Wygrała cztery ostatnie gemy meczu, osiem z ostatnich dziesięciu piłek, wyratowała się z 3:5 w decydującym secie. Sara Errani była już o dwie piłki od zwycięstwa, ale po dwóch godzinach i 45 minutach walki to Su-Wei Hsieh uklękła i pocałowała napis „Melbourne” na korcie. - Żyję! Taaak! – krzyknęła, gdy w wywiadzie na korcie padło pytanie o zmęczenie.
Hsieh, tenisistka z innej bajki, walcząca sprytem i techniką z silniejszymi i szybszymi rywalkami, właśnie wyrównała swoje największe wielkoszlemowe osiągnięcia w singlu. Jest najlepszą deblistką świata jest dopiero czwarty raz w czwartej rundzie Wielkiego Szlema, trzeci raz w Australii (poprzednio w 2018 i 2018, grała też w czwartej rundzie Wimbledonu trzy lata temu). Niby była w starciu z Sarą Errani faworytką, bo w Melbourne odprawiła już i Biancę Andreescu i Cwietanę Pironkową. Ale Errani zawsze wygrywała ich dotychczasowe starcia. Nie dawała się wciągnąć Hsieh w jej podstępy. Ona też wie, jak sprytem nadrabiać gorsze warunki fizyczne. W każdym z poprzednich trzech meczów z Hsieh było w jednym secie 6:0 dla Włoszki.
– Ja zapominam, z kim przegrywam, ale ktoś mi przypomniał, że zawsze z nią przegrywałam i dostawałam obwarzanka ("bagel” to w angielskim slangu tenisa set do zera). Powiedziałam sobie: dzisiaj tego nie jedz! – opowiadała na korcie tuż po zwycięstwie. Skończyła tę odpowiedź tańcem radości. Długo na ten awans pracowała: tylko w pierwszym secie dyktowała warunki, w drugim Errani przejęła kontrolę nad meczem, wydawało się, że w trzecim też przypilnuje zwycięstwa. Ale ostatnie gemy należały do Hsieh. To ona zagra o ćwierćfinał z Marketą Vondrousową, finalistką Roland Garros 2019, która pokonała Soranę Cirsteę 6:2, 6:4 i tak jak Hsieh, w trzech rundach straciła tylko jednego seta.