Nie ma Świątek, ale jest Paolini. Zaczęła mówić po polsku. Pełen podziw

Nie ma Igi Świątek, ale w półfinale turnieju WTA w Warszawie polscy kibice będą mieli za kogo trzymać kciuki. Jasmine Paolini całkiem nieźle posługuje się polszczyzną, w czym duża zasługa mieszkającej w Łodzi babci. Włoszka niczym pierwsza rakieta świata uwielbia korty ziemne, a jej ulubionym uderzeniem jest forhend. Różnią się zaś warunkami fizycznymi i wyborem tenisowego idola. Bo Świątek jest wielką fanką Rafaela Nadala, a Paolini woli Rogera Federera.

Paolini po wygranej w pierwszej rundzie z nieśmiałym uśmiechem pochyliła się do mikrofonu na konferencji prasowej i ostrzegła, że nie jest jej łatwo mówić po polsku. Przyznała, że rzadko używa tego języka. Czasem rzeczywiście brakowało jej słów, ale ogółem poradziła sobie świetnie jak na Włoszkę. Równie świetnie idzie jej póki co na korcie podczas turnieju WTA w Warszawie i w sobotę zagra w półfinale. Tym samym zapewniła polski akcent w tej fazie rywalizacji, bowiem nie dotarła do niej Iga Świątek.

Zobacz wideo Iga Świątek oceniła swoją najmocniejszą stronę [Wypowiedź z 2018 roku]

Paolini może "pomścić" Świątek. Pizza i "mączka" łączą, idole i wzrost dzielą

Niewiele brakło, by półfinał był kolejnym polskim meczem w rozgrywanej w stolicy Polski imprezie WTA. Świątek na otwarcie pewnie pokonała Magdalenę Fręch, a w sobotę mogła zmierzyć się z Paolini. Do tego pojedynku jednak nie dojdzie, bo liderka światowego rankingu rundę wcześniej przegrała z Francuzką Caroline Garcią 1:6, 6:1, 4:6. Będąca 58. rakietą globu Włoszka również zaliczyła w piątek trzysetowe spotkanie i również zaczęła od przegrania seta 1:6. Jej pojedynek zakończył się jednak happy endem - pokonała Szwajcarkę Viktoriję Golubić 1:6, 6:2, 6:2.

W sobotę 26-latka z Italii będzie więc miała okazję "pomścić" młodszą o pięć lat raszyniankę. Jest między nimi trochę podobieństw. Wśród nich zamiłowanie do pizzy i do gry na kortach ziemnych oraz fakt, że ulubionym uderzeniem jest forhend. Znajdują się jednak w innych obozach przy wskazaniu tenisowego idola. Powszechnie wiadomo, że dla Świątek numerem jeden jest Rafael Nadal. Paolini tymczasem wskazuje na Rogera Federera. Polscy kibice na pewno nie mieliby nic przeciwko, by te zawodniczki w przyszłości toczyły taką rywalizację o największe trofea jak kilka lat temu Hiszpan ze Szwajcarem.

Zawodniczki te mają też nieco inny gust muzyczny, bo raszynianka preferuje rocka, a urodzona w Castelnuovo di Garfagnana 26-latka woli pop. Różnią się też warunkami fizycznymi. Świątek ma 1,76 m wzrostu, a Paolini jest o 16 cm niższa i pod tym względem bardziej przypomina Maję Chwalińską. Ma to przełożenie na styl gry - o ile liderka światowej listy słynie z potężnego uderzenia, to Włoszka musi szukać innych rozwiązań. A tu za inspirację posłużył jej zaledwie 21-letni Amerykanin Jenson Brooksby - wskazywany przez ekspertów jako gracza, który może niedługo namieszać w męskim tenisie.

- Powiedział kiedyś, że tenis nie polega na mocnym uderzaniu piłki, tylko na zrobieniu czegoś inaczej. Utkwiło mi to w pamięci. Podczas jednego z moich meczów też przyszło mi do głowy, że nie chodzi tylko o posyłanie mocnych piłek i winnerów - wspominała pewnego razu.

Jak widać po wynikach, poszukiwanie alternatywy wychodzi jej całkiem nieźle. W drugim turnieju z rzędu dotarła do półfinału - w ubiegłym tygodniu na tym etapie zatrzymała się w Palermo.

- Warunki w Warszawie bardzo mi odpowiadają. Korty i piłki są szybkie. W Palermo było zupełnie inaczej. Panowała duża wilgotność i był upał. Z powodu pogody mecze były rozgrywane późno. Raz kładłam się spać ok. godz. 2 czy 3 w nocy. Z innymi zawodniczkami czułyśmy tak się trochę tak, jakbyśmy musiały się uporać z jet lagiem - podkreśliła z uśmiechem 26-latka już podczas pobytu w Warszawie.

Kort zamiast basenu. Apetyt na sukces w Warszawie rośnie

Po raz pierwszy gra w Polsce, ale nie jest to jej pierwsza wizyta w tym kraju. Ostatnio była w nim w listopadzie, gdy odwiedzała mieszkającą w Łodzi babcię. 

- Poprzednio byłam u niej zaś 15 lat temu, a więc dawno temu. Moja mama wyjechała do Włoch, mając 20 czy 23 lata - dodaje zawodniczka z Italii, której dziadek pochodzi z Ghany.

Dzieciństwo spędziła w miasteczku Bagni di Lucca w Toskanii. Po raz pierwszy rakietę tenisową do ręki wzięła jako pięciolatka.

- Rodzice powiedzieli mi, że muszę wybrać jeden sport, który chcę uprawiać. W Bagni Di Lucca były tylko korty i basen, a mój wujek grał w tenisa, to postawiłam też na tę dyscyplinę - opowiadała Paolini.

Ostatni rok to najlepszy jak na razie okres w karierze zawodniczki, która najwyżej jak na razie na światowej liście była na 44. miejscu. We wrześniu wygrała jedyny dotychczas turniej WTA - dokonała tego na kortach twardych w słoweńskim kurorcie Portoroż. W marcu zanotowała pierwsze zwycięstwo nad rywalką z Top10 - w drugiej rundzie w Indian Wells wyeliminowała Białorusinkę Arynę Sabalenkę. Nie zawsze było jednak tak różowo - dwa miesiące temu zmagała się z kontuzją.

- Niełatwo było potem wrócić. Ale teraz jestem po raz drugi z rzędu w półfinale. A liczę na jeszcze więcej - nie kryje polska Włoszka.

Kibice i organizatorzy na pewno by się nie obrazili, gdyby w zastępstwie Świątek to ona sięgnęła w Warszawie po tytuł. 

Więcej o: