Trzy godziny i dwie minuty - tyle trwał półfinał imprezy w Stuttgarcie pomiędzy Igą Świątek a Ludmiłą Samsonową. Górą była Polka 6:7, 6:4, 7:5. To spotkanie zapamiętamy na długo. Dawno już nasza tenisistka nie była w takich opałach.
Zaczęło się bardzo przewidywalnie - w pierwszym secie Świątek prowadziła 4:1. Potem jednak Samsonowa dogoniła liderkę rankingu WTA. Rosjanka wygrała pierwszą partię w tie-breaku, przerywając serię zwycięskich setów Świątek.
Drugi set był również bardzo zacięty. W oczy naszej zawodniczki mogło zajrzeć widmo przegranej po 21. zwycięstwach z rzędu. Z jej perspektywy było już 6:7, 4:4. Zagrożenie, jakiego już dawno Polka nie czuła, wygrywając ostatnie trzy prestiżowe imprezy WTA 1000 w Dausze, Indian Wells i Miami.
I choć w sobotę było bardzo ciężko, Iga Świątek raz jeszcze udowodniła, że w pełni zasługuje na miano liderki światowego rankingu. Pokonała doskonale dysponowaną tego dnia Ludmiłę Samsonową. Rosjanka imponowała przygotowaniem fizycznym, bardzo mocno i nisko zagrywanymi piłkami. Trafiała w ostatnie centymetry kortu, zmuszała Polkę do nadludzkiego wysiłku. A mimo to nie dała rady awansować do finału.
Świątek wygrała nie tylko z rywalką, ale także z własnymi słabościami. Już w piątek w ćwierćfinale z Emmą Raducanu było u niej widać niespotykane w ostatnich tygodniach emocje, dużą nerwowość. To oczywiście naczynia połączone, bo gdy przeciwniczki grają lepiej, sam popełniasz więcej błędów. Tych błędów z Raducanu i Samsonową było ze strony Świątek sporo. Sporo było też irytacji, sygnałów o braku pogodzenia się z popsutą piłką. Ale nawet w tych okolicznościach nasza tenisistka była w stanie przechylić szalę na swoją korzyść.
To szóste w tym sezonie zwycięstwo Igi Świątek w spotkaniu, w którym jako pierwsza przegrała seta. W całym poprzednim roku odniosła tylko trzy takie wygrane. Nawet jeśli nie ma najlepszego dnia, charakterem jest w stanie nadrobić wszystko. To już oklepane sformułowanie w sporcie, ale warto je przypomnieć: po tym poznaje się największych mistrzów, że wygrywają w każdych warunkach, także wtedy gdy „nie idzie".
Ostatnie tygodnie są najbardziej szalone w karierze Igi Świątek. Trzy wygrane turnieje rangi WTA 1000, historyczna seria zwycięstw, niespodziewana rezygnacja Ash Barty, zastąpienie Australijki na pozycji numer jeden WTA, występ w Polsce, wzrost popularności, właściwie brak czasu na przygotowania do zmiany nawierzchni. W USA Polka grała na nawierzchni twardej, podobnie w Radomiu w Billie Jean King Cup, a po kilku dniach wyszła na mączkę w Stuttgarcie. Eksperci podkreślają, że szybkie przestawienie się z kortów na korty nie jest łatwe. Polka udowadnia, że dla niej nie ma rzeczy niemożliwych.
W niedzielę Iga Świątek zmierzy się w finale niemieckiego turnieju z Białorusinką Aryną Sabalenką. Kluczowe pytanie dotyczy kondycji fizycznej 20-latki z Raszyna. Czy zdoła się odbudować po sobotnim maratonie w Samsonową? Spotkanie finałowe rozpocznie się o 13:00 czasu polskiego. Transmisja w Canal Plus.
Tradycyjnie warto przypominać, że w Stuttgarcie Iga Świątek nie powinna w ogóle rywalizować ani z Ludmiłą Samsonową w półfinale, ani z Aryną Sabalenką w finale. Rosjanka i Białorusinka powinny być zawieszone w występach - tak jak w innych dyscyplinach sportowych - w związku z inwazją Rosji na Ukrainę przy wsparciu Białorusi. Władze tenisa dopuściły, by zawodnicy z tych dwóch krajów rywalizowali jako tenisiści neutralni, a ostatnio sprzeciwiają się decyzji organizatorów Wimbledonu o wykluczeniu Rosjan i Białorusinów z tegorocznej edycji londyńskiego turnieju.