"Banieczka pękła. Czujemy rodzaj kaca". Trener Igi Świątek o porażce w ćwierćfinale Rolanda Garrosa

Łukasz Jachimiak
- Wygrywanie debla nie sprawia, że tenisista się staje bogatszy. Nam naprawdę nie o to chodzi - mówi Piotr Sierzputowski. Prowadzona przez niego Iga Świątek odpadła w ćwierćfinale singla Roland Garros, ale zagra o finał debla. - Hejt? Bądźmy ze sobą szczerzy: gdyby rok temu ktoś mnie zapytał, czy wezmę dla Igi ćwierćfinał, to nawet sekundę bym się nie wahał - mówi Sierzputowski.

4:6, 4:6 z Marią Sakkari - takim wynikiem Iga Świątek przegrała ćwierćfinał Roland Garros. To było w środę, a już w piątek nasza najlepsza tenisistka powalczy o finał debla.

Mecz Igi Świątek i Bethanie Mattek-Sands z parą Begu/Podoroska w piątek najpewniej około godziny 15. Na pewno tuż po zakończeniu meczu Magdy Linette i Bernardy Pery z Czeszkami Krejcikovą i Siniakovą. To spotkanie rozpocznie się o godzinie 13. Relacja na żywo z obu półfinałów na Sport.pl

Zobacz wideo "Wynik Igi Świątek trzeba docenić. Nie zawsze da się wygrać turniej wielkoszlemowy"

Łukasz Jachimiak: Odpoczęliście psychicznie po ćwierćfinale singla czy potrzebujecie więcej czasu, mimo że Roland Garros trwa i Iga za chwilę gra w półfinale debla?

Piotr Sierzputowski: Pewna banieczka pękła, więc trochę czasu na pewno będzie nam trzeba. To co teraz czujemy, nazwałbym rodzajem kaca. Nie jest to jakieś niezwykłe uczucie. To jest coś, co się zawsze pojawia po porażce.

Iga opowiedziała na konferencji prasowej po meczu z Marią Sakkari, że nie dała rady odciąć się od oczekiwań, że przez presję źle przespała noc i zagrała gorzej niż zwykle. Tu chodzi o własne oczekiwania Igi, prawda?

- Oczywiście. Igę ruszają tylko te oczekiwania, które ona sama w sobie buduje. To, że ktoś sobie coś pisze albo mówi, nie ma wielkiego znaczenia. Dziennikarze próbują sprostać oczekiwaniom kibiców i piszą. To normalne. A że czasami pojawiają się hejterzy i dochodzi do dziwnych ocen? Bądźmy ze sobą szczerzy: gdyby rok temu ktoś mnie zapytał czy wezmę dla Igi ćwierćfinał turnieju wielkoszlemowego, to nawet sekundę bym się nie wahał. A patrząc dziś też trzeba ten wynik ocenić jako bardzo dobry. Niewiele jest zawodniczek, które rok po roku są co najmniej w ćwierćfinale. I to zaraz po wygraniu turnieju rangi 1000, czego Iga dokonała w Rzymie. Spójrzmy na Sabalenkę i jej rezultaty po wygranej w Madrycie.

Ty byś powiedział, że ćwierćfinał to bardzo dobry wynik, nawet gdyby ktoś Ciebie zapytał nie rok temu, tylko w październiku, po tym jak już Iga wygrała Roland Garros, prawda? Wiele razy w trakcie tego sezonu podkreślałeś, że chodzi o to, żeby Iga dowodziła, że ustabilizowała się na najwyższym poziomie i może wygrywać kolejne wielkie rzeczy.

- Zgadza się, tak bym powiedział. Ale wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego dziś mówię o kacu. Nam się otworzyły różne rzeczy, sytuacja w turnieju robiła się coraz fajniejsza, a Iga pokazała, że jest w optymalnej dyspozycji. Niestety, przyszedł jeden gorszy dzień i trochę zabrakło, żeby mimo to wygrać ćwierćfinał. Moim zdaniem gdyby one grały do trzech wygranych setów, to Iga mogłaby to jeszcze odwrócić. Już pod koniec drugiego seta zaczęła grać lepiej, bezpieczniej, a Sakkari trochę zwolniła. Ale cały czas świetnie serwowała, dlatego nie dało się jej przełamać.

Uważasz, że Iga fizycznie wytrzymałaby jeszcze dłuższy mecz? Karierę robi opinia, że Iga nie dała rady, bo była zmęczona, a była zmęczona, bo zaszkodziło jej granie debla.

- Debel na pewno jest obciążeniem, ale nie takim, które wpływało na to, jak Iga idzie przez singla. Wiadomo, że nikt nie chce grać w deblu trzygodzinnych meczów. Założenie jest takie, że gra się półtorej godziny. Idze się zdarzył trzygodzinny mecz, ale dużo dał. Był tu najlepszym meczem deblowym i w ogóle jednym z najlepszych meczów całego turnieju. Dziewczyny dały wielkie widowisko. Po to się gra w tenisa. Nie tylko po to, żeby wygrywać mecze, ale też po to, żeby robić show. Szczególnie Iga po to gra w tenisa. Jej największą radość daje to, że ludzie skaczą na trybunach, że cieszy ich, to co ona robi. Prawda jest więc taka, że z tego trzygodzinnego meczu Igi i Bethanie Mattek-Sands ja jestem dumny i złego słowa o jego wpływie na singla nie powiem. Mimo że trochę energii to na pewno kosztowało. Ale przecież w zeszłym roku Iga też miała trudny mecz deblowy - przegrany półfinał - a po nim wyszła na finał singla, zagrała świetnie i wygrała.

Zaznaczmy, że ten trzygodzinny mecz był rozegrany dzień przed wygranym spotkaniem z Martą Kostiuk w czwartej rundzie singla, a nie dzień przed przegranym ćwierćfinałem z Sakkari.

- Dokładnie. A więc tym bardziej nie ma sensu szukać tu przyczyn porażki. Dzień po Kostiuk a dzień przed Sakkari Iga grała krótki mecz deblowy, a przed nim zrobiła tylko rozgrzewkę fizyczną, bez rozgrzewki na korcie. Czyli licząc z meczem zrobiła dokładnie tyle, ile byśmy zrobili mając zwykły dzień treningowy, a nie dzień z meczem w deblu. A szczerze mówiąc, nawet zrobiła mniej. Trening jest bardziej intensywny niż mecz debla. Z godziny i 19 minut spędzonych na korcie Iga grała pewnie 13 minut.

Ile?

- Zdecydowana większość meczu to są przerwy. Tam nie było długich wymian, były szybkie strzały. Czytałem materiał wykazujący, że jeśli mecz trwa godzinę, to prawdziwej gry jest około 20 minut. Mówię o meczu singla.

Czyli w tenisie realnej gry jest jeszcze mniej niż w piłce nożnej, gdzie z 90 minut zostaje na nią 50-55.

- Tak, tylko że piłkarz może nie grać przez 85 minut, zagrać 5, strzelić gola i zostać bohaterem. A w tenisie to niemożliwe. Natomiast w deblu czas dzieli się między dwie osoby. To naprawdę nie jest aż takie duże obciążenie, jak się ludziom wydaje. Jest większe, gdy zdarza się trzygodzinny mecz o dużym ciężarze gatunkowym. Iga i Bethanie taki miały, broniły siedmiu piłek meczowych, wygrały, awansowały dalej. I chociaż to było duże obciążenie nerwowe i fizyczne, to Idze nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie, podbudowało ją.

Jak Iga się teraz czuje i co robicie, żeby jej pomóc? Bo na pewno ona najbardziej jest podłamana, że uciekła szansa na coś jeszcze większego niż ćwierćfinał.

- Czy robimy coś specjalnego? Nie, bo przegrana to przegrana i boli, bo musi boleć. Czy boli bardziej niż przegrana z Konjuh w Miami, z Halep na Australian Open albo z Barty w Madrycie?

Myślę, że boli podobnie jak ta z Halep. Tam był turniej wielkoszlemowy i tu też. Tam było prowadzenie 1:0 w setach, tu Iga na pewno miała poczucie, że może wygrać, jeśli złapie swój rytm, ale cały czas nie mogła go złapać.

- Tak, Iga jest na podobnym poziomie niezadowolenia jak wtedy. I potrzebuje czasu, żeby to sobie ułożyć i pójść dalej.

Działacie rutynowo czy wolny od grania czwartek zrobiliście dniem bardziej na jakiś spacer niż na trening?

- Na czwartek Iga ma zaplanowaną tylko aktywność fizyczną na siłowni. Nie powiem, że to jest dzień off, ale to dzień bez rakiety. I po takim dniu w piątek będzie powrót na kort.

Na głodzie.

- Nie wiem czy na głodzie, ale po tylu dniach z rakietą nałożyło się już zmęczenie materiału. Nawet nie fizyczne, tylko związane z tym myśleniem, że "kurczę, znowu muszą tą rakietą machać". Jak przychodzi przesyt, to trzeba reagować. Oczywiście Iga na pewno będzie potrzebowała prawdziwego dnia albo dwóch dni na reset. Zwłaszcza że dopiero co mieliśmy dużą dyskusję o sezonie na trawie, który będzie wariacki. On się zacznie za chwilę. Trzeba jechać do Anglii i zamknąć się w bańce bardzo szczelnej. Tam, inaczej niż w Paryżu, nie będzie można wyjść z hotelu nawet na spacer. WTA wie, że to jest bardzo trudne, działacze próbują poluzować przepisy, ale te są jednak nieubłagane. Już wiemy, że do Eastbourne musimy polecieć wyjątkowo wcześnie, najpóźniej w następny piątek. A przed wylotem musimy znaleźć czas dla Igi, żeby się na chwilę odcięła.

Szczelna bańka pozwoli na to, żeby Iga potrenowała na trawie z sir Andym Murrayem?

- On chyba ma pomysł, żeby grać na Wimbledonie, więc to będzie do zrobienia.

Czyli po treningach z Rafaelem Nadalem Iga może mieć szansę na zebranie kolejnych cennych doświadczeń. Ale wróćmy jeszcze do Paryża i pomówmy o tym, jak zamierzacie dokończyć robotę w Roland Garros.

- Podejście do półfinału z Podorską i Begu mamy takie samo jak do każdego wcześniejszego meczu debla. Czyli my się przygotujemy jak najlepiej, a za stronę taktyczną będzie odpowiadał trener Bethanie, bo jest bardzo doświadczony. Bethanie też jest bardzo doświadczona, więc oni wszystko rozpracowują. Na korcie mecze prowadzi Bethanie, wykorzystując umiejętności Igi. Wydaje mi się, że to dobrze działa, skoro wyniki są jakie są.

Mattek-Sands to idealna partnerka dla Igi? Od jakiegoś czasu Iga trzyma się pięciokrotnej mistrzyni wielkoszlemowej w deblu i czterokrotnej mistrzyni w mikście.

- Tak, bo jest się czego uczyć i jest od kogo. Bethanie to taka osoba, która powie Idze, jaką drogą podążać. Super się zachowała po przegranej Igi z Sakkari. Była na meczu, później dała Idze bardzo dużo wsparcia. Takie rzeczy się bardzo ceni. Ona i jej trener są fajnymi ludźmi, mamy bardzo dobrą relację.

Czyli Mattek-Sands to z zewnątrz kolorowa, zwariowana postać, a w środku fajny człowiek?

- Ona pokazuje swoją osobowość, ale dowiedziałem się, że ta osobowość nie zawsze taka była. Kiedyś Bethanie była bardzo skryta, introwertyczna. Dopiero po latach zaczęła się zmieniać. Podobno widząc ją sprzed lat i dzisiejszą nikt by jej totalnie nie poznał. Widocznie z czasem zauważyła, że tenis daje jej fun, doceniła, że robi to, co lubi i zaczęła się ze swojego życia cieszyć.

To na koniec powiedz, ile zarobicie, jeśli Iga wygra debla. Czytałem, że jesteście pazerni na kasę i chcieliście zebrać jej jak najwięcej, wygrywając i singla, i debla.

- Ha, ha! Na pewno moja zawodniczka nigdy nie zwróciła uwagi na to, jakie są te premie. Ja też nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, serio! Oczywiście mam bonus od nagrody Igi, ale on nie dotyczy debla. Nie wiem czy pieniądze za debel są adekwatne do tego, co można zarobić w singlu.

Są 10 razy mniejsze. Mistrzyni Roland Garros w singlu dostanie 1,4 mln euro, a mistrzynie w deblu otrzymają 245 tys. euro do podziału.

- Nie można powiedzieć, że to są małe pieniądze, na pewno pokryłyby jakąś część budżetu, gdyby się takiego debla wygrało. Ale to nie są pieniądze, które zmieniają życie zawodnika i ludzi dookoła zawodnika. W ogóle jeśli ktoś myśli, że zawodnicy przyjeżdżają na turnieje zarabiać duże pieniądze, to jest w bardzo dużym błędzie. Kiedyś w "Forbesie" albo w "New York Timesie" bardzo ciekawy artykuł napisał John Isner, aktywny zawodnik. On wyliczył, że ponad 60 procent tego, co zarobi w turniejach zjadają mu koszty utrzymania na tych turniejach. Tłumaczył, że jeżeli jedzie na Wimbledon na trzy tygodnie, bo na tyle musi wynająć mieszkanie, to nie zarobi nic, jeżeli nie dojdzie do trzeciej rundy. Słychać też, że najlepsi, czyli Federer, Nadal i Djoković, nawet nie zwracają uwagi na wysokość premii, bo praktycznie całe trafiają nie do nich, tylko do ludzi, z którymi oni współpracują.

Bo tylu mają tych ludzi - człowieka od forhendu, bekhendu, od diety bezglutenowej w przypadku Djokovicia.

- Tak, jest jeden fizjoterapeuta, drugi, jest człowiek od tego, od tamtego, a każdy ma jakiś procent. Jeden dostanie 5 proc., a inny dużo więcej. Trener nawet 20, bo takie są stawki. Najlepsi nie grają więc dla pieniędzy z nagród tylko wychodzą na kort, żeby po prostu walczyć o kolejny tytuł.

I o kolejne kontrakty sponsorskie.

- Tak, w burzy, która wybuchła po wycofaniu się z French Open Naomi Osaki wszystkim się przypomniało, że dla gwiazd cały ten tenis jest ogromnym narzędziem do promowania własnych biznesów. Żeby ta machina była napędzona i żeby zarabiała pieniądze, obowiązkiem zawodników jest wygrywanie, a drugim obowiązkiem są kontakty medialne. Ale wygrywanie debla, choć rozwija singlistę, to nie sprawia, że on się staje bogatszy. Nam naprawdę nie o to chodzi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA