lat temu nie było pojęcia molestowania dzieci. To były zachowania, które mieściły się w ówczesnej normie. A stosujący przemoc trenerzy wciąż się zdarzają w różnych sportach. Mówi się wtedy o twardej ręce - zaznacza.

Jako ewentualny możliwy powód braku reakcji zarządu PZT na słowa Kotuli ekspert wskazuje nawet to, że być może jego członkowie liczą, iż wtorkowy mecz Polaków w piłkarskich mistrzostwach świata odciągnie uwagę od tej sprawy.

- Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Dla mnie ta sprawa jest dramatyczna i wymaga radykalnych, gwałtownych i honorowych kroków ze strony prezesa PZT, zarządu związku i ministra sportu - wylicza stanowczo.

Według niego łatwo było przewidzieć, że oskarżony o takie czyny będzie się wypierał winy. Redwan uważa, że - by wyjść z twarzą w tej sytuacji - Skrzypczyński powinien oddać się do dyspozycji zarządu.

- Nie liczę na to, ale spodziewam się efektu kuli śnieżnej. Kolejnych potwierdzających zarzuty relacji, które przycisną prezesa PZT do muru. Spodziewałbym się, że po całkowitym odrzuceniu tak poważnych zarzutów odda się do dyspozycji zarządu. Ten zaś zawiesi prezesa do czasu wyjaśnienia sprawy - analizuje.

W jedynym dotychczas oświadczeniu zarząd PZT zapowiedział podjęcie działań zmierzających do wyjaśnienia sytuacji opisanych w pierwszym artykule. Dodatkowo jednak zaznaczono, że informacje dotyczą oceny prywatnej sytuacji Skrzypczyńskiego i nie mają związku z jego działalnością jako prezesa. Zdaniem Redwana to niewystarczająca reakcja.

- Członkowie zarządu - kierując się poczuciem człowieczeństwa - powinni wyraźnie odciąć się od sprawy i jasno zaznaczyć, że stoją po stronie prawdy. Powinni podkreślić, że są przeciwko takim czynom i domagają się wyjaśnienia sprawy przez prezesa - wskazuje.

Minister sportu nie ma narzędzi. "To raczej ośmieszenie urzędu i człowieka"

Dodaje też, że podobny ruch powinien wykonać minister sportu Kamil Bortniczuk. Po pierwszym artykule dotyczącym Skrzypczyńskiego szef resortu bronił się, że nie ma narzędzi, by "ostro" interweniować. Później dodał, że reaguje na tyle, na ile pozwalają mu kompetencje. W podobnym tonie napisano oświadczenie, które Sport.pl dostało w poniedziałek z ministerstwa sportu. A na czym polega owa reakcja zgodna z kompetencjami?

"Już 28 października br. resort, zgodnie z właściwością, wystosował do związku pismo z prośbą o przekazanie informacji i dokumentów na temat wdrożonych w PZT regulacji w obszarze kształtowania właściwej kultury etycznej, w szczególności zaś regulacji dotyczących zapobiegania mobbingowi, dyskryminacji i wszelkim formom przemocy. W uzupełniającym piśmie z 3 listopada br. minister podkreślił, iż pożądanym jest, aby Kodeks Etyki w PZT obejmował także aspekty związane z przeciwdziałaniem i eliminowaniem sytuacji konfliktu interesów i nadużycia władzy oraz określenie zasad przeciwdziałania zachowaniom noszącym znamiona mobbingu i dyskryminacji. PZT został zobowiązany do podjęcia pilnych i skutecznych działań w celu przyjęcia Kodeksu Etyki. Związek zobowiązał się do przekazania ministerstwu informacji na temat podjętych działań do 22 listopada br." - czytamy w otrzymanym komunikacie.

Dopytywaliśmy jeszcze, jakie konsekwencje spotkają PZT, jeśli związek nie przekaże do wtorku wspomnianych informacji lub nie wdroży Kodeksu Etyki. Jak na razie nie dostaliśmy odpowiedzi. 

Według Redwana zaś szef resortu nie wykorzystał wszystkich dostępnych mu opcji.

- Powiedział tylko, że nie ma narzędzi. To żadna reakcja. Raczej ośmieszenie urzędu i człowieka. Też powinien wezwać prezesa PZT do wyjaśnienia sprawy. A jeśli nawet nie ma narzędzi do weryfikacji zarzutów, to powinien się odnieść do tego na poziomie empatyczno-emocjonalnym. Powiedzieć chociaż, że współczuje i rozumie. Ale problem w tym, że to posłanka przeciwnego obozu politycznego…- wskazuje ekspert.

A jaką osobą jego zdaniem jest Mirosław Skrzypczyński? Przywołuje tu fragment wypowiedzi działacza z rozmowy z jednym z autorów pierwszego artykułu na jego temat. Wówczas, odpierając zarzuty, prezes PZT stwierdził: "równie dobrze ja mogę napisać, że pan wyjął penisa i wsadził 6-letniemu dziecku do buzi pod drzewem".

- Te słowa bardzo jasno i klarownie definiują pana Skrzypczyńskiego. Bo nawet jeśli ktoś chce powiedzieć coś dosadnego, to nie mówi o tym, że ktoś włożył dziecku penisa do buzi. Można byłoby powiedzieć "A jakby o panu ktoś powiedział, że dopuścił się czynu nieobyczajnego na młodocianym?" Brzmi inaczej, prawda? - pyta retorycznie Redwan.

I dodaje, że ma nadzieję, iż jeśli prezes i zarząd PZT sami nie podejmą odpowiednich kroków w omawianej sprawie, to zainterweniują sponsorzy i partnerzy związku, którzy zmuszą prezesa do konkretnych kroków.

- Że zadziała efekt zakręcenia korka. Powinna też uaktywnić się opinia publiczna. Należy zażądać wyjaśnienia tej sprawy np. w Sejmie. Mowa o osobie zaufania publicznego - argumentuje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.