Do trzech razy sztuka - na wcielenie w życie tego powiedzenia liczyli w sobotę kibice Magdaleny Fręch. Dwa lata temu w Pradze 92. w rankingu WTA Polka urwała w pojedynku z 18. w tym zestawieniu Simoną Halep dwa gemy, a w styczniu w Australian Open siedem. W sobotę przegrała z byłą liderką światowej listy 4:6, 1:6.
Fręch opowiadała w piątek dziennikarzom, że wieczorem będzie szukać z trenerem słabszych stron Rumunki, bo każdy je ma. Faworytka tego dnia momentami miała problemy fizyczne - po niektórych wymianach opierała się na rakiecie i kucała. Przetrwała je jednak bez większych problemów i konsekwencji. Korzystając z bogatego doświadczenia, rozprowadzała często przeciwniczkę po całym korcie. Wyszła też z opresji, gdy Polka zaczęła ją gonić w pierwszym secie - pochodząca z Łodzi zawodniczka, przegrywając 1:5, wygrała trzy gemy z rzędu.
W meczu drugiej rundy Fręch podczas jednej z wymian upadła, czego efektem był późniejszy ból w kolanie. O ile w piątkowym meczu deblowym wystąpiła z opatrunkiem na nodze, to dzień później już bez, ale w niektórych momentach nawet nie ruszała do zagrywanych przez rywalkę piłek. Trudno zaś jednoznacznie stwierdzić, czy wynikało to z kłopotów z nogą i obaw o nią, czy też jedynie z precyzji Halep. Ta w drugiej odsłonie od stanu 1:1 dominowała już niepodzielnie.
W boksie Polki zasiadła tego dnia Agnieszka Radwańska, która przyjechała pod koniec tygodnia do Londynu na rozpoczynający się wkrótce turniej gwiazd. Była tenisistka stoczyła z Halep wiele zaciętych, ale szczęścia rodaczce tego dnia nie przyniosła.
O Rumunce było głośno w tym turnieju zanim jeszcze rozegrała pierwszą akcję. Jej nazwisko pojawiało się jako jednej z głównych kandydatek w rozmowach dotyczących inauguracji rywalizacji na korcie centralnym drugiego dnia turnieju. Głównym argumentem był fakt, że triumfowała w Londynie trzy lata temu, a w kolejnej edycji - w poprzednim sezonie - zabrakło jej z powodu kontuzji. Obecnie zaś w obsadzie nie ma obrończyni tytułu Australijki Ashleigh Barty, która zakończyła karierę.
Organizatorzy postawili jednak we wtorek na Igę Świątek jako liderkę rankingu o efektownej serii zwycięstw kontynuowanej od czterech miesięcy. Zaskakującym jest jednak to, że żadne z trzech dotychczasowych spotkań 30-letniej zawodniczki z Konstancy nie zostało wyznaczone na największej arenie.
Spotkanie jej i młodszej o sześć lat Polki umieszczono na korcie nr 2, który nazywany jest potocznie "cmentarzyskiem mistrzów" (Graveyard of champions). To właśnie na nim dochodziło do wielu sensacyjnych rozstrzygnięć, a wśród jego "ofiar" są m.in. Amerykanie Serena Williams, Pete Sampras, Andre Agassi, Niemcy Steffi Graf i Boris Becker, Hiszpan Rafael Nadal i Szwajcar Roger Federer.
Halep na tym unikanym przez wielu faworytów obiekcie zagrała teraz już w drugiej rundzie i w dwóch partiach odprawiła Belgijkę Kirsten Flipkens. W sobotę również nie dała się "klątwie".
Mająca duże kłopoty zdrowotne w poprzednim sezonie zawodniczka w tym miewa lepsze i gorsze momenty. Z Roland Garros pożegnała się już w drugiej rundzie, ale w ostatnich tygodniach pokazuje, że na na trawie czuje się bardzo dobrze i jest chyba na dobrej drodze, by wrócić do czołówki. Przed Wimbledonem zaliczyła dwa solidne występy - zarówno w Birmingham, jak i Bad Homburg dotarła do półfinału.
Fręch - mimo porażki - zaliczyła życiowy sukces. W szóstym występie w głównej drabince Wielkiego Szlema po raz pierwszy dotarła do trzeciej rundy. Dla porównania Halep cztery razy była już co najmniej w ćwierćfinale jedynie w Wimbledonie.
Polka nie opuszcza jeszcze Londynu. Teraz kontynuować będzie występ w deblu.