Polska gotowa wyłożyć 10 mln dol. na stół. Za finały Pucharu BJK. "Mamy szansę wygrać"

- Faworytem nie jesteśmy, ale fajnie byłoby zorganizować tegoroczny turniej finałowy, bo mamy szansę go wygrać. Ale jeśli nie będziemy gospodarzem, to wygramy na ziemi brytyjskiej - mówi o Pucharze Billie Jean King prezes PZT Mirosław Skrzypczyński. O budżet imprezy się nie martwi: - 10 mln dol. gwarancji finansowej to nie jest coś, czego nie jesteśmy w stanie położyć na stole.

Informacja o tym, że Polska planuje się starać o organizację tenisowego turnieju finałowego pucharu Billie Jean King, pojawiła się w sobotę, zaraz po tym, jak Polki zapewniły sobie w Radomiu wygraną z Rumunkami w barażu i awans do listopadowej imprezy. Prezes Polskiego Związku Tenisowego Mirosław Skrzypczyński zapowiedział w rozmowie ze Sport.pl, że aplikacja zostanie wysłana we wtorek. Jak zapewnia teraz, termin został dotrzymany, a Polska jako ostatnia dołączyła do grona kandydatów.

Zobacz wideo Iga Świątek podekscytowana występem w Polsce. "Chcę czerpać energię z trybun"

- ITF nazywa ten etap procesem poszukiwania gospodarza. To rozmowy, negocjacje, wymiana pytań i odpowiedzi. Nie wiemy, kiedy nastąpi rozstrzygnięcie. Nie jesteśmy jedynymi, którzy chcą organizować ten turniej. Przypuszczam, że kandydatur może być kilka - zaznacza w rozmowie ze Sport.pl Skrzypczyński.

Oficjalnie kontrkandydatów Polacy nie znają. W kuluarach słychać głosy, że na pozyskanie imprezy liczy Wielka Brytania. Reprezentacja tego kraju przegrała baraż z Czechami 2:3 i ze względu na odległe miejsce w rankingu jedyną opcją, by dołączyć do obsady turnieju finałowego, jest rola gospodarza oraz otrzymanie dzikiej karty. Tamtejsza federacja ma mocną pozycję na arenie międzynarodowej i duży budżet.

- Zasada jest prosta - trzeba wyłożyć 10 mln dol. To są gwarancje finansowe, żeby podejść do tematu. To nie jest żadna tajemnica. My te gwarancje mamy. To nie jest coś, czego nie jesteśmy w stanie położyć na stole. Ale różnego rodzaju inne pozakulisowe rzeczy odgrywają decydującą rolę. Gdyby Brytyjki awansowały z barażu, to sądzę, że Polska miałaby organizację turnieju finałowego w kieszeni. Natomiast w obecnej sytuacji myślę, że może być problem - stwierdza szef PZT.

Wrocław tenisowym miastem. Liczenie na potknięcie Brytyjczyków

Jednocześnie zapewnia, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona i wszystko może się wydarzyć. Dodaje, że krajowa federacja ma pomysł na organizację imprezy. W sobotę jako gospodarza w przypadku polskiej kandydatury wskazał Zieloną Górę. – Innej opcji nie widzę – zaznaczył wtedy. Ale pomysł ewoluował.

- Prawdopodobnie turniej odbyłby się w dwóch miastach, w każdym rywalizowałyby po dwie grupy. Myślę, że obok Zielonej Góry byłby to Wrocław. Ma on odpowiednią bazę, prezydent tego miasta gra w tenisa, jest mocno prosportowy, a przede wszystkim tamtejsza publiczność jest mocno tenisowa, są tam duże tradycje. Atutem jest też odległość od Zielonej Góry – niespełna półtorej godziny autostradą. Teraz już tylko musimy się uzbroić w cierpliwość, czekać i mieć nadzieję, że Brytyjczycy się w pewnym momencie potkną. Wydaje się, że to silna i potężna organizacja, ale trzeba to wszystko jeszcze zorganizować i położyć pieniądze na stole. Wszystko się wydaje proste, ale nie zawsze tak jest - przekonuje działacz.

Na pierwszym etapie starań o organizację finałów nie trzeba było podawać, w jakim mieście lub miastach one się odbędą. Na razie też nie doszło do żadnych konkretnych ustaleń z władzami Wrocławia.

- Jak zostaniemy wybrani, to wtedy będziemy rozmawiali na poważnie. Ale myślę, że tu nie ma żadnego problemu. Prezydent Wrocławia i władze samorządowe zawsze deklarują pomoc, jeśli chodzi o tenis. Dużo się tam dzieje, Hubert Hurkacz jest z Wrocławia, dwie drużyny będą grały w Superlidze. To tenisowe miasto - wylicza Skrzypczyński, nawiązując do ruszających pod koniec maja rozgrywek pod szyldem PZT.

Zapewnia też, że oba miasta dysponują infrastrukturą sportową, jak i bazą noclegową. Każda z lokalizacji musiałaby zapewnić kort meczowy oraz dwa, a najlepiej trzy korty treningowe z taką samą nawierzchnią.

- Oba miasta mają wiele plusów: bliskość granicy, lotniska, wszystko jest na miejscu. Nie chcę teraz wymieniać wszystkich zalet. Będziemy to robić, jeśli dostaniemy organizację tego turnieju. Faworytem nie jesteśmy, ale nie narzekamy. Jak nie zostaniemy wybrani, to mam nadzieję, że będziemy następnym razem aplikować. Aczkolwiek fajnie byłoby teraz, bo nie ukrywamy, że mamy szansę w tym roku wygrać tę imprezę. Jeśli nie będziemy gospodarzem, to wygramy na ziemi brytyjskiej. Niezależnie od tego, gdzie, to będziemy chcieli to wygrać. Powiedziała to sama Iga Świątek - zaznacza prezes PZT.

Zielona Góra zawsze gotowa

Na co dzień mieszka on w Zielonej Górze. W 2019 r. w tym mieście odbył się turniej Fed Cup (poprzednia nazwa Pucharu Billie Jean King) Grupy I Strefy Euroafrykańskiej z udziałem Polek, a w grudniu ubiegłego roku mecz towarzyski Polska-Czechy, który uświetnił obchody 100-lecia krajowej federacji. Nieraz odbywają się tam też zgrupowania kadry. Teraz w kontekście starań o kolejną międzynarodową imprezę tenisową znów pojawia się opcja Zielonej Góry.

- Żeby organizować taką imprezę, musi być odpowiednia baza, czyli kort główny meczowy, korty treningowe o tej samej nawierzchni. Hala musi spełniać odpowiednie wymogi, np. co do wysokości obiektu, szatni, całej infrastruktury. To ogromne przedsięwzięcie i żeby ono nie pociągało za sobą ogromnych dodatkowych kosztów, to szukamy miejsc, które są już przygotowane, by temu sprostać. Nie jest naszą winą, że w Warszawie w tej chwili nie ma pół obiektu, gdzie można coś takiego zrobić, a w innych miastach jest jedna hala widowiskowa i tyle. Spodek jest fajny, ale - z całym szacunkiem - to wiekowa hala i gdyby coś się chciało tam zrobić, to - delikatnie mówiąc - trzeba najpierw zrobić remont - tłumaczy Skrzypczyński.

I przy okazji zaprzecza w odpowiedzi na pytanie, czy zgłosili się przedstawiciele innych miast, którzy byliby chętni do podjęcia się roli gospodarza. - Nikt się nie zgłaszał, bo każdy doskonale zdaje sobie sprawę z potencjału, jaki ma. Obiekty muszą być w miarę nowe. Nie mamy dwóch lat na przygotowania. Trzeba sobie zdawać sprawę z rangi tego wydarzenia. Przyjeżdżają najlepsze tenisistki świata – to wymaga odpowiedniego standardu. To wymogi, których nie da się uniknąć – podkreśla.

Działacz dodaje też, że pod uwagę brane są miasta, który władze mają odpowiednie nastawienie do współpracy.

- Jeśli ktoś będzie chciał za udostępnienie hali gigantycznych pieniędzy to... To musi wręcz odwrotnie działać. Taka impreza to olbrzymia promocja miasta, więc ono musi zapłacić, partycypować w kosztach. Jest u nas dużo ośrodków, które oczekują, byśmy to my im jeszcze płacili za nią – zaznacza.

A czy Zielona Góra jest gotowa podjąć się organizacji tak ważnego turnieju? - Zielona Góra zawsze jest gotowa – deklaruje szef PZT.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.