Zarówno Jelena Rybakina, jak i Ons Jabeur już za sprawą awansu do finału Wimbledonu osiągnęły życiowy sukces. Obie też zapewniły tym samym historyczny wynik krajom, które reprezentują - Kazachstanowi i Tunezji. Tylko jedna z nich mogła w sobotę zrobić krok dalej i zrobiła to ta pierwsza. W związku z jej zachowaniem po ostatniej akcji oraz scenkami, które miały miejsce kilka godzin po meczu, można byłoby mieć jednak spore wątpliwości, która z zawodniczek okazała się tu lepsza.
Już dwa dni wcześniej po półfinale na udzielającą wywiadów na balkonie telewizyjnym Jabeur czekała spora grupa entuzjastycznie reagujących rodaków. Zeszła potem do nich, ściskała się z nimi, robiła zdjęcia i rozdawała autografy. Sytuacja powtórzyła się w sobotę. Tym razem doszło jeszcze skandowanie "mistrzyni, mistrzyni", a mąż i trener przygotowania fizycznego 27-latki wymachiwał w kierunku sporej grupy kibiców paterą, którą otrzymała jego żona. Tego, że jednak przegrała tego dnia, można było się domyślić tylko dlatego, że sama była nieco przygaszona i co prawda uśmiechała się, ale w jej oczach widać było smutek.
Zaskakujące jest zaś to, że mniej więcej tak samo zachowywała się Rybakina, która dopiero co wywalczyła pierwszy w karierze tytuł wielkoszlemowy. Nie miała jednak ostatnio łatwo - urodziła się i większość życia spędziła w Moskwie, a Kazachstan reprezentuje dopiero od 2018 roku. W trakcie Wimbledonu nieraz musiała odpowiadać na niewygodne pytania, np. czy czuje się bardziej Rosjanką, czy też Kazaszką. A w tym wypadku ma to dodatkowe znaczenie, bo Rosjanie zostali wykluczeni z rywalizacji w Londynie z powodu wojny w Ukrainie.
23-latka znana jest z tego, że nie okazuje nadmiernie emocji. Tuż po zakończeniu finału wyszła jedynie na chwilę na środek kortu i pomachała publiczności, a nieco później poszła uściskać bliskich. Żadnych podskoków, wybuchu euforii czy łez szczęścia. Podobnie było później na balkonie telewizyjnym.
W miejscu tłumu, który czekał wcześniej na Jabeur, teraz stało zaledwie kilka osób. I to raczej nieco przypadkowych. Żadnych flag, żadnego skandowania, cisza. Na początku Rybakina przeszła zamyślona i nawet nie zwróciła uwagi, że ktoś z dołu w pewnym momencie ją zawołał. Potem odpowiadała na kolejne pytanie i czasem delikatnie się uśmiechała do rozmówcy. Po zakończeniu obowiązków medialnych zeszła na dół, połączyła się na wideorozmowie z kimś z bliskich, następnie zniknęła w głębi budynku, a po drodze nikt jej nie zaczepiał.