To nie są wirtualni kibice. To nie są też tekturowe makiety fanów. To nie jest żadne stare zdjęcie. To jest rodzaj nagrody za australijską walkę z koronawirusem, dobry plan organizatorów turnieju, skuteczne jego wykonanie i reżim narzucony sportowcom. To jest fotografia z 29 stycznia 2021 roku, z pokazowego meczu pomiędzy Sereną Williams a Naomi Osaką w Adelajdzie. Ten mecz oklaskiwał komplet czterech tysięcy fanów. - Serce rośnie, gdy widzę tych fanów na trybunach. Dobra robota Australio! - napisał Andy Roddick, komentując niezwykłe jak na owe czasy obrazki z Adelajdy. Kibicom na tydzień przed Australian Open trudno było w nie uwierzyć.
"Czy COVID się skończył?" - pytali jedni. "A gdzie dystans społeczny, gdzie maski?" - dziwili się kolejni. "Nie potrzebujemy ich i nie używamy na co dzień. U nas nie ma koronawirusa" - życzliwie tłumaczyli światu szczęśliwi obywatele Australii.
Tych informacji rzeczywiście można im pozazdrościć. To już 12 dzień, w którym w całej Australii nie ma żadnej lokalnej infekcji koronawirusa. W żadnym stanie, na żadnym kawałku ziemi rozciągającej się na 7,5 mln kilometrów kwadratowych państwa zamieszkiwanego przez ponad 25 mln ludzi.
- To świadectwo pracy naszych lekarzy, naszych zespołów zdrowia publicznego, ale również Australijczyków. Sposobu, w jaki nasi obywatele przestrzegali wymagań dotyczących dystansu, w jaki chronili się nawzajem, w jakim uczestniczyli w testach - powiedział dziennikarzom minister zdrowia Greg Hunt na piątkowej konferencji prasowej. Sposób wymyślony przez władze nie był łatwy. Od lata ubiegłego roku trzymano się bardzo ostrego lockdownu. Stan Wiktoria, którego stolicą jest Melbourne (8 lutego rozpocznie się tam Australian Open) został wtedy odcięty od reszty kraju. Trwało to 111 dni, w których mieszkańcy mogli wychodzić z domu tylko w ważnych przypadkach. Ponieważ 90 proc. krajowych przypadków infekcji i zgonów odnotowywano właśnie w tym najliczniej zamieszkanym obszarze Australii, premier Wiktorii, Daniel Andrews nie zawahał się ogłosić "stanu katastrofy" i godziny policyjnej. To dawało policji w Melbourne większe uprawnienia, przez co przepisy łatwiej było egzekwować.
- Jeśli nie wdrożymy tych zasad, to nie przejdziemy przez pandemię - mówił wówczas Andrews wywieszając cennik kar: przemieszczanie się bez zezwolenia - w przeliczeniu na złotówki 4,5 tys., chodzenie bez maseczki 540 zł, publiczne zgromadzenia powyżej pięciu osób - 13,5 tys. zł. Ludzie klęli, ale w zdecydowanej większości się dostosowali. Pomogła też 14-dniowa kwarantanna dla osób, które musiały się przemieszczać między poszczególnymi stanami i zamknięcie zewnętrznych granic kraju. Od marca 2020 roku na kontynent nie przylatują żadni turyści. Ten stan ma utrzymać się do końca 2021 roku. Co więcej, obywatele Australii, którzy wracają do kraju, przechodzą rygorystyczną 14-dniową kwarantannę. Władze szybko z niej nie zrezygnują. Poszczególne przypadki koronawirusa w Australii odnotowywane są obecnie właśnie wśród przyjezdnych. To dlatego gwiazdy światowego tenisa, które od połowy stycznia według określonych reguł były transportowane do Australii, narzekały na rygor i frustrowały się koszarowaniem. Teraz, gdy ich "więzienie" się kończy, mają jednak dostęp do świata wolnego od wirusa. Podczas turniejów ATP i WTA w Melbourne, które będą tygodniową rozgrzewką przed Wielkim Szlemem, zagrają w największej sportowej imprezie na świecie. Bez obaw, bez masek i bez braw z głośników. Za to przy aplauzie spragnionej tenisa publiczności.
Australijczycy, którzy z pandemią walczyli ponad pół roku, na ostatnie narzekania tenisowych gości, którzy przylecieli do ich zamkniętego kraju specjalnymi czarterami, mogli momentami patrzeć z zażenowaniem. Jakby 14 dni drobnych wyrzeczeń w zamian za kartę wstępu do normalnego świata było czymś uwłaczającym. Gracze w ciągu dnia mogli opuszczać pokój pod kontrolą i na pięć godzin, ćwiczyć na przydzielonym korcie czy na siłowni. Sprawiedliwie jednak nie było, ale taka była cena tej operacji. Pasażerowie samolotów z Los Angeles i z Abu Zabi, na których pokładach wykryto osoby zainfekowane, trafili na kwarantannę i nie mogli przez dwa tygodnie wychodzić z pokojów. Wśród poszkodowanych było 72 zawodników. To m.in. Angelika Kerber, Wiktoria Azarenka, Kei Nishikori, Julia Putincewa, Bianca Andreescu i Belinda Bencić. Zawodnicy i zawodniczki mieli pretensje, że zostali wprowadzeni w błąd. Myśleli, że podział na grupy w samolocie i odgrodzenie się od innych sprawi, że jedna pozytywna osoba w grupie uziemia tylko grupę sąsiadów, a nie cały samolot. Stało się jednak inaczej.
- Nie mam problemów z pozostaniem 14 dni w pokoju. Narzekamy z powodu nierównych warunków treningowych przed dość ważnym turniejem - komentowała Rumunka Sorana Cirstea, widząc w mediach trenujące na kortach koleżanki. Na delikatnym podkreśleniu sportowej niesprawiedliwości się jednak nie skończyło. Prasa donosiła, że niektórzy sportowcy próbowali ze swych pokojów się wymykać. Inni otwarcie narzekali na hotelowe jedzenie i zamawiali sobie fast foody. Ktoś miał problem z lokatorami. "Próbowałam zmienić pokój już od dwóch godzin! I nikt nie przyszedł z pomocą z powodu kwarantanny" - pisała Julia Putincewa, zamieszczając na Twitterze nagranie, przechadzającej się po podłodze myszy.
- Jest mi bardzo przykro z powodu tych, którzy są zupełnie zamknięci. Kiedy tu przyjeżdżaliśmy, wiedzieliśmy jednak, że reguły będą surowe, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że kraj świetnie sobie radzi z pandemią - mówił. Wtórowali mu na Twitterze mieszkańcy Australii. "Nie narzekajcie, my przeżywaliśmy twardy lockdown przez kilka miesięcy, nie chcemy znów tego przechodzić".
Pod wrażeniem sposobu, w jakim Australijczycy dławili pandemię, był trener Igi Świątek, Piotr Sierzputowski. - Absolutnie zgadzam się z ich podejściem. Jest aż przesadne, ale to jest ich kraj, oni decydują - mówił w rozmowie ze Sport.pl.
Teraz, gdy 14-dniowy okres kwarantanny minął już części zawodnikom (również Świątek), jest okazja ucieszyć się nie tylko z normalnego wyjścia na kort i spaceru po mieście, ale też codziennych rzeczy. - Tak wygląda wolność w Melbourne - napisała na swoim Twitterze współpracująca ze Świątek psycholog Daria Abramowicz, pokazując zdjęcie wspólnego śniadania.
Wśród graczy, którzy tej wolności zaznali i zagrali już pokazowe mecze w Adelajdzie, są też Novak Djoković, Rafael Nadal, Dominik Thiem, Serena Williams, Naomi Osaka czy Simona Halep. Ta ostatnia po swym meczu przyznała, że była tak zdenerwowana spotkaniem z widzami, jakby grała swój pierwszy mecz w życiu. Telewizje z całego świata pokazywały nie tylko uśmiechy sportowców na otoczonych kibicami kortach, ale też relacjonowały ich wyjścia do sklepu czy spacery po parku. Djoković zagrał w Adelajdzie nawet mimo bólu wywoływanego przez ogromny odcisk na ręce. Rok temu pewnie w ogóle zrezygnowałby z meczu, ale teraz jak tłumaczył "chęć zagrania przy pełnych trybunach była zbyt duża". Nadal, posyłając kibicom po meczu swą piłkę, uśmiechał się, jakby uczestniczył w dawno wyczekiwanym, mistycznym, choć zakazanym obrzędzie. To były wyjątkowe mecze. Może jedyne takie w tym półroczu lub roku?
W niedzielę po kwarantannie powinno być już 500 kolejnych uczestników turnieju. Okazji do zdjęć na mieście i cieszenia się z normalnych chwil będzie pewnie sporo. Podczas Australian Open kompletu widzów nie będzie. Organizatorzy turnieju w Melbourne zdecydowali się, by trybuny wypełnić tam tylko w 25 procentach, tak by utrzymać między fanami pewną formę dystansu społecznego. To, przy australijskich realiach i koronawirusowym triumfie, można uznać za dalszą formę dmuchania na zimne. Dmuchania, którego świat i tak im bardzo zazdrości.