"To smutny dzień". Kubot wprost o przyszłości. "Jeśli nic nie ugram, to zniknę"

Agnieszka Niedziałek
- Przede mną parę turniejów, w których będę korzystał z "zamrożonego rankingu". Jeśli nic w nich nie ugram, to zniknę z tenisowej mapy - mówi wprost Łukasz Kubot. 40-latek jest w niełatwej sytuacji, a za drugą rundę debla w wielkoszlemowym Wimbledonie - decyzją ATP - nie otrzyma punktów. W Londynie miał jeszcze startować w mikście, ale w piątek wieczorem po porażce w deblu dowiedział się o rezygnacji mającej mu partnerować Marty Kostiuk. - To smutny dzień - przyznaje.

Wimbledon to dla Łukasza Kubota turniej szczególny. W 2013 roku osiągnął w nim życiowy sukces jako singlista, docierając do ćwierćfinału. Z kolei w deblu, na którym skupia się od dłuższego czasu, sięgnął tam po jeden ze swoich dwóch tytułów wielkoszlemowych. Pięć lat temu triumfował tam z Brazylijczykiem Marcelo Melo. Teraz doświadczony zawodnik miał wystąpić w tej prestiżowej imprezie w dwóch konkurencjach - deblu i mikście. W pierwszej startował razem z Szymonem Walkowem i odpadli w piątek w drugiej rundzie. Pierwotnie dzień później miał przystąpić do gry mieszanej, ale jego partnerka Marta Kostiuk wycofała się z powodu urazu.

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

- To smutny dzień. Po zakończeniu meczu debla dostałem wiadomość, że Marta ma kontuzję i nie wystąpi - przyznaje. 

Partner deblowy pomógł znaleźć partnerkę do miksta

Okoliczności zestawienia tego polsko-ukraińskiego duetu były nieco niecodzienne. Tydzień wcześniej Kostiuk zamieściła na Twitterze wpis, pytając, czy któryś zawodników chciałby z nią wystąpić. Dostała kilka propozycji, ale niektórzy gracze zastrzegali, że nie mogą zagwarantować, iż jeśli wcześniej odpadną z rywalizacji w singlu, to zostaną dłużej z powodu miksta. Ukrainka poszukiwała więc dalej, podpytując w Londynie różnych graczy. Aż pewnego dnia skontaktował się z nią Kubot. Jak się okazuje, jest to zasługa Walkowa, który przy przeglądaniu Twittera dostrzegł wspomniany post.

- Stało się to zupełnie przypadkowo, bo nie obserwuję tam Marty. Pewnie jej wpis był popularny i dlatego go dostrzegłem. Trenowaliśmy potem obok siebie, a wiedziałem, że i ona i Łukasz szukają partnerów do miksta. Potem to już się samo potoczyło - relacjonuje 26-letni Polak.

Kubot pierwotnie także w grze mieszanej chciał wystąpić z rodaczką, ale mu się to nie udało.

- Ważna była tu kwestia rankingu, żeby się dostać do obsady. Ala Rosolska miała swoje plany, Pytałem też Magdę Linette, ale nie chciała występować we wszystkich trzech konkurencjach. Dla mnie to zrozumiałe - zaznacza.

Mimo pecha dotyczącego sytuacji z Kostiuk oraz pożegnania się już z deblowymi zmaganiami stara się skupić na pozytywnych elementach związanych z tym turniejem. 

- Długo zapamiętam tę edycję. Od pierwszego dnia, kiedy przyjechaliśmy, próbowaliśmy się poznać i wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Był to widać na korcie. Cieszę się, że wystąpiliśmy razem z Szymonem. Był to nasz pierwszy turniej razem. Rozegraliśmy dwa dobre mecze. Jak zawsze mówię – w deblu decyduje jedna piłka. Cieszę się, że mogłem tu zagrać. Wróciłem po to, żeby grać turnieje Wielkiego Szlema. Jest mi bardzo smutno, że nie ma teraz punktów za Wimbledon, ale to nie ode mnie zależy - podsumowuje.

Pokrzyżowane plany

Doświadczony tenisista stracił kilka ostatnich miesięcy poprzedniego sezonu i pierwsza dwa obecnego z powodu kłopotów zdrowotnych. W efekcie znacząco spadł w rankingu, co utrudnia mu sytuację przy planowaniu kolejnych startów. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że organizacja ATP zdecydowała, iż za wyniki w Wimbledonie nie przyzna punktów, a było to efektem wykluczenia przez organizatorów Rosjan i Białorusinów.

- Pokrzyżowało mi to plany. Teraz nie ma punktów, a stracimy te z poprzedniej edycji. To też działa na moją niekorzyść. Zdaję sobie sprawę, że to mogło być moje pożegnanie z Wimbledonem. Od dwóch-trzech lat tak do tego podchodzę, że każdy następny sezon może być moim ostatnim. Z tym się trzeba zmierzyć. PESEL, zabieg, który przeszedłem - to wszystko się składa razem. Mam chęci do gry, widać to raczej. Jestem zmotywowany. Ale muszę to zaakceptować i iść dalej. A będę grał dalej, dopóki pozwoli mi na to ciało i będzie sprawiało mi to frajdę - deklaruje.

Były lider światowego rankingu deblistów obecnie jest w tym zestawieniu 112. Jak mówi, zostało mu jeszcze sześć-siedem opcji skorzystania z tzw. zamrożonego rankingu. Zamierza to zrobić latem w Ameryce Północnej i jesienią w halowych imprezach w Europie. 

- Co do przyszłości, to patrzę na to, co jest tu i teraz. Jeśli nic nie ugram w tych paru najbliższych turniejach, to zniknę z tenisowej mapy - przyznaje.

"Może o nazwisku Kubot będzie w tym roku jeszcze głośno"

Teraz podstawową sprawą jest dla niego znalezienie partnera. Zależy mu, by wystąpić w turniejach w Ameryce Północnej w parze z tym samym zawodnikiem i wypracować powtarzalność.

-  Z doświadczenia wiem, że to jedyna szansa, żeby zgrać się jako drużyna i uzyskać jakiś wynik. Co tydzień występy z innym graczem to nieco loteria. Oczywiście, może od razu "zatrybić" i pojawi się chemia, ale patrząc na czołowe duety, to grają dłużej razem - argumentuje.

W ostatnich tygodniach dwukrotnie przeszedł bolesną weryfikację. Miał nadzieję na dwa starty, które nie doszły do skutku.

- Liczyłem na wcześniejsze turnieje na trawie - nie dostałem się. To dla mnie nowa sytuacja. Bolało mnie to, że trenowałem, chciałem grać, ale siła wyższa sprawiła, że nie było mi dane. Trzeba to zaakceptować - dodaje.

Kubot zwraca uwagę, że w przypadku starszego zawodnika szczególnie ważny jest rytm meczowy. 

- Nie da się ukryć, że PESEL mam, jaki mam i tego nie zmienię. Każdy opuszczony tydzień gry działa tu na moją niekorzyść. Niedługo mistrzostwa Polski – może w nich zagram, bo będę potrzebował meczów. To na razie świeży temat, którym będę się musiał niedługo zajść - dodaje.

40-latek nie kryje też, że coraz większym wyzwaniem jest dla niego zmiana nawierzchni.

- Nie wiem, jak zareaguje ciało na kolejną. Grałem na ziemi, teraz na trawie, za chwilę są betony. Nie da się oszukać dotychczasowego przebiegu organizmu. Może to jeszcze "zatrybi" i o nazwisku Kubot będzie w tym roku jeszcze głośno - podkreśla z nadzieją.

Więcej o: