Prawie do końca nie było wiadomo, czy Barbora Krejcikova stanie na starcie tegorocznego Roland Garros. Obrończyni tytułu walczyła w ostatnich tygodniach o powrót do zdrowia. Nie grała od lutego, gdy doznała w Dausze kontuzji łokcia. Jak już wiadomo, nie zdążyła się odpowiednio przygotować do imprezy wielkoszlemowej w Paryżu. Przegrała już w pierwszej rundzie z Diane Parry 6:1, 2:6, 3:6.
- To był trudny mecz. Spodziewałam się tego. Myślę, że jeśli chodzi o sam tenis nie było źle. Gorzej było pod względem fizycznym. Ale wiedziałam, że gdzieś muszę zacząć znów grać. Szkoda, że stało się to tutaj. Nie miałam przed Roland Garros żadnych rozegranych spotkań - wskazała Krejcikova, która jest aktualnie wiceliderką rankingu WTA. 19-letnia Parry to 97. tenisistka świata.
- Zaczęłam nieźle to spotkanie, ale potem było ciężko. Nie grałam w turniejach, a mecze to coś innego niż treningi. Rozpadłam się. Poczułam się źle fizycznie, gdy zaczęłyśmy grać dłuższe wymiany. Z czasem zaczęłam się spóźniać do piłek. Mecz się wtedy odmienił. Jednak ze stanu mojego łokcia jestem zadowolona. Nie odczuwałam bólu, to pozytywne. Chcę się poprawiać w kolejnych turniejach - dodała.
Czeszka z trudem odpowiadała na kolejne pytania. Najpierw pojawiły się pierwsze łzy w jej oczach. Przyznała, że nie jest pewna, czy gdyby nie obrona tytułu, to czy pojawiłaby się w Paryżu. - Ale w tej sytuacji nie chciałam przegapić tego turnieju - powiedziała łamiącym się głosem.
- Przez wiele tygodni nie wiedziałam, co robić. Zastanawiałam się dłużej niż sześć tygodni. Była opcja operacji, której odmówiłam. Nie chciałam jej. Szukałam innych rozwiązań. Cieszę się, że lekarze mi pomogli. Myślałam, że nie dotrę na Roland Garros, ale udało się i jestem mimo wszystko szczęśliwa, że tu jestem - powiedziała.
Chwilę poźniej Krejcikova rozpłakała się już na dobre. Poprosiła prowadzącą konferencję prasową o chwilę przerwy. Gdy wróciła po dłuższej chwili, odpowiadała już wyłącznie na pytania czeskich dziennikarzy.