"Nic się nie stało" - tak często śpiewają polscy kibice po porażkach biało-czerwonych w różnych dyscyplinach. Często jednak robią to jednak nieco na wyrost, po prostu z miłości do barw. Tym razem piosenka "Nic się nie stało" jak najbardziej pasuje do tego, co wydarzyło się na Wimbledonie i porażki Igi Świątek w III rundzie z Francuzką Alize Cornet 4:6, 2:6.
Owszem, styl porażki może boleć, bo w dwóch setach i po słabej grze. Z drugiej jednak strony nie można mieć do polskiej zawodniczki żadnych pretensji. Ba, nawet żalu. Trzeba po prostu błyskawicznie zapomnieć o tej porażce i przypomnieć sobie co wydarzyło się do początku tego roku.
Dlaczego? Polka w tym roku dokonała bowiem czegoś nieprawdopodobnego, wspaniałego, o czym będzie się jeszcze mówić i pisać przez długie lata. Wystarczy przypomnieć liczby - 135 - przez tyle dni Iga Świątek nie przegrała meczu w światowym tourze. Miała imponującą serię 37 zwycięstw z rzędu, najdłuższą w XXI wieku. W rym roku wygrała aż sześć turniejów (w Dausze, Indian Wells, Miami, Stuttgarcie, Rzymie i Roland Garros). Każda zawodniczka w światowym tourze zamieniłaby się z Polką. Wiele nawet czołowych tenisistek w tym sezonie marzy o chociaż jednym triumfie w prestiżowym turnieju. Bo dotychczas wszystkie wygrywała właśnie Iga Świątek.
I właśnie za to - my wszyscy polscy kibice, dziennikarze - musimy zgodnie powiedzieć do Polki: Wielkie dzięki! Iga, jesteś wielka, najlepsza na świecie.
A jeśli ktoś będzie jednak krytykował Świątek, mówił, że jest słaba na trawie i nic na niej w swojej karierze nie wygra, bo to nie jej nawierzchnia, to znaczy, że raczej nie zna się na tenisie. Bo naprawdę trzeba pamiętać, że Polka ma dopiero 21 lat, a już dwa wygrane turnieje wielkoszlemowe w karierze.
Iga Świątek odpadła już w III rundzie Wimbledonu, ale nie zmienia to faktu, że wciąż jest wielka! Znając też jej charakter, zacięcie do sportu, zaangażowanie, to wróci do Londynu za rok i z pewnością dojdzie w tym turnieju wyżej. Jestem tego niemal pewien.