To było prawdziwe szaleństwo na korcie centralnym. I to jeszcze w trakcie gry. Od początku czwartego seta, po niemal każdej wygranej piłce przez Szkota, publiczność głośno krzyczała z radości, a sędzia prowadząca mecz musiała ją uciszać. Po piłce meczowej, którą Murray wygrał przepięknym lobem, na trybunach zapanowała euforia. Dwukrotny zwycięzca Wimbledonu i dwukrotny mistrz olimpijski Andy Murray otrzymał owację na stojąco, a potem kamery uchwyciły olbrzymią radość dwóch ok. 30-40 letnich mężczyzn, którym podarował parasolkę i ręcznik.
- Początek i koniec był fajny, ale drugi akt tego przedstawienia już nie bardzo, przegrałem dwa sety. Było jednak na trybunach kilku osobników, którzy daliby wszystko, bym wygrał. Atmosfera była naprawdę kosmiczna. W końcówce potrafiłem dzięki temu zagrać niewiarygodne piłki - powiedział Murray po meczu ze łzami w oczach.
Brytyjczyk nie krył wzruszenia już miesiąc temu. Wówczas bowiem po raz pierwszy od trzech lat zagrał na swoich ulubionych kortach trawiastych, na turnieju Queen's Club. Miał tak długą przerwę, bo w ostatnich latach stoczył długie batalie z kontuzjami, które prawie całkowicie wstrzymały jego karierę. Po porażce w drugiej rundzie z Matteo Berrettinim (9. ATP) 3:6, 3:6 powiedział, że nie jest dobrze, bo nie był w stanie odbijać mocnych serwisów Włocha. Teraz okazało się, że wciąż potrafi to robić. W dodatku z metalowym implantem w kości udowej i ze sztuczną panewką w kości biodrowej. To pamiątki po operacji wstawienia endoprotezy biodra.
Problemy Murraya z biodrem zaczęły się połowie sezonu 2017, ale Szkot nie zdecydował się na operację. Zabiegł przeszedł dopiero w styczniu 2018 roku, lecz niewiele to pomogło. W Australian Open w 2019 roku odpadł już w 1. rundzie z Hiszpanem Roberto Bautistą-Agutem. Przegrał, ale po jakiej walce! 4:6, 4:6, 7:6 (5), 7:6 (4), 2:6. Wydawało się, że to koniec jego pięknej sportowej kariery, w której aż trzy razy wygrał turniej wielkoszlemowy (oprócz Wimbledonu też US Open w 2012 roku).
Organizatorzy australijskiego turnieju przygotowali się do tego meczu tak, jakby to był ostatni pojedynek w karierze Szkota. Po jego zakończeniu wyświetlili na telebimie podziękowania dla Murraya od najlepszych tenisistów świata. Jego koledzy i rywale z kortów podziękowali mu za lata wspólnej rywalizacji i przyjaźni. Wśród nich byli Roger Federer i Rafael Nadal. Brytyjski tenisista był wyraźnie wzruszony, zapłakany zdołał tylko powiedzieć do publiczności: "dziękuję" i "może spotkamy się w innych okolicznościach" - pisał Dominik Senkowski, dziennikarz sport.pl.
Murray zdołał jednak niespodziewanie zmartwychwstać. W lipcu 2018 roku był w rankingu na 839. miejscu, ale pod koniec 2019 roku już 127. Pierwszy raz od dziesięciu lat Murray wystąpił w imprezie cyklu challanger. Wziął udział w turnieju organizowanym przez fundację Rafaela Nadala. Był przy okazji atrakcją dla brytyjskich turystów wypoczywających w tym czasie na hiszpańskiej wyspie. W Manacor ograł dwóch rywali, ale w ćwierćfinale przegrał z 215. na świecie Matteo Violą.
- Jego gra w tenisa może mieć katastrofalne konsekwencje. Szczerze mówiąc, to nawet nie pomyślałbym, że powrót do zawodowego sportu w jego stanie jest możliwy. Andy Murray ryzykuje - mówił pod koniec 2019 roku doktor Hannes Rudiger z kliniki w Zurychu. Kilka dni później Szkot wygrał z bólem i pokonał Stana Wawrinkę 3:6, 6:4, 6:4 w finale turnieju ATP w Antwerpii. Po meczu płakał i dziękował. - To jedno z moich największych zwycięstw - mówił.
Wszystko wskazywało na to, że z australijskimi kibicami znów się spotka w styczniu 2020 roku. Niestety na przeszkodzie znów stanęły problemy zdrowotne. Szkot z powodu problemów z miednicą wycofał się z Australian Open i ATP Cup. Nie grał przez pół roku. W sierpniu zagrał w turnieju w Cincinati, gdzie pokonał m.in. Tiafoe oraz Zvereva. A miesiąc później wrócił do US Open. I to w jakim stylu! Pokonał Japończyka Yoshihito Nishiokę w I rundzie 4:6, 4:6, 7:6(5), 7:6(4), 6:4, choć w czwartym secie musiał bronić piłkę meczową. W kolejnej rundzie Auger-Aliassime nie dał mu szans, wygrywając 6:2, 6:3, 6:4.
Na początku tego roku Murray wystąpił w kolejnym challengeru, na kortach twardych w hali we Włoszech. Przegrał dopiero w finale z Ukraińcem Ilją Marczenko (153. ATP) 2:6, 4:6. Zajmował 118. miejsce w rankingu i do Wimbledonu dostał się dzięki dzikiej karcie przyznanej przez organizatorów. Teraz ma szansę awansować do IV rundy, choć przed nim nie lada wyzwanie - starcie z Kanadyjczykiem Denisem Shapovalovem (12. ATP). Jedno jest pewne - na trybunach znów będzie szaleństwo.