Nietypowa tradycja na Wimbledonie. Stanie po bilety równie ważne jak tenis. "Szampan, piknik"

Wbrew pozorom jest kolejka, o staniu w której sporo osób wręcz marzy. Słynna "The Queue" od prawie 100 lat jest właściwie nieodłącznym elementem Wimbledonu i dla niektórych czekanie w niej przez wiele godzin po bilety jest równie ważne co późniejsze oglądanie meczów tenisowych. Kiedyś tłumy były tak duże, że nie mieściły się na przygotowanym terenie, w tym roku miał paść rekord frekwencji, ale nic z tego nie wyszło. Odpowiadać ma za to m.in. Roger Federer.

Jedni mówią, że to najbardziej cywilizowana i najlepiej zorganizowana kolejka na świecie. Na stronie Wimbledonu można przeczytać, że zapewnia krańcowe doświadczenie londyńskiego turnieju. Niektóre osoby stojące w niej zapewniają, że to świetna przygoda, dla części wręcz niezapomniana i co najmniej równie ważna co późniejszy mecz. Jedno jest pewne - trudno znaleźć drugą kolejkę, która miałaby taką sławę i stanowiła właściwie osobne wydarzenie, choć w zasadzie jest tylko przedsionkiem do dostania się na prestiżową imprezę i korty nazywane przez niektórych świątynią tenisa.

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Kolejka wraca po przerwie. Wariant normalny i oszczędny

Tymczasem "The Queue" ma opracowany regulamin, poświęcono jej mały przewodnik i konto na Twitterze, a gdy opuszcza się ją z upragnionym biletem w ręku, to można wziąć udział w badaniu satysfakcji. Stanowi właściwie odrębną od samego turnieju atrakcję. Stojący w niej wymieniają się radami w mediach społecznościowych i dzielą wrażeniami. I nie straszne są im ani upały, ani deszcze, choć z pewnością pogoda ma wpływ na frekwencję.

Wejściówki na Wimbledon można nabyć zwykle na kilka sposobów. Jednym z nich jest coroczna loteria, innym zakup w wybranych klubach tenisowych. Dzięki temu można je zapewnić sobie z wyprzedzeniem. Kolejną opcją jest zaś właśnie stanie w kolejce w parku naprzeciwko All England Lawn Tennis and Croquet Clubu. Tą metodą można nabyć je tylko na dany dzień.

"The Queue" stanowi część tradycji najstarszego turnieju tenisowego na świecie. Nie brakuje osób, które twierdzą, że współcześnie sprzedaż powinna odbywać się wyłącznie w formie online. Brytyjscy dziennikarze komentują jej funkcjonowanie z charakterystycznym poczuciem humoru.

- Mów: "Nie ma nic bardziej brytyjskiego niż stanie w kolejce, by oglądać potem tenis". Nie mów: "Wiesz, że to będzie także w telewizji, prawda?" - pisał reporter dziennika "The Guardian", zapowiadając powrót słynnej kolejki.

Przez ostatnie dwa lata bowiem jej nie było. W 2020 roku londyńską imprezę odwołano z powodu pandemii COVID-19, a w poprzednim sezonie rywalizacja co prawda wróciła, ale ze zmniejszoną liczbą dostępnych miejsc na trybunach i zmieniono metody dystrybucji wejściówek. Teraz kolejka wróciła.

W ten sposób można w ciągu dwóch tygodni kupić bilety na wszystkie korty Wimbledonu. Najdroższe są oczywiście te na trzy największe obiekty stadionowe. Ich ceny rosną stopniowo wraz z rozwojem rywalizacji. Pierwszego dnia za wejściówkę na kort centralny trzeba było zapłacić 75 funtów, na niedzielny finał męskiego singla - 240. Biletów na ostatnie cztery dni imprezy w przypadku tej areny w teorii nie są już w ogóle dostępne, choć podobno zdarza się, że do kilku pierwszych osób z kolejki uśmiechnie się szczęście. 

W przypadku wejściówek na mniejsze korty sytuacja jest odwrotna. Od drugiego tygodnia wyjściowa cena - 27 funtów - spada, bo rozgrywanych jest na nich coraz mniej spotkań. Uprawniają one też do tego, by zasiąść na słynnym wzgórzu Henman Hill, gdzie można oglądać na wielkich ekranach mecze z największych aren.

Dla osób marzących, by zajrzeć na słynne londyńskie obiekty, ale mających ograniczony budżet, pozostają dwa rozwiązania. Mogą czekać w kolejce do godz. 17, kiedy bilety na małe korty tanieją i można je nabyć nawet za 5 funtów. Funkcjonuje również formuła ponownej sprzedaży. Jeśli ktoś opuści kompleks przed zakończeniem meczów i zgłosi to, to bilet trafia do dystrybucji w "The Queue". Kibice mogą wówczas kupić np. za 15 funtów kupić wejściówkę na kort centralny. Zgodnie z informacjami od organizatorów zyski z odsprzedaży mają zostać przeznaczone na cele charytatywne.

Wielokulturowa zabawa zamiast awantur i znani goście

Najważniejszą rzeczą dla "kolejkowicza" jest karta z datą i numerem, którą otrzymuje się po dotarciu na miejsce. 

- Nie można jej zgubić. Nie zadziała też tłumaczenie, że porwał nam ją wiatr. Po otwarciu kas obowiązuje kolejność zgodnie z tym numerem - opowiada jeden ze stewardów pracujących od kilku lat przy kolejce.

Rozdawanie kart na pierwszy dzień rozpoczęło się dzień wcześniej, ale chętni gromadzili się już z trzydniowym wyprzedzeniem. Sprzedaż zaczyna się o godz. 10. W tym roku pierwsze osoby pojawiają się zwykle ok. pięć godzin wcześniej. Nie brakuje jednak też takich, które docierają na miejsce już wieczorem poprzedniego dnia, a w przeszłości byli też tacy koczujący ponad dobę.

- Pojawiają się wieczorem poprzedniego dnia pobierają karty z numerami i udają się potem na pobliskie pole namiotowe. Rano wstają i ustawiają się w kolejce - tłumaczy steward.

Twierdzi, że awantury się nie zdarzają, a jest to właśnie zasługa systemu z numerowanymi kartami. Inna osoba pracująca tam potwierdza to i wspomina, że czasem jedynie zdarzają się drobne spory dotyczące nadmiernego hałasu, który może przeszkadzać reszcie. Generalnie jednak dominuje atmosfera wielokulturowej zabawy, bo w kolejce są osoby z różnych zakątków świata. Czasem ktoś puszcza muzykę, niektórzy tańczą, inni siedzą na kocach i delektują się przyniesionym jedzeniem. Czasem pojawia się znany z kortów Wimbledonu szampan i to niezależnie od pory dnia.

Ci, którzy przyjdą nieprzygotowani na dłuższe czekanie, nie muszą się martwić. W pobliżu są punkty, w którym można kupić jedzenie i napoje. Zgodnie z regulaminem można również na pół godziny opuścić swoje miejsce, by np. podejść do pobliskiego sklepu lub skorzystać z toalety. Zamawianie jedzenia na wynos z dostawą na miejsce dopuszczone jest zaś do godz. 22. Kilka lat temu licznych czekających odwiedziło parę znanych z tenisowego świata. Kawę rozdawali im m.in. Judy Murray, mama Andy'ego Murraya, Caroline Wozniacki oraz Toni Nadal, wujek i były trener Rafaela Nadala.

Rekordowej frekwencji nie będzie z trzech powodów

Trudno znaleźć potwierdzone informacje na temat rekordowej frekwencji "The Queue", więc pozostaje poleganie na opowieściach stewardów i doświadczonych "kolejkowiczów". A oni przekazują, że w 2019 roku w ciągu jednego dnia pojawiło się tam aż 27 tysięcy osób.

- Ludzie nie mieścili się na tym terenie i stali na dwóch pobliskich boiskach piłkarskich jeden za drugim - opowiada Edward, mieszkający od kilku lat w Wielkiej Brytanii Polak.

Organizatorzy liczyli w tym roku na rekordową frekwencję na trybunach, ale sądząc po ruchu w "The Queue", raczej im ona nie grozi. 

- Ostatnio kilka osób przyszło dopiero ok. godz. 8 i jeszcze dostały bilety na kort nr 2. Jeszcze niedawno byłoby to nierealne o tak późnej porze. Generalnie jest mniej osób - opowiada steward.

Zarówno on, jak i inne osoby pracujące przy kolejce, jak i jej uczestnicy są zgodni co do powodów obniżonego zainteresowanie. Ich zdaniem wpływ miały pandemia, inflacja i...Roger Federer. Szwajcar, nazywany "królem kortów trawiastych", osiem razy triumfował w Wimbledonie i jest uwielbiany przez publiczność londyńskiego turnieju. Teraz zabrakło go w obsadzie z powodu kłopotów zdrowotnych, po których nie doszedł jeszcze do odpowiedniej formy.

Tegoroczna edycja ma zaś swojego bohatera w obsadzie "The Queue".

- Mamy tu pewnego pana, w wieku ok. 40 lat, który przychodzi każdego wieczora po nową kartę z numerem na kolejny dzień. Zna tu już każdego z nas imienia, ma też naprawdę dużą wiedzę na temat tenisa - zaznacza jeden ze stewardów.

On oraz jego koleżanki i koledzy są nieodłączną częścią kolejki, przy której pracują całą dobę. Co kilka metrów stoi osoba w charakterystycznej ciemnej marynarce, odblaskowej kamizelce i beżowym kapeluszu, która uprzejmie wita przechodzących, udziela wskazówek i nadzoruje ruchem. Wiele z nich ma co najmniej kilkunastoletni staż, a czasem nawet sięgający 30 lat.

Weteranów nie brakuje też wśród stojących w kolejce. Przyjaźniący się Chris i Richard pojawiają się w niej regularnie od 20 lat. Jeszcze nigdy nie zdarzyło im się, by nie doczekali się biletu. Mniej doświadczonym osobom radzą, by pojawiać się zawsze przed godz.7 rano, jeśli się chce mieć pewność, że nie przyjedzie się na marne. Sami jednak nie zamierzają im ułatwiać zadania, bo zapewniają, że za rok też ich nie zabraknie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.