Specjalność Igi Świątek. Nie ma mocnych na najlepszą rakietę świata

Agnieszka Niedziałek
Iga Świątek po raz drugi z rzędu zdobyła Rzym i pokazała, że wciąż ze świecą szukać w ostatnich miesiącach tenisistki, która okaże się od niej lepsza. Liderka światowego rankingu pokonała w finale Ons Jabeur 6:2, 6:2, wyrównując rachunki z Tunezyjką, a także przedłużając dwie imponujące serie. Wygrała 28. mecz z kolei oraz piąty turniej.

Iga Świątek i Ons Jabeur to dwie najlepsze tenisistki obecnego sezonu. Polka, która wygrała 37 meczów w tym czasie, prowadzi w rankingu Race to the WTA Finals, a Tunezyjka z 25 zwycięstwami jest tuż za nią. Obie też od jakiegoś czasu były niepokonane i jasne było, że w niedzielę seria jednej z nich zostanie przerwana. Licznik zatrzymał się po stronie siódmej rakiety świata, która wcześniej triumfowała w 11 spotkaniach. To osiągnięcie jednak blednie trochę przy wyczynie liderki rankingu WTA, która rozstrzygnęła na swoją korzyść 28 ostatnich pojedynków.

Zobacz wideo Vuković nie może narzekać na brak ofert. "Z odbieraniem telefonu nie mam problemu"

Iga Świątek nadal maszyną do wygrywania. Zabrała Jabeur jedyny spadochron

Jabeur przed finałem w Rzymie opowiadała dziennikarzom, że innym zawodniczkom prawdopodobnie brakowało w ostatnich tygodniach wiary w to, że mogą pokonać Świątek. Wskazywała też, że raszynianka jest tylko człowiekiem. W niedzielę jednak ta ostatnia potwierdziła, że na razie pozostaje maszyną do wygrywania.

Tunezyjka przed tym pojedynkiem nazwała się także żartobliwie drugim pilotem w samolocie, za którego sterami siedzi Polka. - Jutro samolot się rozbije, a jest tylko jeden spadochron. Mam nadzieję, że ja go wezmę - obrazowo opisywała sytuację. Okazało się jednak, że ów "wypadek" przetrwała wyżej notowana z zawodniczek.

Świątek w ostatnich miesiącach triumfowała kolejno w Dausze, Indian Wells, Miami i Stuttgarcie, a przed występem w Niemczech zanotowała też dwa wygrane spotkania w Pucharze Billie Jean King. Za sprawą zwycięstw w Katarze, Kalifornii i na Florydzie została pierwszą tenisistką w historii, która wygrała trzy pierwsze imprezy WTA rangi 1000 w sezonie. Mogła próbować śrubować to osiągnięcie w Madrycie, ale zdecydowała się na przerwę przed występem w Rzymie, gdzie czekała ją obrona tytułu oraz w wielkoszlemowym Roland Garros. W stolicy Włoch udowodniła, że była to dobra decyzja – w drodze po drugi z rzędu sukces na Foro Italico sięgnęła bez straty seta i straciła łącznie tylko 21 gemów.

Świątek jak burza, Jabeur zabrakło paliwa

Polka w pierwszych rundach tej imprezy miała trochę kłopotów, które były głównie wynikiem jej nierównej gry i to na to musiały liczyć jej rywalki, by nawiązać z nią w ogóle walkę. W półfinale z Białorusinką Aryną Sabalenką tenisistka trenera Tomasza Wiktorowskiego pokazała już jednak znacznie stabilniejszą dyspozycję i powtórzyła to dzień później.

Tunezyjka miała prawo tego dnia być znacznie bardziej zmęczona niż Polka. Przed pojawieniem się we Włoszech zwyciężyła w Madrycie, a w ćwierćfinale i półfinale w Rzymie była w ogromnych opałach. Oba te mecze wygrała w trzech setach i wydaje się, że w niedzielę odczuła skutki nawarstwiającego się zmęczenia.

Co prawda Polka nie rozgromiła jej tak jak to zrobiła z Karoliną Pliskovą. Czeszce w finale w stolicy Italii sprzed 12 miesięcy nie oddała nawet gema, ale niedzielne zwycięstwo również było efektowne. Tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę historię dotychczasowych pojedynków z Jabeur. Dopiero teraz wyrównała bilans meczów ze starszą o siedem lat przeciwniczką, która pokonała ją w obu ubiegłorocznych spotkaniach – podczas wielkoszlemowego Wimbledonu i w Cincinnati.

O ile jednak wtedy Tunezyjka znalazła odpowiedź na styl Polki za sprawą urozmaiconej gry i posyłanych w odpowiednim momencie skrótów, to teraz brakowało jej energii i nieraz źle dobierała uderzenia.

Oba sety miały bardzo podobny przebieg. Bardzo pewnie grająca Świątek szła jak burza i wypracowała przewagę, która pozwoliła jej spokojnie kontrolować sytuację. W pierwszym zaczęła od prowadzenia 3:0, a w drugim 4:0. W obu partiach miała krótkie momenty przestoju, ale nie miały one poważnych konsekwencji. Co prawda w drugiej odsłonie dała się raz przełamać, ale potem włączyła drugi bieg. Wówczas rywalka mogła tylko bezradnie rozkładać ręce. Na uwagę zasługuje m.in. pościg, który zakończył się sukcesem Polki w siódmym gemie drugiego seta gdy serwowała. Odrobiła wówczas stratę 0:40 i cztery "break pointy". Po ostatniej akcji meczu zaś skuliła się na korcie i rozpłakała ze szczęścia.

Jednostronne finały specjalnością Świątek

Świątek odebrała Jabeur szansę na to, by zostać trzecią tenisistką w historii, która wygrała w jednym roku tuż po sobie zarówno "tysięcznik" w Madrycie, jak i w Rzymie. Dokonały tego tylko Rosjanka Dinara Safina w 2009 roku oraz cztery lata później Amerykanka Serena Williams.

To ósmy finał turnieju WTA z udziałem 20-letniej raszynianki i siódmy wygrany przez nią. Wszystkie zwycięstwa w decydujących pojedynkach odniosła nad tenisistkami z Top10 światowej listy. Mało tego, w żadnym z nich nie straciła łącznie więcej niż pięć gemów. Nie powiodło jej się tylko przy pierwszym podejściu – w 2019 roku w Lugano. Najcenniejszym triumfem w jej karierze pozostaje sukces w Roland Garros sprzed dwóch lat.

Występ w Rzymie był ostatnim sprawdzianem Polki przed tegoroczną edycją paryskiej imprezy wielkoszlemowej, która rozpocznie się 22 maja. Po tym, co ostatnio prezentuje, wydaje się, że trudno będzie znaleźć kogoś, kto mógłby jej zagrozić na "mączce" w stolicy Francji. Oddała przeciwniczkom zaledwie jednego z ostatnich 43 setów.

- Cały czas sama siebie zaskakuję tym, że jestem w stanie grać wciąż coraz lepiej. Mam wrażenie, że potrafię teraz uwierzyć, iż naprawdę możliwości są nieograniczone - zaznaczyła przed finałem w Rzymie Świątek.

Teraz sprawdzi to pod paryskim niebem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.