Maxime Cressy 25-letni Amerykanin, który na zawodowstwo przeszedł raptem trzy lata temu, a już jest 34. w rankingu ATP. Głównie dzięki bardzo dobrym występom w tym sezonie. To również w obecnym roku był najwyżej sklasyfikowany w swojej karierze. W sierpniu piastował 31. pozycję. Cressy jest orędownikiem starej szkoły tenisowej, grającej stylem serve&volley. Z uwagi na wzrost - 201 cm - kluczowy jest dla niego serwis, a sporo jego setów rozstrzyga się w tie-breakach.
Tak też było we wtorek, gdy mierzył się ze Szwajcarem Dominiciem Strickerem. 20-latek, podobnie jak jego rywal, w ostatnich miesiącach prezentował najlepszą formę w życiu i zanotował spory skok rankingowy. Obecnie zajmuje 129. lokatę. Ich pojedynek zakończył się zwycięstwem reprezentanta gospodarzy 7:6 (4), 6:3 i byłoby to starcie bez żadnej historii, gdyby nie specyficzne zachowanie obu zawodników, zaobserwowane z trybun.
Cressy, w zależności od tego kto serwował przy danym punkcie, grał inną rakietą. Jedna służyła mu do serwowania, a druga do returnu. Dawid Żbik, komentator tenisa w Eurosporcie, zauważył, że jest to praktyka stosowana już od poprzedniego spotkania Amerykanina, ze Stefanosem Tsitsipasem. Uroku całej sprawie dodaje fakt, iż 25-latek grał w tych spotkaniach trzy tiebreaki i wszystkie z nich przegrał.
Zabieg stosowany przez Amerykanina można jeszcze w sposób wątpliwy wytłumaczyć, ale zachowanie Dominica Strickera to już typowy objaw przesądu. Szwajcar bowiem po każdym wygranym punkcie przy serwisie prosił ball boya o tę konkretną piłkę, która przed chwilą dała mu zwycięski punkt.
Reprezentant gospodarzy w środowej sesji wieczornej zagra z Pablo Carreno-Bustą o awans do trzeciej rundy turnieju.