• Link został skopiowany

"Nigdy nie mówiłam, że byłam molestowana". Shuai Peng prostuje. Ale czy z własnej woli?

Kacper Sosnowski
"Nigdy nie mówiłam, że byłam molestowana. Zostałam źle zrozumiana. Post usunęłam, bo tak chciałam. Nigdzie nie zniknęłam" - przekonuje tenisistka Shuai Peng w pierwszym wywiadzie dla niezależnych mediów od czasu umieszczenia przez nią alarmującej wiadomości w chińskiej sieci. Analitycy zastanawiają się jednak: czy Shuai Peng na pewno mówi to z własnej woli?
Chinka Peng Shuai w Australian Open, styczeń 2020 r.
Fot. Andy Brownbill / AP

Na początku listopada 2021 r. Shuai Peng umieściła na chińskim komunikatorze Weibo niepokojący, ale i przejmujący wpis. Napisała o relacjach, jakie łączyły ją z byłym wicepremierem i członkiem Stałego Komitetu Biura Politycznego. Przyznała, że 10 lat temu miała romans ze Zhangiem Gaoli, z którym przed trzema laty spotkała się ponownie, gdy już ten zakończył polityczną karierę.

Zobacz wideo Świątek nie zagra w finale AO. "Była trochę zestresowana na początku"

"Powiedziałeś wtedy, że nigdy o mnie nie zapomniałeś przez ostatnie siedem lat i że zaopiekujesz się mną. Powiedziałeś tak, ponieważ byłam przerażona i spanikowana, i wciąż żywiłam do ciebie uczucia sprzed lat. A potem tak, uprawialiśmy seks. Tego popołudnia nie wyraziłam na to zgody. Cały czas płakałam" - brzmiał fragment wpisu.

"Premier i ja", Chińczycy blokowali wszystkie niewygodne wpisy

Post widniał 34 minuty. Nie miał dużego zasięgu, zobaczyło go mniej więcej tysiąc osób. A potem zniknął. Zaczął się też proces cenzury zawartych w nim informacji. Proces, bo, gdy wiadomości o sugestii wykorzystania seksualnego Shuai Peng przez Zhanga Gaoliego zaczęła być przekazywana dalej, chiński system zaczął blokować imiona i nazwiska dwojga. Walczył też z użytkownikami stosującymi ich inicjały, czy specjalnie przekręcającymi litery w nazwiskach.

Po jakimś czasie - według analizującego sprawę amerykańskiego serwisu China Digital Times - blokowane w sieci były nawet posty dotyczące tenisa, nie mówiąc o wiadomościach z minionych lat dotyczących Shuai Peng i Zhang Gaoli. Wyłączono także wyświetlanie tematów kontekstowych np. tego dotyczącego romansu brytyjskiego polityka Matta Hancocka. Jego wątek stał się bowiem pretekstem do sarkastycznych dyskusji internautów na temat niewłaściwych zachowań urzędników.

W pewnym momencie doszło do tego, że na Dubanie (portal umożliwiający dzielenie się informacjami na temat filmów, książek i muzyki) blokowano wpisy dotyczące koreańskiego serialu telewizyjnego "Premier i ja". Sprytni chińscy użytkownicy do sprawy Peng i Gaoli zaczęli używać również tego hasła.

W końcu o sprawie Shuai Peng zaczęły pisać także zagraniczne media. Informowały, że tenisistka oskarża byłego chińskiego polityka o gwałt. I dodawały zatrważający ciąg dalszy - że dziś nie ma z nią kontaktu, nie wiadomo gdzie jest. Powstały akcje z odpowiednimi hasztagami, a w sprawę włączyli się znani sportowcy i politycy. Z tą burzą w Chinach też sobie jednak radzono.

"Jaka napaść? Wpis skasowałam, bo tak chciałam"

Wszystkie te szczegółowe tłumaczenia i przypomnienia wydarzeń z ostatnich miesięcy w kontekście wywiadu, jakiego Shuai Peng udzieliła właśnie na łamach "L’Equipe", mogą być ważne. Pokazują, jak działa tamtejszy system, który rzeczy niewygodne zwyczajnie usuwa. Wczytując się teraz w wyjaśnienia tenisistki, która 2 listopada wszczęła alarm, można odnieść wrażenie, że cała sprawa była burzą w szklance wody. Że nie stało się nic, albo że doszło do nieporozumienia.

- Ten post spowodował olbrzymie nieporozumienie na świecie. Chciałabym, żebyśmy nie deformowali jego znaczenia. Żeby w mediach nie dochodziło do jego nadinterpretacji - przekonywała tenisistka.

- Nie rozumiemy. Było w nim oskarżenie o napaść seksualną. Co pani chciała tym wpisem przekazać? - dopytywali dziennikarze "L’Equipe".

- Napaść seksualną? Nigdy nie powiedziałam, że ktokolwiek dopuścił się wobec mnie napaści.

- Po publikacji tego postu przepadła pani bez śladu. Nie było z panią kontaktu. Dopiero po dwóch tygodniach zobaczyliśmy fotografie ze znajomymi.

- Nie zaginęłam. Wszyscy mogli mnie zobaczyć. Po prostu wiele osób wysłało mi w tym samym czasie wiadomości. Nie mogłam na wszystkie odpowiedzieć. Moi najbliżsi byli jednak ze mną w kontakcie. Pisałam też do ludzi z federacji tenisowej WTA, choć była wtedy jakaś wymiana systemu informatycznego i wiem, że wiele osób miało problemy z mailami. Zupełnie nie wiem, dlaczego rozpowszechniono informację, że zniknęłam?

- Czemu pani wpis na Weibo szybko zniknął?

- Bo go skasowałam.

- Dlaczego?

- Dlaczego? Bo tak chciałam.

Więcej o sytuacji w Chinach przeczytasz na Gazeta.pl

Unikanie pułapek i doświadczanie spokoju

Ten fragment wywiadu z "L'Equipe" jest opatrzony kilkoma przypisami. Dziennikarze odnotowują, że tenisistka kilka razy szukała właściwych słów, ale przy pytaniu o skasowany post odpowiedziała stanowczo i pewnie.

Wątek ewentualnych problemów czy nieprzyjemności ze strony chińskich władz jest nieco rozmyty. Shuai Peng unikała konkretnej odpowiedzi na to pytanie, opisując jedynie, że jej życie prywatne nie powinno się mieszać ze sportem i polityką. Zapewniła, że jej funkcjonowanie od listopada się nie zmieniło. - Jest takie, jak powinno być, nic specjalnego się nie dzieje - oznajmiła. Dodała, że jest kobietą jak każda inna" "czasem szczęśliwą, czasem smutną, czasem zestresowaną". Co do zagranicznych wyjazdów i zaproszenia ze strony Thomasa Bacha (szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego) do Szwajcarii, tenisistka zaznaczyła, że do tej pory wyjeżdżała z kraju na zawody sportowe lub w związku z leczeniem kontuzji, sugerując, że to się nie zmieni.

Dodała, że nie miała pojęcia o całej akcji, która powstała na świecie (#uwolnićShuaiPeng, #gdziejestShuaiPeng), nie zdawała sobie sprawy z tego, że stała się głównym tematem zagranicznych dzienników i portali. Zaznaczyła, że nie ogląda zagranicznych wiadomości i słabo czyta po angielsku. Przypominała, że rozmawiała już z chińskimi mediami i wszystko wyjaśniła. Była też zaskoczona, że przez e-mail i SMS-y zgłosił się do niej psycholog z WTA z pytaniem, czy nie potrzebuje wsparcia. Wobec braku odpowiedzi ten być może uznał, że zniknęła. Dodała, że rozmawiała też z szefem WTA i przekazała mu, że wszystko jest dobrze. Podobnie było kilka dni później przy okazji rozmowy z Bachem, gdy ten przybył już do Chin na igrzyska. W czasie rozmowy z "L’Equipe" podziękowała wszystkim za troskę i życzyła też "by między narodami było mniej antagonizmów i więcej zrozumienia" oraz żeby "każdy był szczęśliwy, unikał pułapek i doświadczał spokoju". To dość osobliwe i oryginalne życzenia. Przy sportowych kwestiach wielokrotnie zaznaczała, że mając 36 lat i borykając się z różnymi urazami i bólem ciała, raczej nie będzie w stanie przystąpić już do zawodowej rywalizacji na najwyższym poziomie.

Fot. Hamish Blair / AP

Scenariusz bezpiecznego prostowania sprawy

Wywiad dla "L’Equipe" redakcja załatwiała przez MKOl i Chiński Komitet Olimpijski. Przeprowadzony był pod kilkoma warunkami. Zawodniczka zapowiedziała, że chce wypowiadać się po chińsku, poprosiła także o pytania wcześniej. Strona chińska poprosiła, by tekst opublikować "bez komentarzy".

To, co mówiła Peng, tłumaczył M. Wang Kan z Chińskiego Komitetu Olimpijskiego. Ten jednak sam polecił, aby dziennikarze mieli zapis audio wywiadu i w razie potrzeby skorzystali też z przekładu swojego tłumacza w Paryżu. Dziennikarze rozmawiali z Chinką w hotelowym pokoju, w którym urzędują przedstawiciele Chińskiego Komitetu Olimpijskiego. Ponoć oprócz nich nikt o wywiad z tenisistką nie prosił. Opisali zawodniczkę jako "uśmiechniętą, choć trochę spiętą". Co ciekawe, na rozmowę przyszła w bluzie chińskiej reprezentacji hokeja. Dziennikarze zaznaczyli, że zadali więcej pytań niż zawodniczka wcześniej od nich dostała, a wywiad trwał niemal godzinę, zamiast 30 minut.

Czy po tej rozmowie tenisowy świat może być spokojniejszy, czy wręcz przeciwnie? Przypomnijmy, że pod koniec ubiegłego roku władze WTA odwołały wszystkie turnieje zaplanowane w Chinach i chciały wnikliwego wyjaśnienia sprawy.

- Nie mógłbym z czystym sumieniem prosić nasze zawodniczki o występy w kraju, w którym Peng Shuai nie może się swobodnie komunikować i wygląda na to, że została zmuszona to wycofania swoich zarzutów o napaść seksualną - argumentował wówczas szef WTA Steve Simon.

- Nie jest możliwe, by zanalizować to, co zaszło między Peng Shuai i Zhangiem Gaoli. Nie da się wniknąć w jej psychikę i w jej emocje, poznać przyczyn napisania tego postu. Możemy jedynie zakładać, że została poddana molestowaniu, a post napisała pod wpływem impulsu, chęci wylania z siebie emocji, powiedzeniu o przestępstwie czy złamaniu zasad obyczajności przez byłego ważnego partyjnego urzędnika - mówi Sport.pl Marcin Przychodniak, analityk do spraw Chin Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

- Analizować można natomiast to, co się wydarzyło po napisaniu przez nią tej informacji. Choć to też jest przypuszczenie. Mechanizm tej sprawy jest dość charakterystyczny - zaznacza Przychodniak, który już w listopadzie w rozmowie z TOK FM zaznaczał, że władze będą dążyły do bezpiecznego wyciszenia sprawy.

"Czy ona to robi z własnej woli?"

Można uznać, że tak się właśnie dzieje. - Wygląda na to, że Shuai Peng robi wszystko by wyciszyć aferę. Pytanie, czy ona to robi z własnej woli? Czy rzeczywiście uznała, że popełniła błąd? Że w emocjach napisała coś nie tak i się z tego wycofuje, że nie była molestowana? Choć teraz takie tłumaczenie jest dla mnie trochę nielogiczne. A może tenisistka została do tych wyjaśnień przymuszona, nakłoniona, czy o nie poproszona? Tu w grę mogą wchodzić różne elementy nacisku. To jest przecież czynna tenisistka, chce jeździć po świecie, być może nie trzeba było wiele, by ją do pewnych rzeczy nakłonić. Ale czy tak się stało, tego nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, możemy jedynie przypuszczać na podstawie mechanizmów działania Komunistycznej Partii Chin - wyjaśnia Przychodniak.

- Ze względu na międzynarodowy wymiar sprawy i trwające igrzyska władze chińskie prawdopodobnie uznały, że najbardziej wiarygodne będzie, jeśli ona sama tych wyjaśnień udzieli. Można to wtedy traktować jako przygaszenie niewygodnego tematu. Bo kto teraz będzie skłonny do zarzutów w kierunku Chin, skoro sama Peng Shuai dała znak, że właściwie to wszystko jest dobrze i sprawy nie ma? – pyta ekspert.  

Więcej o: