Uwaga, Iga Świątek w transie! Już nikt jej niczego nie może zarzucić

Na dwa tygodnie przed Roland Garros Iga Świątek wypolerowała na nowo trofeum z Wielkiego Szlema. Po zwycięstwie w Rzymie nikt już nie powie, że Paryż 2020 to było covidowe granie, że absencje faworytek, że cięższe niż zwykle piłki: nie, tam się narodziła nowa gwiazda mączki. I pisze piękny ciąg dalszy.

Po ostatniej piłce i spotkaniu z Karoliną Pliskovą przy siatce Iga Świątek uśmiechnęła się pod nosem tak, jak się robi po wycięciu komuś numeru. Powstrzymywała uśmiech, żeby nie urazić Pliskovej, ale gdy tylko się odwróciła, spojrzała w stronę swojego sztabu, jakby pytała: i co, podobało się? 6:0, 6:0 w finale tak wielkiego turnieju? 51-13 w zdobytych punktach. Finał rozstrzygnięty w trzy kwadranse? Z byłą liderką rankingu, z tenisistką z Top 10, w Rzymie, gdzie grało 14 z 15 najwyżej notowanych zawodniczek WTA? Każde 6:0, 6:0 jest wydarzeniem. A co dopiero w takim miejscu, o taką stawkę.  

Zobacz wideo Jak wyglądają treningi Igi Świątek? Tenisistka pokazuje kulisy przygotowań na Instagramie

Iga Świątek przerosła wszelkie oczekiwania. Rzym dodał blasku triumfowi z Paryża sprzed roku

W niewiele ponad siedem miesięcy Iga Świątek wygrała dwa legendarne turnieje na mączce, i zrobiła to w oszałamiający sposób. Roland Garros – bez straty seta. Finał na Foro Italico – bez straty gema. Dokładając do tego triumf w mniejszym turnieju w Adelajdzie na początku roku, Świątek rozegrała w tych kilka miesięcy już trzy turnieje jak w transie, grając z meczu na mecz lepiej. A w turnieju w Rzymie to już przerosło wszelkie oczekiwania. Po trudnym meczu z Barborą Krejcikovą, jedynej trzysetówce Igi w turnieju, przyszedł popisowy mecz z Jeliną Switoliną, jeszcze tego samego dnia odprawienie nastoletniej gwiazdy z USA, Coco Gauff, i koncert w finale przy pełnej bezradności Pliskowej. I jest mniej ważne, jaka to jest wróżba przed tegorocznym French Open, zaczynającym się już za dwa tygodnie. Jeszcze będzie czas się tym zajmować. Ważniejsze jest, jakiego to dodało blasku triumfowi z Paryża sprzed roku.  

W kobiecym tenisie wiele mieliśmy w ostatnich latach pięknych wielkoszlemowych bajek, po których przychodziły przewlekłe kontuzje, rozstania z trenerami (w przypadku Sofii Kenin, mistrzyni Australian Open 2020, z ojcem-trenerem), ugięcie się pod przymusem wygrywania zawsze i wszędzie. Iga Świątek wie już, jakim ciężarem jest ten przymus. Widać, ile od siebie wymaga, jakiej chce perfekcji. Widać było również w Rzymie: i w irytacji źle układającym się meczem z Barborą Krejcikową, i w zawzięciu, by finał z Pliskową doprowadzić do końca bez tracenia gema.

Bywało w tym roku, że się o nią trochę martwiliśmy: czy ten przymus perfekcji nie ciąży jej za bardzo. I pewnie jeszcze nie raz będziemy się martwić, bo tenis bywa okrutnym sportem: co tydzień z każdego turnieju odjeżdża tylko jeden zwycięzca i tłum przegranych. Oswajanie porażek, bez przyzwyczajania się do nich, jest tak samo ważne jak zarządzanie sukcesami. Iga Świątek na razie te najgroźniejsze pułapki omija. Przyjedzie niedługo do Paryża z poczuciem, że jedną z ważnych misji wypełniła: pokazała, że tytuł sprzed roku trafił w godne ręce. I że są jej pisane rzeczy naprawdę wielkie.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.