Magdalena Fręch przekazuje dobre wieści. Pora na szukanie słabych stron Simony Halep

Agnieszka Niedziałek
- Jestem na najlepszej drodze, aby w sobotę zagrać bez bólu - opowiada Magdalena Fręch, która w czwartek spędziła półtorej godziny u lekarza, dzień później zagrała trzysetowe spotkanie deblowe, a jeszcze czeka ją siłownia. W ten sposób przygotowuje się do pojedynku trzeciej rundy z Simoną Halep. - Będziemy szukać z trenerem jej słabych stron, bo każdy je ma - zaznacza tenisistka.

Magdalena Fręch już zanotowała w tegorocznym Wimbledonie życiowy sukces, awansując po raz pierwszy w karierze do trzeciej rundy Wielkiego Szlema. Radość z tego zaburzyły nieco kłopoty z nogą. Podczas akcji na początku drugiego seta czwartkowego meczu ze Słowaczką Anną Karoliną Schmiedlovą odjechała jej noga i łodzianka upadła. A później opowiedziała dziennikarzom, że najpierw przestraszyła się, że to coś poważniejszego, a ucierpiały kostka i kolano. Spotkanie dokończyła, wygrywając 6:4 6:4.

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Uraz napięciowy niełatwy do diagnozy

- Spędziłam potem półtorej godziny u lekarza. Chciałam sprawdzić, czy nic poważnego z tą nogą na pewno się nie dzieje. Po prostu chciałam mieć taką pewność, że nie doszło do żadnego naderwania, czy zerwania i mogę normalnie grać - opowiada.

Przyznaje, że obecnie dają jej znać o sobie bardziej problemy z kolanem. Nie ma ostatecznej diagnozy i wskazanej przyczyny, bo - jak mówi - o to trudno w przypadku urazów napięciowych. - Dowiedziałam się, że to nic poważnego i będę mogła kontynuować grę - wspomina.

Na piątkowy mecz drugiej rundy debla wyszła z opatrunkiem na lewym kolanie. Jak zaznacza, celem było zabezpieczenie go.

- Żebym nie myślała o tej nodze. Uważałam na nią zwłaszcza na początku, starałam się ważyć kroki. W deblu nie ma takiego biegania, nie jest to aż tak ryzykowne i nie ma aż takiego napięcia w nogach. Na początku przede wszystkim chciałam poczuć kort, bo każdy tu jest inny. Jeden jest bardziej wytarty, drugi mniej. Na tych treningowych jest już praktycznie sama ziemia i powinniśmy tak naprawdę grać na nich w innych butach. Myślę, że jestem na najlepszej drodze, żeby w sobotę zagrać bez bólu - podsumowuje 24-letnia tenisistka.

Jak dodaje, obecnie jeszcze odczuwa ból, ale nie jest to stałe odczucie, a tylko towarzyszące niektórym ruchom. - Staram się ich unikać, ale też nie przeszkadza mi to w grze - zapewnia.

W poszukiwaniu sposobu na rozregulowanie Halep

W piątek spędziła na korcie dwie godziny. Ona i Beatriz Haddad Maia awansowały do 1/8 finału, pokonując Viktorię Kuzmovą i Arantxę Rus 6:4, 5:7, 6:3. Na tym jednak nie koniec jej aktywności tego dnia.

- Czeka mnie dziś jeszcze lekka siłownia - dodaje z uśmiechem.

A wieczorem usiądzie z trenerem Andrzejem Kobierskim do analizy przed pojedynkiem z Simoną Halep. Utytułowana Rumunka, była liderka światowego rankingu i obecnie 18. rakieta globu, triumfowała na kortach Wimbledonu w 2019 roku. Będzie to trzeci w karierze pojedynek tych zawodniczek.

- W meczach z nią nie dostaje się praktycznie piłek za darmo, wszystko trzeba wypracować. Trzeba ją też zmuszać do błędu. Będziemy szukać z trenerem jej słabych stron, bo każdy je ma. Mam nadzieję, że znajdę sposób, żeby ją rozregulować - podkreśla 92. w rankingu WTA Polka, której największą słabością są żelki.

Debel z łapanki. W dwa tygodnie od rywalek do partnerek

Z 28. na światowej liście Haddad Maią grają razem po raz pierwszy. Jak określiła, są duetem z łapanki.

- Umówiłyśmy się na ostatnią chwilę. To nie było zaplanowane, takie deble najlepiej wypadają. Beatriz do mnie napisała. Okazało się, że jej partnerka miała kontuzję i nie przyleciała - wyjaśnia Polka.

Niedawno stała z Brazylijką po przeciwnych stronach kortu. W połowie czerwca trafiły na siebie w 1/8 finału turnieju WTA w Birmingham. Mecz przerwano z powodu zapadających ciemności, na co nalegała tenisistka z Ameryki Południowej. Fręch prowadziła wówczas w trzecim secie 4:2. Dzień później jednak po wznowieniu gry przegrała tę partię w tie-breaku.

- W tamtej sytuacji pretensje miałam bardziej do sędziego, bo - jak pokazały kolejne dni - można było grać dużo dłużej. Beatriz wymuszała to na nich, ale ostateczna decyzja należała do sędziego. Przez pierwsze kilka dni mnie to bolało, bo wiedziałam, że byłam w stanie wygrać poprzedniego dnia. Potem starałam się o tym zapomnieć. Takie rzeczy się zdarzają i nie mam na to wpływu - podsumowuje zawodniczka z Łodzi.

Teraz walczą z Brazylijką wspólnie, czeka je walka o ćwierćfinał. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.