Zajmująca 170. miejsce w rankingu WTA Maja Chwalińska przeszła trzystopniowe eliminacje Wimbledonu, a w meczu pierwszej rundy zachwyciła kombinacyjną grą. Jej ofiarą padła wówczas 79. na światowej liście Czeszka Katerina Siniakova, która jest utytułowaną deblistką. W drugiej rundzie Polka trafiła na 36. we wspomnianym zestawieniu Amerykankę Alison Riske. W środę znów czarowała, ale magii wystarczyło tylko na jednego seta. Drugiego zaczęła od prowadzenia 1:0, a potem przegrała 12 gemów z rzędu.
- Rywalka zagrała na innej intensywności i wytrzymałam półtora seta. Później moje ciało powiedziało po prostu "nie". Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Odczuwałam to też w każdej części ciała. Muszę się jeszcze na pewno wzmocnić fizycznie, by wygrywać z takimi dziewczynami - podkreśla Polka.
Na konferencji prasowej wyraźnie jeszcze odczuwała zmęczenie. Przyznała, że w trakcie spotkania dało jej ono o sobie znać dość nagle.
- Przy 1:3 w drugim secie uleciało ze mnie powietrze. Starałam się pobudzić, polska publiczność też mi pomagała. Niestety, nie udało się - ocenia.
Całą sytuację pochodząca z Dąbrowy Górniczej zawodniczka ocenia jednak też w kategoriach dobrego doświadczenia i nauki na przyszłość.
- To pokazuje, że idę w dobrym kierunku, ale mam jeszcze dużo pracy przed sobą. Nie obędzie się bez meczów przeciwko takim przeciwniczkom - zaznacza.
Londyńska impreza dodała jej także wiary w siebie i pewności. - W poniedziałek pierwszy raz wygrałam z rywalką z Top100. Dziś po raz pierwszy w karierze zagrałam z tak wysoko notowaną przeciwniczką. Ten turniej pokazał, że mam tenis, by grać z dziewczynami z czołówki. Natomiast jeszcze potrzebuję ogrania - zastrzega.
Po ubiegłorocznej porażce w eliminacjach Wimbledonu zawiesiła na pewien czas karierę. Zmagała się wówczas nie tylko z rywalkami, ale i depresją. Przed tym sezonem jej celem było odbudowanie rankingu na tyle, by móc znów wystąpić w kwalifikacjach tej imprezy. Zrobiła zaś znacznie więcej, ale nie zamierza zbyt długo celebrować tego sukcesu i już myśli o przyszłości.
- Na pewno ten turniej jest dla mnie wyjątkowy. Mam jednak nadzieję, że to dopiero początek, nowe doświadczenie i krok naprzód - dodaje Chwalińska.
Wróciła też wspomnieniami do swojego pierwszego startu w eliminacjach Wielkiego Szlema, co miało miejsce podczas Australian Open.
- Byłam wtedy bardzo speszona całą otoczką i zawodniczkami, które wcześniej oglądałam tylko w telewizji. Czułam się taka mała. Na tym turnieju jest już chyba tak, jak powinno, czyli mam poczucie, że każdy może grać i wygrać z każdym. Nie czuję się gorsza - zapewnia.
Dzięki efektownej grze w Londynie zebrała sporo pochwał z różnych stron. Komplementy ceni, ale też zachowuje przy tym zdrowy rozsądek.
- Bardzo się cieszę, ale wiem, że trzeba do tego podchodzić z dystansem. Bo też jest tak, że jak jest dobrze, to wszyscy nagle chwalą, a jak przegrasz, to pojawia się hejt. Bardzo się cieszę z tego powodu i to doceniam. Natomiast wiem, że muszę dalej robić swoje, mądrze pracować i doskonalić swoją grę - dodaje 20-latka.
W reakcji na decyzję organizatorów Wimbledonu o wykluczeniu Rosjan i Białorusinów organizacja WTA zdecydowała, że za wyniki w tegorocznej edycji zawodniczki nie otrzymają punktów rankingowych. To duża strata m.in. dla Chwalińskiej. Na pocieszenie pozostaje jej najwyższa w karierze premia finansowa. Za przejście eliminacji i dotarcie do drugiej rundy w turnieju głównym otrzyma czek na łącznie 110 tysięcy funtów.
- Z turniejów ITF nie da się wyżyć, więc taki zastrzyk finansowy na pewno się przyda. By mieć większy spokój psychiczny i skupić się tylko na grze. Zawsze chciałam inwestować w siebie i tę premię na pewno na to przeznaczę. Mam nadzieję, że już nie będę musiała aż tak gryźć kortu w tych turniejach ITF i walczyć o każdą złotówkę - przyznaje młoda tenisistka.
I dodaje, że w dalszej części sezonu zgodnie z wcześniejszym planem zamierza coraz częściej startować w impreza WTA.