Sabalenka dokonała cudu. Szalone liczby Igi Świątek mają swoją cenę

Agnieszka Niedziałek
Aryna Sabalenka awans do tegorocznej edycji WTA Finals nazwała cudem. Cud wciąż trwa, choć na bazie statystyk szanse Białorusinki na wygraną z Igą Świątek były znikome. Sabalenka wygrała wbrew liczbom, a wynik i sam mecz przypomniał, że wcześniejsze sukcesy polskiej tenisistki mają cenę, którą musiała w końcu zapłacić - pisze Agnieszka Niedziałek ze Sport.pl.

Faworytka była jedna. Od dłuższego czasu, niezależnie od tego, kto stał po drugiej stronie kortu, stawiano na Igę Świątek. I przeważnie słusznie. 21-latka znacząco odskoczyła reszcie stawki. Przed półfinałem WTA Finals Aryna Sabalenka mogła więc mówić o pechu. I to sporym, bo w ostatnich miesiącach co rusz wpada na Polkę i zazwyczaj przegrywa.

Zobacz wideo Skoczkowie narciarscy "w tenisowej piaskownicy". Kamil Stoch uspokaja Igę Świątek

Na papierze wszystko zdawało się jasne, ale po raz kolejny okazało się, że sport na najwyższym poziomie lubi, przynajmniej raz na jakiś czas, niespodzianki. Szukając przyczyn tej niedzielnej, warto przeanalizować zarówno możliwości samej Białorusinki, jak i wszystkie tegoroczne dokonania liderki światowego rankingu.

Sabalenka faluje, Świątek błyszczy. Białorusinka wśród najczęstszych tegorocznych "ofiar" Polki

Zacznijmy od statystyk, które zdecydowanie nie sprzyjały Sabalence. 24-latka do mastersa dostała się w drugiej połowie października i jako jedna z ostatnich. W tym roku nie osiągnęła żadnych spektakularnych wyników. Na 20 turniejów, w których wzięła udział, aż z siedmiu odpadła już po pierwszym meczu. Cenne punkty rankingowe dały jej dwa finały i półfinały prestiżowych imprez. Niektórzy dziwili się, że w ogóle udało jej się dostać do WTA Finals. W tym gronie była sama zainteresowana, która określiła to mianem cudu.

W fazie grupowej w Fort Worth również nie błyszczała nadmiernie - z dwoma zwycięstwami i porażką na koncie (w setach 4-3) do samego końca czekała na rozwój wypadków. Awans do półfinału dał jej korzystny wynik w meczu rywalek grupowych. 

Droga Białorusinki prezentuje się więc zupełnie inaczej niż trwająca od wiosny świetna passa Świątek. Polka jeszcze przed rozpoczęciem kończącej sezon imprezy miała na koncie aż 64 wygrane mecze. Przy zaledwie ośmiu porażkach. Do tego osiem wygranych turniejów, w tym dwa wielkoszlemowe. Nic dziwnego, że do mastersa zakwalifikowała się w pierwszej kolejności. Miano faworytki potwierdziła, kończąc fazę grupową z kompletem zwycięstw i bez straty seta. 

To Białorusinka wygrała ich pierwszy mecz, którym było spotkanie grupowe poprzedniej edycji WTA Finals. Potem ich kariery potoczyły się inaczej. Sabalenka lepsze występy przeplatała rozczarowującymi, a Polka stała się wiosną najjaśniejszą gwiazdą touru. W tym sezonie, jeszcze przed niedzielnym pojedynkiem, zmierzyły się cztery razy i za każdym razem górą była Polka. Trzy z tych meczów miały dość jednostronny przebieg - tenisistka z Mińska wygrała w każdym z nich co najwyżej pięć gemów.

Sabalenka nic sobie nie robi z niekorzystnych statystyk. Najlepsza trójka na rozkładzie

Nie było więc zaskakujące, że tuż przed rozpoczęciem niedzielnego meczu w telewizji zaprezentowano statystykę, z której wynikało, że Białorusince daje się tylko 20 procent szans na zwycięstwo. W tym roku jej znakiem firmowym stała się bardzo duża liczba podwójnych błędów serwisowych. Od kilku lat zaś mówi się o niej przede wszystkim jako o zawodniczce nieprzewidywalnej. Gra bardzo ryzykownie i potrafi psuć piłkę za piłką, ale też zaskoczyć na plus i stanowić duże zagrożenie dla czołówki.

Z dobrej strony pokazała się w pierwszym secie półfinału, który wygrała pewnie 6:2. W drugim role się odwróciły i Świątek dominowała, zwyciężając w takim samym wymiarze. Przed decydującą partią na ekranie pokazano kolejną statystykę. Ta również nie napawała fanów Białorusinki optymizmem. Przed tym meczem Polka przegrała zaledwie cztery z 20 trzysetowych pojedynków z tego roku. Sabalenka - aż 13 z 27. Ale ta druga nic sobie z niekorzystnego zestawienia nie robiła i decydującą partię wygrała efektownie 6:1.

Tym samym siódma rakieta globu została trzecią w XXI wieku tenisistką, która w jednej imprezie wygrała z trzema czołowymi zawodniczkami świata. W grupie wygrała z wiceliderką Tunezyjką Ons Jabeur i trzecią Amerykanką Jessicą Pegulą. Wcześniej w obecnym stuleciu dokonały tego słynne siostry Williams - Serena (Miami 2002) i Venus (WTA Finals 2008).

Sabalenka już wcześniej pokazywała, że potrafi pokonać liderkę rankingu WTA. Teraz zrobiła to po raz trzeci, a oba wcześniejsze zwycięstwa odniosła w meczach z Ashleigh Barty (Wuhan 2019 i Madryt 2021). Od drugiego z tych sukcesów do wygranej ze Świątek w Fort Worth minęło 548 dni.

Długa lista sukcesów Świątek i ich konsekwencje

Polka podzieliła w Teksasie los Marii Sakkari. Greczynka, która również fazę grupową zakończyła bez straty seta, nieco wcześniej w niedzielę też odpadła w półfinale. Poprzednio dwie zawodniczki niepokonane w pierwszej fazie zmagań nie dotarły do finału siedem lat temu. Wówczas były to Maria Szarapowa i Garbine Muguruza.

Porażka Świątek na pewno jest większym zaskoczeniem niż wyeliminowanie Sakkari. Nikt nie błyszczał w tym roku tak, jak zawodniczka Tomasza Wiktorowskiego. Sezon zakończyła z bilansem meczów 67-9, który dla wielu jest wręcz nieosiągalny. W tym czasie Polka dodatkowo popisała się rekordową w XXI wieku serią wygranych meczów - rozstrzygnęła ich na swoją korzyść 37. Do tego od kwietnia nieprzerwanie jest liderką światowego rankingu.

Z jednej strony 21-latka tak przyzwyczaiła już w tym sezonie kibiców do triumfów, że powtarzaną co jakiś czas listę jej osiągnięć niektórzy przyjmują automatycznie, a kolejne zwycięstwa w turniejach biorą za pewnik. Oczywiście, szkoda braku awansu do finału WTA Finals. Była to szansa na kolejny duży sukces Polki. Ale przed niedzielnym półfinałem miała już w nogach 75 meczów. Do tego liczne zmiany kontynentów i nawierzchni w dość krótkim czasie. To wciąż bardzo młoda zawodniczka, ale tak intensywny sezon dałby się we znaki każdemu.

Świątek przyznawała nieraz w ostatnich tygodniach, że coraz trudniej jej wypocząć wystarczająco przed kolejnymi startami. Nie tylko fizycznie, ale może nawet przede wszystkim mentalnie. Opowiadała o tym np. w niedawnym wywiadzie z Łukaszem Jachimiakiem, gdy wyznała, że tuż po US Open skurcze nie pozwalały jej spać.

- Teraz już naprawdę czuję, że każdy kolejny turniej jest bardzo wymagający pod względem fizycznym. Coraz większym wyzwaniem jest też utrzymywanie pobudzenia i koncentracji - mówiła zawodniczka z Raszyna przed mastersem.

Bo choć miło się zerka na jej tegoroczne osiągnięcia i imponujące liczby, to warto pamiętać, że one wszystkie mają swoją cenę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.