Wystarczyło, że podczas spotkania z tenisową legendą na Wimbledonie jeden z dziennikarzy tylko zagaił, że chciałby zapytać o złe zachowanie na korcie, a Kim Clijsters już wiedziała, o kim będzie mowa. - To nawiązanie do Nicka Kyrgiosa? - upewniła się z lekkim uśmiechem. Australijczyk to naczelny "zły chłopiec" współczesnego tenisa. Niszczenie rakiet, słowne prowokowanie rywali czy kłótnie z sędziami są u niego na porządku dziennym. Można odnieść wrażenie, że funkcjonuje od jednego wybryku do drugiego i zbiera za nie kary finansowe, których zsumowanie dałoby sowitą kwotę. Nie inaczej jest podczas trwającego obecnie Wimbledonu, w którym w środę Kyrgios powalczy o pierwszy w karierze awans do wielkoszlemowego półfinału.
27-letniemu zawodnikowi nie można odmówić talentu. Jest bardzo dynamiczny i gra widowiskowo. Próbkę tego daje od ponad tygodnia w Londynie. Poza efektownymi akcjami nie brakuje jednak także z jego strony kolejnych kontrowersji. W pierwszej rundzie splunął w stronę kibica, w trzeciej nie popisał się zarówno on, jak i Stefanos Tsitsipas. Australijczyk zachowywał się niekiedy prowokacyjnie względem przeciwnika oraz napierał i obrażał arbitra, który nie ukarał Greka za uderzenie piłki w trybuny. Wśród byłych zawodników nie brakuje opinii, że jego działanie szkodzi tenisowi. W tym gronie jest m.in. jego rodak Pat Cash. Niektórzy jednak bronią krewkiego gracza.
- Jest cienka granica między złym zachowaniem a pozwoleniem komuś, by był sobą. Może czasem przesadza, ale z drugiej strony kiedy patrzę na niego, to myślę: "To jest Nick, to jego osobowość". Miałam przyjemność komentować jego mecz z Tsitsipasem i to była świetna rozrywka - zaznacza na wstępie Clijsters, która w tegorocznym Wimbledonie startuje w turnieju legend.
Belgijka przekonuje również, że to właśnie Australijczyk przyciąga nowe osoby do tenisa.
- Mam akademię w ojczyźnie, gdzie trenuje sporo dzieci. Kiedy rozmawiałam z nimi i spytałam o ich ulubionego gracza, to 90 procent wymieniło właśnie Nicka Kyrgiosa. Wciąż trzeba dbać o zwiększanie popularności tenisa. A który zawodnik zapewnia mu najwięcej uwagi? Nick Kyrgios - argumentuje.
Zachowanie 40. zawodnika rankingu ATP stanowi kontrast wobec tego, że tenis przedstawiany jest często jako sport, w którym stawia się na duży szacunek i kulturalne zachowanie na korcie.
- Faktycznie, jeśli pamiętasz Rogera Federera albo Pete'a Samprasa, a potem oglądasz ten Wimbledon i Nicka, to twoje oczy z pewnością otworzą się trochę szerzej. Ale ja wiem, że to jest dobry facet. Poza tym przyciąga do tenisa osoby, które normalnie by nie miały z nim styczności. Mam wrażenie, że nie mówi się o tym wystarczająco, a ważne, by ludzie byli sobą. Mamy przecież przedstawicieli wielu różnych kultur. Nick jest ważny dla Australijczyków rozsianych na całym świecie - analizuje zdobywczyni czterech tytułów wielkoszlemowych.
Dodaje też, że prowokowanie rywali i używanie niewybrednych słów nie razi jej aż tak bardzo, a ma to związek z jej sytuacją rodzinną.
- Może to dlatego, że mój ojciec był piłkarzem. Od dziecka byłam na trybunach, nasłuchałam się różnych rzeczy i przywykłam do tego. Dobrze się wówczas bawiłam, więc chyba jestem niewłaściwą osobą, by pytać o te kwestie - śmieje się Clijsters.
Swoje zrobiła też mocno obecna teraz w jej życiu koszykówka. Jej mąż Brian Lynch seniorską karierę zaczynał w sezonie 2000/01 w Polsce. Pierwszym klubem Amerykanina była Spójnia Stargard.
- Jestem żoną byłego koszykarza, a moja córka gra w kosza na dość wysokim poziomie. W tym sporcie jest mnóstwo rzucania wulgaryzmami. A wracając do Kyrgiosa, to dostarcza on innej energii naszemu sportowi. Czasem przesadza, bo splunięcie w kierunku kibica to już co innego. Tu powinna być postawiona granica. Ale trzeba docenić rozrywkowy aspekt, jaki Nick zapewnia - przekonuje Belgijka.
Kyrgios o pierwszy w karierze awans do półfinału w Wielkim Szlemie zagra w środę z Chilijczykiem Cristianem Garinem.