- Jak córka zareaguje na moje kolejne zwycięstwo? Pewnie ucieszy się, że spędzi jeszcze co najmniej kolejne dwa dni w tutejszym przedszkolu – opowiadała dziennikarzom sensacyjna półfinalistka Wimbledonu Tatjana Maria. Niemka, której ojciec Henryk Malek był Polakiem, ma dwie córki. Mąż Charles Edouard jest jednocześnie jej trenerem, więc miejsca, gdzie mogą zostawić podczas turnieju ze spokojną głową dzieci, są dla nich na wagę złota. Zresztą nie tylko dla nich, bo wychwalają je wszyscy tenisiści-rodzice.
Dziewięcioletnia Charlotte Maria to prawdziwa weteranka placówek przeznaczonych dla dzieci tenisistów. Do tej londyńskiej wróciła po trzyletniej przerwie i czasem pomaga opiekunkom, troszcząc się o młodszych od siebie kolegów i koleżanki.
- Rozmawiałam z jedną z pań, która pracuje tam chyba od początku. Rok temu to miejsce było zamknięte, a w 2020 roku odwołano turniej, więc niektóre dzieci mocno podrosły. Ale panie są bardzo sympatyczne i pamiętają dawnych podopiecznych - mówi Alicja Rosolska, mama półtorarocznego Charliego.
Przedszkole funkcjonujące przy Wimbledonie powstało w 1996 roku i jest najstarsze w wielkoszlemowym gronie. Trudno dowiedzieć się o nim więcej, bo organizatorzy zarzekają się, że to prywatna instytucja, a osobom tam pracującym nie wolno rozmawiać z mediami. Obecnie znajduje się ono w budynku na Aorangi - terenie, gdzie są korty treningowe. Kilka lat temu przeszło renowację. Wyposażone jest w osobny pokój z myślą o drzemce, ma też przestrzeń dla najmłodszych dzieci.
Kiedyś bawiły się tam m.in. pociechy Lleytona Hewitta, Kim Clijsters, Rogera Federera czy Mike’a i Boba Bryanów. W tym roku debiut zaliczył niespełna dwuletni Jakub, syn Agnieszki Radwańskiej.
- To duża pomoc. Jestem zaskoczona, że jest aż taka opieka. To miejsce wygląda znakomicie - jest nowe, duże. Zabawek jest po prostu od groma. Mnóstwo profesjonalnie wyszkolonych pań. Fajnie, że dziecko może tam być te parę godzin, a wtedy każdy rodzic może sobie obejrzeć mecz – wylicza zalety była polska tenisistka, która podczas tegorocznego Wimbledonu zadebiutowała w turnieju legend.
To właśnie występy byłych zawodników sprawiają, że do Londynu na czas Wimbledonu przylatują nie tylko legendy tenisa, ale też ich rodziny. W tym roku z mam zaprezentowały się partnerka deblowa Radwańskiej Serbka Jelena Janković czy Francuzka Marion Bartoli. Organizatorzy coraz częściej biorą pod uwagę, że zapraszają nie tylko zawodnika czy zawodniczkę, ale też ich rodziny. I trzeba się o nie zatroszczyć.
- Na początku były to głównie dzieci zawodników, potem zaczęło dochodzić też coraz więcej zawodniczek, które wracały do gry po urodzeniu dziecka. Przykładowo Białorusinka Wiktoria Azarenka. Pokazują one, że można – podkreśla w rozmowie ze Sport.pl Klaudia Jans-Igancik, która również przez pewien czas była w gronie tenisistek-mam.
Kilka lat temu o trudach dłuższej rozłąki z najbliższymi opowiadał Bob Bryan. – Tydzień trudno wytrzymać, dwa są już brutalne, trzech nie byłbym w stanie znieść. W takiej sytuacji muszę albo w międzyczasie wrócić do domu do Miami, albo zabierać rodzinę ze sobą. Poza tym łatwiej pogodzić się z porażką, gdy zaraz potem w ramiona wpada ci twoje dziecko – argumentował utytułowany deblista, który obecnie jest już na sportowej emeryturze.
Amerykanin wspominał też, że jego córka Micaela w londyńskim przedszkolu bawiła się tak dobrze, że czasem płakała, gdy rodzice ją stamtąd zabierali. Rosolskiej to zbytnio nie dziwi. - Jak poszłam odebrać w tym roku jednego dnia synka, to zostałam z nim dodatkową godzinę, bo się tak fajnie bawił – przyznaje.
Zasady funkcjonowania takich placówek podczas poszczególnych turniejów wielkoszlemowych są bardzo podobne. Są bezpłatne i otwierane codziennie przed rozpoczęciem pierwszych meczów, a zamykane wieczorem.
- Pracujące tam panie były cudowne. Miały zawsze plan gier i treningów oraz obserwowały rozwój wypadków na kortach. Jeśli była potrzeba, to czekały dłużej. Bywało tak, że mecz się mocno przedłużał i potem ktoś z tenisistów biegł w pośpiechu odebrać dziecko – wspomina z uśmiechem Jans-Ignacik, której po powrocie do gry po przerwie macierzyńskiej towarzyszyła w tourze córka Aniela.
Była tenisistka chwali opiekunki za rozsądne działanie. Kontaktują się w razie potrzeby zawsze z drugim z rodziców lub inną osobą towarzyszącą, a nie z samym zawodnikiem lub zawodniczką. Mają na uwadze, że oni podczas pojedynku czy treningu nie odbiorą od razu telefonu.
Pierwszeństwo w przedszkolach mają tenisiści, którzy danego dnia rozgrywają mecz. Rosolska zaznacza jednak, że mimo wprowadzonych limitów dotychczas nigdy nie miała problemu, żeby zostawić tam synka.
Wszyscy rodzice chwalą kompetencje i życzliwość opiekunek, prowadzone przez nie zajęcia, liczbę i różnorodność dostępnych zabawek oraz dużą przestrzeń. Dawid Celt, mąż Agnieszki Radwańskiej, mówi wprost: - Widać, że to nie jest przedszkole z przypadku, tylko naprawdę dopracowane.
Nic dziwnego więc, że chętnych na pozostawienie tam pociech nie brakuje. - Przed wejściem jest nieraz tyle wózków, że wygląda to jak parking – śmiał się kilka lat temu Bryan.
Wszystkie cztery wielkoszlemowe przedszkola są pod względem zasad funkcjonowania i wyposażenia podobne. Różnią się lokalizacją. To przy Australian Open znajduje się w podziemiach kortu centralnego, a na Roland Garros są dwa – jedno na terenie drugiego co do wielkości obiektu im. Suzanne Lenglen, drugie - na kortach treningowych.
- Rok temu w Paryżu z powodu pandemii COVID-19 zastępczo udostępniono w tym celu jeden pokój hotelowy. Było wówczas trochę mało miejsca – przyznaje Rosolska.
O ile więc podczas turniejów wielkoszlemowych tenisiści-rodzice mogą liczyć na duże ułatwienia, to przez większość sezonu muszą sami dbać o opiekę dla pociech. Oficjalnie turnieje WTA i ATP nie mają bowiem obowiązku pomagać im w tym zakresie.
- Zazwyczaj z zawodniczką, która ma dziecko, lata ktoś z rodziny. Może to być np. jej matka, matka męża lub niania. Mnie czasem pomaga siostra. Nie mamy niańki i radzimy sobie sami. Mój mąż nieraz podczas treningu pełni dwie role – mojego szkoleniowca, a jednocześnie jest na korcie z dzieckiem – relacjonuje Rosolska.
Jak dodaje deblistka, do zaskakującej sytuacji doszło kiedyś w Indian Wells. Okazało się, że dzieci nie mogły tam przebywać na kortach treningowych i meczowych, o czym wcześniej nie uprzedzono rodziców.
- Było to przedziwne. Mieliśmy wówczas problem i organizatorzy powiedzieli, że mogą nam pomóc załatwić w tej sytuacji nianię. Nawet kilka zawodniczek zaoferowało się wówczas, że pomoże – wspomina.
Pięć lat temu wracająca do gry po urodzeniu synka Azarenka narzekała, że zawodnicy mający dzieci są w lepszej sytuacji niż będące matkami tenisistki.
- Faceci mają luksus, że mają zapewnione żłobki na każdym turnieju. Uważam, że pora, by kobiety miały takie same korzyści. Dla nas jest to znacznie ważniejsze i trudniejsze – denerwowała się Białorusinka.
Były deblista Marcin Matkowski, ojciec dwóch córek, zapewnia jednak w rozmowie ze Sport.pl, że nigdy tak nie było i jeżeli organizowano opiekę, to jedynie w przypadku pojedynczych największych imprez ATP. Jans-Ignacik pamięta z kolei, że kiedyś podczas turnieju WTA w Kanadzie supervisor spytał ją, dlaczego nie wzięła córki, dodając, że miałaby zapewnioną pomoc.
- Takich miejsc dla dzieci podczas imprez WTA nie ma, a szkoda, bo byłyby bardzo cenne. Będziemy dalej o nie apelować. Zwłaszcza w przypadku większych imprez, jak w Indian Wells, Miami, Rzymie czy Madrycie byłaby to duża pomoc – podkreśla Rosolska.
O potrzebie zadbania o tę kwestię wspominała kilka lat temu również Judy Murray, matka Andy’ego Murraya. Odniosła się przy tym do sytuacji finansowej tenisistów.
- Nie każdy z nich ma pieniądze, by zatrudnić świtę nianiek. Ci z czołówki mogą sobie na to pozwolić, ale nie ci znajdujący się poziom niżej – zwróciła uwagę doświadczona trenerka.