Ma już swój mały komplet na początek wielkiej kariery: juniorski Wimbledon na trawie, seniorskie Ronald Garros na mączce i teraz premierowy tytuł w WTA Tour na kortach twardych, które przecież miały być nawierzchnią, na której czuje się słabiej. Od poniedziałku dzięki punktom zdobytym w Adelajdzie zadebiutuje w czołowej 15 WTA. I będzie tam oczywiście najmłodsza. A byłaby jeszcze wyżej, gdyby nie szczególne reguły rankingu w czasach pandemii.
Ale jeszcze bardziej imponujące od tego tytułu i awansu w rankingu był styl, w jakim Świątek szła po zwycięstwo w turnieju. Była jak w transie: nie straciła w Adelajdzie seta, nie została ani razu zmuszona nawet do tie-breaka, w każdym meczu dyktowała warunki, w żadnym nie musiała grać dłużej niż półtorej godziny. W ostatnich czterech meczach tylko raz pozwoliła przełamać swoje podanie. Żadna rywalka jej przez ten tydzień nie wyprowadziła z równowagi. Iga Świątek była w swoim świecie, zajmowała się detalami swojej gry, a nie tym, co robią rywalki, sędziowie, czy słońce utrudnia, czy nie, itd. Poprawiała kolejne elementy, aż w finale dała popis perfekcji.
Z Belindą Bencić, jedyną wyżej notowaną rywalką, która stanęła jej na drodze w Adelajdzie, Iga Świątek zagrała najkrótszy mecz w turnieju. Popełniła ledwie sześć niewymuszonych błędów. – Gram agresywnie, a kto gra agresywnie, ten się często myli – mówiła po pierwszym meczu w Adelajdzie z Madison Brengle. Ale z każdym kolejnym meczem myliła się coraz rzadziej, ten pierwszy pojedynek okazał się najtrudniejszym w całym turnieju. Nikt inny poza Brengle nie doszedł w tym turnieju w meczu ze Świątek do czterech gemów w secie. Bencić zdobyła ledwie cztery gemy w całym meczu.
Wyrównana walka skończyła się w finale przy stanie 2:2 w pierwszym secie. Do tego czasu ostrzeliwały się obie dobrymi serwisami, Bencić też potrafiła skończyć gema asem. Ale przy stanie 3:2 dla Świątek rozregulował się serwis Bencić. Zrobiła cztery podwójne błędy serwisowe w jednym gemie. Dała się przełamać, skończył się jej spokój i pewność uderzeń. Iga już nie pozwoliła jej ich odzyskać. W drugim secie też tylko początek był wyrównany. A potem od stanu 2:1 dla Igi, po gemie serwisowym Polki, w którym Bencić mocno naciskała, szukając okazji do przełamania, opór pękł. Idze udał się błyskawiczny gem na przełamanie Bencić, wyszła na prowadzenie 3:1. Potem jedynym pytaniem było, czy mecz uda się zamknąć w godzinę, czy nie. Skończyły w godzinę i osiem minut. To był najkrótszy mecz Igi w Adelajdzie. Mecz jak z podręcznika poruszania się po korcie, płynności zmian kierunków akcji. – Gratulacje dla Igi i jej teamu, robicie świetną robotę – mówiła Bencić po finale. Trenowały ze Świątek kilka razy w ostatnich dniach, więc wiedziała, co może się zdarzyć. – Tenis bywa brutalny, możesz mieć świetny tydzień, a zagrać zły finał – mówiła.
U Świątek świetny tydzień skończył się jeszcze lepszym finałem. – Cześć, tato! - krzyczała po polsku, trzymając pierwszy w karierze puchar za zwycięstwo w WTA Tour. A Tomasz Świątek opowiadał niedługo później w studiu Canal Plus, że Iga była początkowo nieco zdeprymowana szybkością piłek na twardym korcie, że potrzebowała trochę czasu w Australii, by wejść w rytm turniejowy po długiej przerwie w grze. Zamknęła właśnie australijską część sezonu, odlatuje do Dubaju (zrezygnowała z gry w Dausze w najbliższym tygodniu, wróci w turnieju w Dubaju za tydzień) a aż 765 punktami zdobytymi w Gippsland Trophy (druga runda), Australian Open (czwarta runda) i w Adelajdzie. - Jestem w szoku, bo nie wiedziałam, że będzie tu tylu Polaków. Dziękuję za wsparcie – mówiła Świątek do publiczności na korcie centralnym. A do taty, w łączeniu ze studiem Canal Plus: - Przepraszam, że do ciebie tak długo nie dzwoniłam!