Chwalińska dała się ponieść emocjom. I mówi o Świątek. "Dawno tego nie było"

- Nie pamiętam, co robiłam po meczu. Chyba trochę skakałam. Po prostu cieszyłam się jak dziecko - opowiada Maja Chwalińska, która w debiucie w głównej drabince Wielkiego Szlema niespodziewanie pokonała Czeszkę Katerinę Siniakovą 6:0, 7:5. Wimbledon od lat zajmuje w jej sercu szczególne miejsce, co jest zasługą słynnego Szwajcara Rogera Federera. - Był moim ulubionym tenisistą. Jako dziecko oglądałam jak tam wygrywał i ten turniej zapadł mi w pamięć - wspomina 20-letnia Polka.

Cieszyć się chwilą i dać z siebie wszystko - takie było założenie 170. w światowym rankingu Mai Chwalińskiej na pojedynek ze sklasyfikowaną o prawie 100 pozycji wyżej Katerinę Siniakovą. Jak powiedziała, tak zrobiła. Mimo trzech trzysetowych spotkań, które zaliczyła wcześniej w eliminacjach, zepchnęła znacznie bardziej doświadczoną Czeszkę na dalszy plan. Po pierwszym secie wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. W drugim rywalizacja była już znacznie bardziej wyrównana, ale znów ostatnie słowo należało do Polki, która nie pamięta celebracji sukcesu na korcie.

- Emocje mną zawładnęły. Naprawdę nie wiem, co ja tam robiłam. Wiem, że trochę skakałam. Po prostu cieszyłam się jak dziecko. To niesamowite uczucie. Niektórzy mogą mówić, że to dopiero druga runda, ale dla mnie to jest naprawdę duży krok - podkreśla.

Najpierw luz, potem stres

Przyznaje jednak, że w pewnym momencie dały jej o sobie znać też nerwy. 

- Na początku byłam szczęśliwa, że w ogóle jestem na tym korcie i chyba widać było u mnie ten luz w ręce. Czułam się naprawdę świetnie i wszystko układało się po mojej myśli. Później faktycznie był stres, to jest oczywiście normalne. Łatwo się mówi, że nie ma presji, ale wychodzisz na kort Wimbledonu i czujesz te emocje w brzuchu. Co teraz czuję? Ogólnie jestem szczęśliwa - podsumowuje.

20-latce gorzej zaczęło się układać po przerwie spowodowanej deszczem, do której doszło na samym początku drugiego seta. Uważa, że będąca utytułowaną deblistką rywalka zaczęła wtedy lepiej grać, ale jej zdaniem kluczowy był stres po jej stronie.

- To było widać po moich uderzeniach i po sposobie poruszania się po korcie. Były szanse, by ten mecz szybciej "zamknąć", a potem było bardzo nerwowo. Brakło mi tego opanowania emocji w takiej imprezie. To jest normalne - dodaje.

W ubiegłorocznym Wimbledonie zmagająca się wówczas z depresją Chwalińska odpadła w pierwszej rundzie eliminacji. Po tym starcie zawiesiła na pewien czas karierę. Jako cel na ten sezon wyznaczyła sobie odbudowę rankingu na tyle, by wystąpić znów w kwalifikacjach londyńskiej imprezy. Zrealizowała go z nawiązką, debiutując w głównej drabince Wielkiego Szlema. W rozmowie z dziennikarzami po meczu z Siniakovą przyznała jednak, że ten turniej od dawna darzy szczególnym uczuciem.

- Zawsze marzyłam nie tylko by wygrać mecz w Wimbledonie, ale cały turniej. Moim ulubionym tenisistą był Roger Federer. Jako dziecko oglądałam jak tam wygrywał i ta impreza zapadła mi w pamięć. Z juniorskich startów w niej też mam miłe wspomnienia - wylicza.

Nie wyznacza sobie jednak żadnego konkretnego terminu, w którym chciałaby spełnić to marzenie.

- Po ostatnich dwóch latach zauważyłam, że wszystko przychodzi w tym momencie, w którym ma przyjść. Takie planowanie nie ma sensu. U mnie przynajmniej się to nie sprawdza. Liczy się dla mnie to, by wiedzieć, że wszystko zrobiłam najlepiej jak potrafiłam i mieć satysfakcję z tego jak pracuję - tłumaczy.

"Z występów w imprezach ITF nie da się wyżyć"

Awans do drugiej rundy tak prestiżowych zmagań normalnie oznaczałby znaczną poprawę pozycji w rankingu. Oznaczałby, bowiem decyzją WTA i ATP tenisiści nie otrzymają za tegoroczną rywalizację w Londynie punktów. To reakcja tych organizacji na wykluczenie przez organizatorów Rosjan i Białorusinów, co wynikało z ataku zbrojnego na Ukrainę. Na pocieszenie Chwalińskiej pozostaje premia finansowa. Młoda tenisistka nie kryje, że będzie to dla niej znaczące wsparcie.

- Jestem 170. w rankingu. Podkreślam na każdym kroku, że bez wsparcia moich partnerów nie grałabym w ogóle w tenisa. Mam nadzieję, że będę teraz grała w lepszych turniejach. Z występów w imprezach ITF nie da się wyżyć - zaznacza.

Chwalińska jest rówieśniczką i bliską koleżanką Igi Świątek. Razem odnosiły liczne sukcesy jako juniorki, ale w ostatnich latach ich tenisowe życie potoczyło się zupełnie inaczej. Pierwsza ma za sobą m.in. trudną walkę z depresją i dopiero stara się odbudować, druga jest liderką światowej listy, ma w dorobku dwa tytuły wielkoszlemowe i przeżywa najlepszy czas w karierze.

- Iga jest wielką inspiracją dla wielu zawodników, zwłaszcza z Polski. Czy pytałam ją tu o rady przed debiutem? Myślę, że to trzeba przeżyć samemu. Każdy inaczej to wszystko przeżywa, ma inny charakter. Natomiast cieszę się, że w końcu jestem w turnieju, w którym jest też Iga. W wolnej chwili zjemy razem obiad, dawno tego nie było. Przypominają się juniorskie turnieje, wracają fajne wspomnienia - opowiada zawodniczka, która w drugiej rundzie zmierzy się w środę z Amerykanką Alison Riske.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.