Szalony zachwyt komentatorów. "Iga Świątek gra jak mężczyzna. Jestem zszokowany"

- To, co musi się podobać w grze Świątek, to fakt, że jest bardzo odważną tenisistką. Z Halep wyszło jej kilka takich piłek, że kibice i eksperci łapali się za głowy. Dziś kobiety tak nie grają w tenisa. Iga gra trochę jak mężczyzna. Stąd też szalony zachwyt nad nią wszystkich komentatorów - mówi Karol Stopa, komentator Eurosportu, w rozmowie ze Sport.pl.

Dominik Senkowski: Sam awans do finału czy styl kolejnych zwycięstw w Paryżu - co jest dla pana większym zaskoczeniem w przypadku Igi Świątek?

Karol Stopa: Chyba awans do finału. W gronie komentatorskim rozmawialiśmy o Idze wiele razy. Ona zadatki do takiej gry, która ujawniła się teraz z ogromną siłą, przypominającą erupcję wulkanu, pokazywała już wcześniej. Czym innym jest jednak granie w ten sposób na treningu czy turniejach rangi ITF, a czym innym na głównym korcie Roland Garros, gdy stawką jest suma przekraczająca milion złotych.

Największe zaskoczenie dla mnie to fakt, jak Świątek przeskoczyła tę barierę mentalną. Ciągle mam w oczach jej pojedynek 2. rundy tegorocznego US Open z Sachią Vickery. Wygrany, ale w bardzo słabym stylu. W takim krótkim czasie przejść od takiej gry jak z Vickery, do tego co pokazuje w Paryżu, to niezwykła sprawa.

Zobacz wideo Iga Świątek w finale Roland Garros. Jakie ma szanse?

A jak pan ocenia jej styl gry w Roland Garros?

- Jest fantastyczny. Tym sobie kupiła rzesze fanów, ekspertów. To tenis na „tak”, pozytywny. Tenis, w którym chodzi o to, by zdobyć punkt, zaatakować, podkreślić przewagę. Przez lata zachwycaliśmy się cierpiętnictwem Agnieszki Radwańskiej na korcie. Nie chcę powiedzieć, że to była zła taktyka, bo dawała jej sporo sukcesów, ale to był zupełnie inny tenis niż Świątek. Bazowanie na słabości rywalki, dobra obrona, mądrość na korcie, ale też inny sposób myślenia o grze. Mniej ofensywny. To zresztą wynikało z konkretnych uwarunkowań fizycznych Radwańskiej. W grze Świątek jest fontanna żywotności, dynamika, siła uderzeń. Gra po to, by skończyć akcję, a nie po to, by przetrzymać wymianę. Jej finałowa rywalka jest tego przeciwieństwem, woli przytrzymać i poczekać na błąd przeciwniczki.

Jakie są szanse Igi Świątek w sobotnim finale Roland Garros z Sofią Kenin?

- Boje się tego finału. Amerykanka potrafi grać sprytnie, jest niebezpieczna. Przed turniejem nikt jej nie zaliczał do grona faworytek. Z meczu na mecz gra coraz lepiej. Rok temu w Paryżu pokonała Serenę Williams, potem powalczyła z późniejszą triumfatorką Ash Barty. Z drugiej strony, jeżeli w głowie Igi nie powstanie jakaś blokada, to będzie fenomenalnie. To będzie taki sam mecz, jak te wcześniejsze na Roland Garros.

Komentuje pan mecze tenisa od lat. Która młoda zawodniczka w ostatnich latach doszła do finału Wielkiego Szlema w takim stylu jak Iga Świątek?

- Tak grała Mary Pierce w 1994 roku w Paryżu. Też miała 19-lat, też doszła do finału. Byłem na tym turnieju i pamiętam, jak po prostu rozwalała rywalki. Potem w podobnym stylu zaczęły grać młode siostry Williams. Paradoksalnie Pierce nie wygrała wtedy Roland Garros. Miała podobną rywalkę, co teraz Iga, bardziej wyczekującą, co zaproponuje przeciwniczka - Hiszpankę Arantxę Sanchez Vicario. Tam były dodatkowe okoliczności, które nie pomagały Francuzce. W sobotę padał deszcz, finał przeniesiono na niedzielę. Pierce była bombardowana przez prasę, w końcu grała u siebie. Opiekunowie Igi starają się ochronić ją od tego.

Co jest największą siłą gry Igi Świątek?

- Ona ma trochę techniki Rafaela Nadala. To połączenie dynamiki z siłą. Hiszpan co prawda jest leworęczny, Polka praworęczna, ale ciągnie główkę rakiety w podobny sposób. Technika jej uderzeń nie jest aż tak piękna. Nie są to wzory prosto z podręcznika do nauki gry, ale szalenie skuteczne.

To, co jeszcze musi się podobać w grze Świątek, to fakt, że jest bardzo odważną tenisistką. Nie boi się ruszyć do siatki, gra bardzo trudne uderzenia, jak np. wolej przeciw biegnącej, stop woleje. Z Halep wyszło jej kilka takich piłek, że kibice i eksperci łapali się za głowy. Dziś kobiety tak nie grają w tenisa. Iga gra trochę jak mężczyzna. Stąd też szalony zachwyt nad nią wszystkich komentatorów. Nie dość, że młoda, szybka, mocna, to jeszcze posyła takie piłki, których nie widuje się w damskim tenisie.

Pamiętam, jak Naomi Osaka próbowała zagrać kiedyś trudniejszą piłkę - np. stop woleja lub między nogami. To było bardzo nieudolne. Dzisiaj szkolenie tenisistek idzie strasznie jednokierunkowo. One nie są przygotowane do tego, by zagrywać bardziej skomplikowane piłki. Tylko walą mocno, tyle. A Świątek jest inna. Pytałem ją o to zagranie między nogami w Australian Open w spotkaniu 4. rundy z Anett Kontaveit. Powiedziała, że ćwiczy takie uderzenia. Jestem tym zszokowany, bo tenisistki z nowego pokolenia tego raczej nie robią.

Tenis Igi bardzo się rozwija. W Paryżu imponuje serwisem, także tym drugim. Inaczej było w 3. rundzie US Open, gdy Wiktoria Azarenka wykorzystywała jej słabsze podanie.

- Iga w Paryżu nie gra dużo gorzej niż wtedy z Azarenką. Powiem więcej, ten mecz z Białorusinką był pierwszym sygnałem, że idzie to ku dobremu. Wcześniej przecież grała koszmarne spotkanie z Vickery. Z Azarenką było widać, że odblokowała się. Komentowałem akurat tamten pojedynek z Tomkiem Wiktorowskim. Polka grała bardzo dobrze. Azarenka była w fenomenalnej formie, pewnie niewiele zawodniczek mogłoby ją wtedy powstrzymać.

Widzi pan jakieś rezerwy w grze Świątek?

- Widzę w tym, że np. Radwańska miała nad nią ogromną przewagę techniczną. Potrafiła się umiejętnie ułożyć do uderzenia, nawet takiego karkołomnego. Nie generowała dodatkowej siły w zagraniach, ale nie dawała się też zaskoczyć. Mało kto tak potrafił w damskim tenisie. Wiele jej rywalek myślało, że jak przywalą z całej siły, to Radwańska przestraszy się i nie zdąży. Tak nie było. Schodziła na nogach, miała niewiarygodne czucie w ręce. 85 procent jej uderzeń to były uderzenia siłą rywalki. Natomiast Światek gra inaczej. Generuje przede wszystkim własną siłę, a jak musi grać siłą przeciwniczki, to już jest trochę gorzej. Nad tym pewnie można pracować.

Po Roland Garros rozegrane zostaną w tym sezonie jeszcze tylko dwa turnieje kobiece w Ostrawie i Linzu. To dobrze dla Polki, bo będzie mogła odpocząć fizycznie i psychicznie, czy źle, bo wielka forma przyszła pod koniec roku?

- Eksperci od organizmu człowieka mówią, że po turnieju wielkoszlemowym powinno się odpoczywać co najmniej przez miesiąc. Na przykładzie Dominica Thiema widać, że jednak tytuł w US Open wszedł mu w nogi. W Paryżu przekonywał w jednym z wywiadów, że doszedł do ściany, a to przecież facet, który potrafi trenować po 12 godzin dziennie. To wiele mówi, jak trzeba uważać z wysiłkiem. Myślę, że lepiej, żeby Iga po Paryżu trochę odpoczęła. Jeszcze jako juniorka szła takim trybem trochę oszczędnościowym. I dobrze, bo nie można przesadzić z intensywnością występów.

Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl

Przeczytaj też:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.