Dwa lata temu Hubert Hurkacz dotarł do III rundy Wimbledonu. Przegrał w niej z Novakiem Djokoviciem. Po dobrym meczu. Było 5:7, 7:6, 1:6, 4:6. Były - zwłaszcza w pierwszym i drugim secie - takie akcje, po których serbski mistrz stał jak zahipnotyzowany, próbując zrozumieć, jak 22-latek z Polski te wymiany wygrał.
Wtedy Djoković bronił na Wimbledonie tytułu. I go obronił. Po pasjonującym finale trwającym aż 4 godziny i 57 minut pokonał Rogera Federera 7:6, 1:6, 7:6, 4:6, 13:12.
Teraz w ćwierćfinale Wimbledonu Federera w trzech setach pokonał Hurkacz. W ostatnim 6:0, a tak Szwajcar, ośmiokrotny triumfator turnieju, nie przegrał na nim nigdy wcześniej.
W tej edycji najstarszego tenisowego turnieju świata Hurkacz nie tylko wyeliminował historyczny numer jeden w ćwierćfinale. Rundę wcześniej był lepszy od światowego numeru 2, Daniiła Miedwiediewa.
Czwarta runda, ćwierćfinał i półfinał: w sumie o trzy rundy więcej od trzech rund z 2019 roku. A tamten Wimbledon, zakończony przegranym meczem z Djokoviciem, aż do teraz pozostawał dla Hurkacza najlepszym turniejem wielkoszlemowym w życiu.
24-letni dziś wrocławianin może nie rozwinął się w jednego z najlepszych tenisistów świata tak szybko, jak wtedy chcieliśmy. Na pewno teraz też nasze oczekiwania nie zostały do końca spełnione, bo marzył nam się kolejny mecz Hurkacz - Djoković. W finale.
Te marzenia przekreślił Matteo Berrettini. Numer 9 rankingu ATP nie jest tenisistą szczególnie utytułowanym. Ale już o wiele dojrzalszym od Polaka notowanego jeszcze na miejscu 18., a od poniedziałku na 11. Hurkacz dwa tygodnie temu miał na Wimbledonie następujący bilans: pierwsza runda i trzecia runda, w sumie dwa mecze wygrane i dwa przegrane. A we wszystkich turniejach wielkoszlemowych: 18 meczów, z czego wygranych 6.
Włoch jest starszy od Polaka tylko o rok, ale on już był półfinalistą US Open i ćwierćfinalistą Roland Garros. On przed meczem z Hurkaczem deklarował, że półfinał Wimbledonu to nie koniec jego drogi.
Nie ma sensu zgadywanie czy Hurkacz po pokonaniu Federera, swojego idola, poczuł się nasycony. Świadomie na pewno nie. Ale może nie był aż tak głodny jak Włoch, bo już osiągnął życiowy sukces. A Włoch wiedział, że ciągle jeszcze na taki musi popracować.
On w półfinale serwował asy grubo ponad 200 km/h, a kiedy trzeba było, wykazywał się precyzją i sprytem. Natomiast Hurkacz szybko całkowicie się zaciął. Duże błędy przeplatał jeszcze większymi. Woli walki mu nie brakowało, nerwy próbował opanowywać. Ale gdy z 3:2 zrobiło się 3:6, 0:6, było już piekielnie trudno odmienić ten mecz.
Polak próbował. W trzecim secie dotrzymywał kroku rywalowi, doprowadził do tie-breaka i go wygrał. To cenne, że zdołał wyhamować pędzącego rywala. Ale więcej zrobić nie dał rady.
Więcej chcemy zawsze, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia - wiadomo. Ale półfinał Wimbledonu to już bardzo dużo. Zwłaszcza na dwa tygodnie przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich w Tokio. Hurkacz przyjechał do Londynu po sześciu porażkach z rzędu. On z sześciu poprzednich turniejów rozgrywanych w kwietniu, maju i czerwcu pięć kończył w pierwszych rundach! Pamiętajmy, jak sobie poradził z tymi wszystkimi porażkami, które przyszły po wygranym turnieju w Miami.
To cenna podpowiedź, gdy zaczniemy się zastanawiać, jak Hubert może zareagować na przegrany półfinał Wimbledonu. Podkreślmy: półfinał Wimbledonu!